7 listopada 2017

Bogowie na botoksie

Punkt widzenia

Paweł Walewski

Przestrzegam lekarzy przed filmem „Botoks” Patryka Vegi, bo po co sobie psuć dobre samopoczucie? Film reklamowano jako „porażający obraz polskiej służby zdrowia”, co okazało się wystarczającą zachętą dla ponadmilionowej publiczności, która obejrzała go już
w pierwszym tygodniu po premierze. Taki wynik jest ponoć nieczęstym zjawiskiem w polskich kinach. „Botoks” w zapowiedziach określano jako film ekstremalnie realistyczny, oparty na prawdziwych historiach i poprzedzony dziesiątkami rozmów, które reżyser i scenarzysta w jednej osobie przeprowadził z pracownikami służby zdrowia. W rzeczywistości było jednak chyba inaczej. Patryk Vega najwyraźniej skatalogował z mediów i prokuratur z 10, a może nawet 15 lat historie patologii, które na pewno nie są prawdziwym obrazem naszej służby zdrowia, lecz jej marginesem, jakiego wszyscy powinniśmy się wstydzić.  Każda scena z filmu Vegi mogła się przytrafić sanitariuszom, lekarzom, pielęgniarkom, a zwłaszcza pacjentom. Jeśli jakiś kulturalny widz uzna, że nie może być prawdą to, co pokazuje reżyser: co ludzie ukrywają w odbytach, z czym eksperymentują w swoich obskurnych mieszkaniach, albo że nie tak przecież odbywa się trudny poród, należy go oświecić, iż niestety Vega ma rację, z palca niczego nie wyssał. Nawet karygodne słownictwo, którym posługują się w tym filmie ginekolodzy i urolodzy, rozbrzmiewa w niejednej dyżurce, zdarza się na salach operacyjnych (gdy nieświadomy pacjent mocno śpi i szczęśliwie niczego nie słyszy). Ale czy to „cała prawda” o naszej służbie zdrowia? Bynajmniej nie jest to norma ani żaden prawdziwy obraz, który warto malować przed widzami spragnionymi widoku krwi, aborcji, porodów. „Botoksowi” daleko więc do kompendium wiedzy o pracy w polskich szpitalach. Z drugiej strony nikt by nigdy tego filmu nie nakręcił, gdyby nie było materiału do obcesowych dialogów albo przypadków ewidentnego upadku etyki. Ordynatorów wywierających presję na podwładnych. Profesorów piszących opinie o nowych lekach na podstawie umownych dowodów. Tylko że nie są to żadne symbole polskiej medycyny, które można by sprzedawać w opakowaniu współczesności. Pacjenci wychodzący z kina mogą jednak nie być co do tego przekonani i na tym polega szkodliwy społecznie wydźwięk tego filmu. Zero napiętnowania ciężkich grzechów, za to ostrzeżenie rzucone opinii publicznej: w pogotowiu pracują degeneraci, a szpitale to rzeźnie. Wystarczająco wielu pacjentów ma pretensje do lekarzy, żeby jeszcze dokładać do wysokiego poziomu nieufności takie filmy. Ale podobno z wizją reżysera się nie dyskutuje. Pozostaje mu życzyć, by miał okazję trafić na takich lekarzy, którzy okażą się zaprzeczeniem jego bohaterów.

Autor jest publicystą „Polityki”.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum