12 grudnia 2022

Czy mogę zaśpiewać wam piosenkę?

Kiedy piszę ten tekst, trwa 280. dzień inwazji wojsk Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Jakkolwiek brutalnie to brzmi, świat oswoił się z ukraińskim dramatem. Media coraz częściej sięgają po inne tematy: skłóceni politycy, inflacja, astronomiczne ceny drenujące polskie portfele. Mamy swoje problemy tu i teraz. Jesteśmy zmęczeni, dlatego ochoczo chwytamy się złudzenia, że na wschodzie sytuacja „się ustabilizowała”. jak bardzo zmęczony musi być człowiek, który 280. noc czuwa? Nasłuchuje, czy kolejny raz zawyją syreny przeciwlotnicze. I zastanawia się, czy i tym razem zdoła ocalić życie swoje i swoich najbliższych? Są jednak ludzie, którzy nadal niosą im pomoc.

Kiedy piszę ten tekst, trwa 280. dzień inwazji wojsk Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Jakkolwiek brutalnie to brzmi, świat oswoił się z ukraińskim dramatem. Media coraz częściej sięgają po inne tematy: skłóceni politycy, inflacja, astronomiczne ceny drenujące polskie portfele. Mamy swoje problemy tu i teraz. Jesteśmy zmęczeni, dlatego ochoczo chwytamy się złudzenia, że na wschodzie sytuacja „się ustabilizowała”. jak bardzo zmęczony musi być człowiek, który 280. noc czuwa? Nasłuchuje, czy kolejny raz zawyją syreny przeciwlotnicze. I zastanawia się, czy i tym razem zdoła ocalić życie swoje i swoich najbliższych? Są jednak ludzie, którzy nadal niosą im pomoc.

autor: KAMILA HOSZCZ-KOMAR

Teraz już wiemy

Wojna przewraca życie do góry nogami. Zaburza stan równowagi i niszczy poczucie bezpieczeństwa. Stawia ludzi w sytuacjach ekstremalnych, do których nikt nigdy nie jest przygotowany. Jedną z nich jest udzielanie pomocy poszkodowanym. Ogromna rzesza ludzi, którzy stają twarzą w twarz z rannymi, nie ma wykształcenia medycznego ani nawet podstawowego przeszkolenia. To przynosi dodatkowy stres i nierzadko traumę, a brak umiejętności i doświadczenia powoduje obniżenie efektywności. Dlatego wśród polskich inicjatyw na rzecz Ukrainy znalazł się program szkoleniowy Instytutu Ratownictwa Medycznego.* Składają się na niego dwa kursy. Pierwszy (Ultrasound in Emergency Medicine) jest przeznaczony dla przyfrontowych zespołów ratowniczych, drugi (Tactical Trauma Care for Civilians) łączy elementy kursów TCCC (Tactical Combat Casualty Care) i ITLS (International Trauma Life Support). Choć w szkoleniach bierze udział średni personel medyczny i lekarze, są one opracowane głównie dla osób, które nie posiadają wykształcenia medycznego. Organizatorzy kursów postawili nie tylko na teorię, ale przede wszystkim na praktyczną stronę omawianych zagadnień.

– Kanwą scenariuszy praktycznych było symulowanie sytuacji, które spotyka się na polu walki, podczas udzielania pomocy osobom poszkodowanym w wyniku ostrzału artylerii, po postrzałach, eksplozjach etc. – mówi Eryk Madej, dyrektor medyczny kursu TTCC. Należało więc skupić się na procedurach ratujących życie, właściwym posługiwaniu się sprzętem ratownictwa taktycznego, zaznajomieniu szkolonych ze specyfiką udzielania pomocy w warunkach wysokiego zagrożenia (strefy udzielania pomocy, protokół MARCHE). Do tej pory udało się przeprowadzić trzy szkolenia TTCC, a kolejne trzy są zaplanowane w najbliższym czasie. Uczestnicy (w zależności od typu kursu) zostają wyposażeni w opaski uciskowe do tamowania masywnych krwotoków i przenośne urządzenia USG (sondy Butterfly IQ).

