20 grudnia 2003

Źle pojęta solidarność zawodowa

Rozmowa z dr. n. med. Bohdanem Tadeuszem Woronowiczem, specjalistą terapii uzależnień

– Dlaczego lekarze sięgają po alkohol?
– Z tych samych powodów, co inni ludzie – prawnicy, listonosze, hydraulicy, księża czy dziennikarze. Tych powodów można wyliczyć wiele, ale niebezpieczeństwo pojawia się wówczas, kiedy po alkohol sięgają osoby, które stwierdziły, że umożliwia im on bycie kimś innym; osobą, którą chcieliby być, a inaczej nie potrafią tego osiągnąć.
Ale w czasie mojej wieloletniej praktyki zebrałem pewne spostrzeżenia, np. częściej spotykałem i spotykam wśród pacjentów ze środowiska medycznego lekarzy z tzw. specjalności zabiegowych. Dlaczego? Powodów jest kilka – praca ta wiąże się często z dużą odpowiedzialnością i napięciem emocjonalnym. Prawdopodobnie wielu lekarzy, aby to napięcie zredukować, sięga po alkohol. Inny czynnik to dyżury grupowe, a więc wspólne spędzanie czasu w zespole. W takiej grupie zawsze znajdzie się ktoś, kto potrzebuje alkoholu bardziej niż inni, i daje sygnał do picia. Dostęp jest ułatwiony, bo wdzięczność pacjentów często materializuje się w postaci butelki z alkoholem. Lekarzom innych specjalności niż zabiegowe także zdarzają się sytuacje sprzyjające piciu.
Alkohol upośledza sprawność manualną, choć jednocześnie pijącemu wydaje się, że jest bardziej sprawny. Psychotesty wykazują, że w miarę przyrastania promili alkoholu we krwi maleje precyzja ruchów, a także zdolność do podejmowania odpowiedzialnych i właściwych decyzji.
Niebezpieczeństwo nie jest zbyt duże, jeśli ktoś sięga po alkohol okazjonalnie. Prawdziwe niebezpieczeństwo zaczyna się wówczas, kiedy pije w określonym celu – kiedy zauważa, że alkohol w czymś mu pomaga, coś ułatwia, uwalnia od czegoś. Wówczas zaczyna go traktować jako lekarstwo, jako sposób na nieśmiałość, odprężenie lub łatwiejsze zaśniecie.
– Jednak między okazjonalnym sięganiem po alkohol a koniecznością picia jest długa droga…
– Najpierw człowiek nie stroni od alkoholu dlatego, że on w czymś pomaga, albo też ma problemy z odmówieniem picia w towarzystwie. W naszej obyczajowości istnieje pewna presja społeczna, picie podkreśla przynależność do grupy, jest wyrazem „koleżeństwa”.
Po pewnym czasie pojawia się uzależnienie, najpierw psychiczne, a później fizyczne. Już sam fakt sięgania przez lekarza po alkohol na dyżurze świadczy o zachwianej czy upośledzonej kontroli nad piciem, a trzeba wiedzieć, że upośledzenie kontroli nad piciem to podstawowy objaw uzależnienia. Następnie człowiek przestaje kontrolować ilości spożywanego alkoholu, częstotliwość picia i sytuacje, w jakich to robi. Gdy mówimy o ilości, to nie liczymy tylko ilości wypitego alkoholu jednorazowo, ale też ilość wypitą w ciągu tygodnia czy miesiąca. Częstotliwość także ulega zwiększeniu.
Alkohol powoduje szkody zdrowotne, ale pity rzadko, w wyjątkowych okolicznościach (długi czas spotkania, połączony z jedzeniem) szkodzi mniej.
Częste spożywanie, nawet w niewielkich ilościach, wiąże się z kolejnym zjawiskiem – wzrostem tolerancji na alkohol, z tzw. mocną głową. Organizm „uczy się” tolerowania coraz większych dawek alkoholu. Ludzie z mocną głową są albo bardzo zdrowi i silni, albo wytrenowani (czytaj: zaawansowani) w piciu. „Mocna głowa” to jeden z sygnałów ostrzegawczych, nie powinna więc być powodem do dumy i imponowania kolegom.
Nie docenia się także innych sygnałów – tzw. przerw w życiorysie, czyli „urwanych filmów” (palimpsestów alkoholowych). Informują one przecież o uszkodzonej przez alkohol umiejętności organizmu (czytaj: mózgu) zapisywania pewnych zdarzeń.
Jednym z objawów uzależnienia jest również to, że człowiek nie zmienia swojego postępowania mimo wielokrotnego występowania kłopotów spowodowanych piciem, mimo oczywistych negatywnych zjawisk, które można bezpośrednio powiązać z piciem.
Jednym z objawów tej choroby jest tzw. system zaprzeczeń (zakłamania). Alkoholik bardzo długo nie wierzy w to, że jest chory. Do niego najpóźniej dociera informacja, że jest uzależniony. Wszyscy dookoła już to wiedzą, a jemu ciągle wydaje się, że jest od tego wolny. Często tłumaczy swoje picie słabą wolą i szczególnymi okolicznościami, a nie uzależnieniem. Również rodzina niekiedy nie chce przyjąć do wiadomości prawdy o alkoholizmie bliskiej osoby. Z jednej strony – zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak, ale z drugiej – wstydzi się tego, a więc neguje fakt istnienia problemu.
– Jak wielkie jest zagrożenie alkoholizmem środowiska lekarskiego?
– Zjawisko to jest bardzo mało rozpoznane. Nasuwa mi się jednak porównanie z górą lodową widoczną na oceanie. Tylko pojedynczy lekarze decydują się na leczenie, podczas gdy uzależnionych jest znacznie więcej. Dlaczego tak nieliczni chcą się leczyć? Bo uzależnieni mają „dobrych” kolegów, którzy ułatwiają im wymiganie się od ponoszenia konsekwencji picia, dzięki czemu problem zerwania z piciem nie rysuje się tak ostro, jak wygląda w rzeczywistości. To jest jedno z negatywnych zjawisk charakterystycznych dla środowiska lekarskiego.
Przeciętnego człowieka, któremu zdarzyła się „wpadka” pod wpływem alkoholu, umieszczą w izbie wytrzeźwień, skierują na oddział leczenia alkoholowych zespołów abstynencyjnych albo na psychiatrię. A kolegę lekarza odtruje się w gabinecie lekarskim na pediatrii albo na oddziale chirurgicznym lub internie, nawet na zakaźnym, zwykle bez rejestracji przypadku. A jeżeli już koniecznie trzeba założyć historię choroby, to nie z pełnym rozpoznaniem „alkoholizm”. Jeżeli z kolei stan kolegi lekarza uniemożliwia mu wykonywanie pracy (bo np. całymi tygodniami czy miesiącami nie trzeźwieje), inny „życzliwy” kolega da mu na ten czas zwolnienie „na rękę”, „na nogę” czy na jakąś przewlekłą chorobę. Zdarzali mi się pacjenci-lekarze, którzy wielokrotnie korzystali z tych koleżeńskich form „pomocy”, i żaden kolega nie powiedział: idź się leczyć, bo jesteś alkoholikiem.
Muszą