Szkolenia to niejedyna forma pomocy. W końcu, aby leczyć, trzeba mieć czym. Dynamiczna sytuacja za naszą wschodnią granicą sprawia, że potrzeby sprzętowe i kadrowe szybko się zmieniają. Pomocy nie ułatwiają trwające działania wojenne, przemieszczanie się ludności oraz zaburzenia łańcuchów dostaw. IRM od początku wojny zdołał zorganizować ponad 150 dostaw do szpitali i zespołów medycznych na Ukrainie. O tym, jak istotne są to działania, mówią sami Ukraińcy. – Wśród licznych podziękowań zapamiętałem rozmowę z jedną z kursantek, pielęgniarką pochodzącą z Czernihowa: „Gdy do miasta zbliżali się Rosjanie, na głównym placu wojsko rozdawało mężczyznom broń, mówiąc, że jeśli żołnierze nie będą w stanie nas obronić, musimy się bronić sami. Przez 40 dni miasto było odcięte, spadały bomby, ranni leżeli w piwnicach szkół i szpitali. Mieliśmy wojskowy sprzęt medyczny, ale mało kto potrafił pomóc rannym, bo nikt nie powiedział wcześniej, jak się nim posługiwać. Teraz już wiemy” – wspomina Eryk Madej.

Polska karetka

W pierwszym odruchu, kiedy myślimy o pomocy medycznej na terenach objętych konfliktem zbrojnym, widzimy ofiary bezpośrednich starć i bombardowań. Jednak nie możemy zapominać o ofiarach cywilnych, czyli ludności, która ucierpiała w wyniku długotrwałego stresu, braku żywności oraz podstawowej i specjalistycznej opieki medycznej w przypadku chorujących przewlekle. Z pomocą dla tych ludzi wyruszył Zespół Pomocy Humanitarno-Medycznej, powołany na mocy ustawy z 12 maja 2022 r.** Michał Hampel, zastępca szefa polskiego ZPHM, na co dzień specjalista chirurg w Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA, mówi, że najbardziej porusza w ukraińskich miastach, a w szczególności mniejszych miejscowościach, deficyt podstawowej opieki medycznej: – Byliśmy pierwszymi osobami z personelu medycznego, które odwiedziły tych ludzi. Większość nie miała kontaktu z lekarzem od ponad pół roku: nie przyjmowali leków, nie robili badań. Mówimy więc o pacjentach cierpiących z powodu dużych zaniedbań zdrowotnych. Przykładowo na 10 przyjętych osób z nadciśnieniem osiem miało ciśnienie rzędu 220–230/140, które można uznać za zagrażające życiu.

Członkowie ZPHM byli przygotowani na bardzo szeroki zakres udzielania pomocy, nie tylko doraźnie, w mobilnych punktach, ale także w szpitalach. W sześcioosobowym składzie (dwóch lekarzy, dwóch ratowników medycznych i dwie pielęgniarki) przyjmowali pacjentów w specjalnie przystosowanej karetce. W wyznaczonych i wybranych uprzednio miejscach. Do ZPHM spływają różne informacje, zarówno od np. ukraińskich organizacji humanitarnych, jak i z ukraińskiego Ministerstwa Zdrowia, ale lokalizacja wsparcia była również związana z listem intencyjnym podpisanym przez Polskę, w którym nasz kraj zobowiązał się do pomocy obwodowi charkowskiemu w czasie wojny i udziału w odbudowie już po niej. W organizacji punktów, w których będzie czekała karetka, oraz rozpowszechnianiu informacji wśród mieszkańców pomagał m.in. ks. Wojciech Stasiewicz, dyrektor Caritas-Spes Charków prężnie działającego na tym terenie, zapewniającego podstawową pomoc humanitarną. Michał Hampel podkreśla, że ta pomoc jest nieoceniona i umożliwia dotarcie do większej liczby potrzebujących. Wspólnie uzgodniono, że warto wykorzystać zaufanie, jakie zdobyły Caritas i pierwsze punkty pomocy ZPHM uruchomione m.in. w miejscach cyklicznego wydawania posiłków dla ludności.

Podczas pierwszej misji na Ukrainie polscy medycy w ciągu sześciu dni udzielili ponad 350 porad i konsultacji w Charkowie i okolicach. Przeprowadzali podstawową diagnostykę i badania. Ordynowali leki i zaopatrywali w nie chorych na miesiąc lub dłużej. Zapotrzebowanie było ogromne, bo ludzie, szczególnie z mniejszych miejscowości, nie mają szans na skorzystanie z konsultacji czy podstawowych badań. Sam dojazd do miejsca, gdzie taką pomoc mogliby otrzymać, jest poza zasięgiem wielu ukraińskich obywateli. Nie mają czym, ani jak się leczyć. Nawet jeśli chory zgłosi się do szpitala, nie zostanie przyjęty, bo jego schorzeniami powinien zająć się lekarz podstawowej opieki zdrowotnej. A tych lekarzy po prostu nie ma. Siły i środki zostały skumulowane dla pomocy ludziom poszkodowanym w wyniku działań wojennych i powstał deficyt opieki. Lekarze są potrzebni bezpośrednio na froncie albo zostają przeniesieni do innych placówek. W części miejscowości szpitale zostały całkowicie zniszczone. W takich realiach i warunkach „zwykłe” dolegliwości, z którymi ludzie zgłaszają się do lekarza, schodzą na dalszy plan. Ukraińscy medycy mają bardzo trudne zadanie, bo wojna wymusiła na nich priorytetyzację działań.

Wenflon na wagę złota

Wśród najczęściej zgłaszanych w karetce ZPHM problemów Michał Hampel wymienia nadciśnienie tętnicze, cukrzycę i rany wynikające z nieleczonych urazów i chorób. Jednak duży problem jego zdaniem stanowi aspekt psychologiczny: – Zdarzają się pacjenci, którzy wsiadają do karetki i na pytanie w czym pomóc i co im dolega odpowiadają, że wszystko jest w porządku. Chcieli po prostu przyjść. Ci ludzie pragnęli znaleźć się w miejscu, w którym ktoś się nimi zaopiekuje i będą czuli się bezpiecznie choć przez chwilę. Dla nich ten nasz ambulans był przyczółkiem bezpieczeństwa, gdzie mogli uronić łzy i wyrzucić z siebie wszystkie troski. Im też staraliśmy się pomóc, farmakologicznie lub po prostu rozmową i samą obecnością.

W miejscowościach oddalonych od Charkowa i położonych bliżej frontu skala zniszczeń jest porażająca. Kolumny przejeżdżających wozów wojskowych oraz odgłosy wystrzałów i wybuchów dobiegające z linii frontu sprawiają, że to zupełnie inny świat. Mieszkańcy nie mają szans dotarcia do miejsc, gdzie mogliby znaleźć pomoc medyczną. To m.in. tam zespoły medyczne z Polski w powiększonym składzie ruszyły z pomocą podczas drugiej misji. O skali problemu może świadczyć wzruszenie na twarzy dyrektorki polikliniki w Kupiańsku*** na widok wenflonów. Szpital, który powoli się odbudowuje, nie ma literalnie niczego. W tym rejonie obwodu charkowskiego pacjenci zgłaszają się z dużo poważniejszymi dolegliwościami, często z bardzo zaawansowaną chorobą. Przykładem mogą być dwie młode kobiety, które po wykonaniu przez polskich medyków USG tarczycy zostały skierowane z podejrzeniem raka na dalszą diagnostykę. Nie ma nic gorszego dla lekarza niż pacjent, który z rezygnacją mówi, że i tak stąd nie wyjedzie, bo nie ma jak i zwyczajnie nie stać go na podróż. Na szczęście, m.in. dzięki współpracy z Caritasem, obie kobiety dostały szansę na dalsze leczenie.

Podczas drugiej misji były także miłe chwile, choćby spotkanie z żoną pacjenta, którego lekarze z Polski diagnozowali miesiąc wcześniej. Przyszła, żeby podziękować, bo stan męża znacznie się poprawił. Niezbędna jest cykliczność misji ZPHM, chodzi bowiem o to, aby nie oferować jedynie pomocy jednorazowej, organizować dostawy leków dla przewlekle chorych, transport w miejsca z bardziej specjalistyczną opieką. Wszystko to odbywa się we współpracy z Caritas-Spes Charków, a także ukraińskim medykami i szpitalami.

Maski

Dla członków ZPHM wyjazd z misją na Ukrainę to także doświadczenie osobiste, bo każdy chory ma swoją historię. Pewnego dnia pacjent zgłaszał bóle głowy, jednocześnie opowiedział, że dzień wcześniej stracił syna, który był pilotem myśliwca i został zestrzelony. W innej miejscowości przyszła dziewczynka, która miała zwykłą infekcję, ale była bardzo przestraszona. Matka przyznała, że dziecko dostaje ataku paniki, gdy widzi kolor czerwony. Mimo tego stresu na koniec zupełnie niespodziewanie dziewczynka zapytała, czy może zaśpiewać, żeby podziękować. – To było absolutnie wzruszające – wspomina Hampel. – Nie zdajemy sobie sprawy z tego, co ci ludzie przeżywają i jak próbują walczyć. Nakładają na siebie pancerz pozornie normalnego życia, ale jest bardzo kruchy. Kiedy jechaliśmy przez Kijów, przez chwilę czułem się jak na ulicach Warszawy – ludzie w knajpkach, na spacerach. To pozory, to maska. Bo jednocześnie widać zniszczenia wojenne i zmęczenie tych ludzi, którzy są gotowi uciekać, gdy tylko zawyją syreny.

Zdarzają się rozmowy wstrząsające, jak choćby ta z młodym chirurgiem, który zajmuje się opieką medyczną na froncie północnym. Z oddziału liczącego 80 ludzi został on jeden. Dzień przed spotkaniem z ZPHM kopał grób dla 40 swoich kolegów. – To, o czym się tylko słyszy, nabiera w takich chwilach rzeczywistego wymiaru. Człowieka uderza, jakie ma szczęście on – ten lekarz, że przeżył. A my, że żyjemy w kraju bez wojny, gdzie możemy pracować w normalnych warunkach, nie myśląc, że jutra może nie być – dodaje Hampel.

Post scriptum

Podczas drugiej misji medycy ZPHM przyjęli około 350 osób w ciągu zaledwie dwóch i pół dnia. Misja została przerwana ze względu na intensyfikację ostrzałów rakietowych na terenie Ukrainy oraz incydent w Przeworowie na Lubelszczyźnie. – Cała sytuacja i sama ewakuacja były dla nas wszystkich niewątpliwie obciążeniem psychicznym. Jednak pierwszym odruchem w zespole nie było pytanie: czy wracamy?, tylko: co powiemy pacjentom, do których mieliśmy jutro przyjechać? To też sprawia, że jestem naprawdę dumny, że mogę współpracować z takimi ludźmi – podkreślił Michał Hampel, zastępca szefa polskiego ZPHM.

ZPHM powróci na Ukrainę najprawdopodobniej w grudniu, w zależności od wyników analizy ryzyka misji w danym terminie. Zespół Pomocy Humanitarno-Medycznej w dalszym ciągu rekrutuje członków.

* Instytut Ratownictwa Medycznego powstał w 1998 r. z inicjatywy lekarzy Pogotowia Ratunkowego, ratowników TOPR, GOPR i PZM.

** W myśl ustawy zadaniem członków zespołu jest zapewnianie natychmiastowej pomocy w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia wszystkich poszkodowanych poza granicami naszego kraju. Pierwsza misja miała miejsce podczas wypadku autokaru z polskimi pielgrzymami pod Zagrzebiem. ZPHM organizował transport i ocenę stanu poszkodowanych.

*** Kupiańsk został wyzwolony pod koniec września 2022. Wycofujące się wojska rosyjskie zniszczyły infrastrukturę i strategiczne gmachy użyteczności publicznej, m.in. szpital.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum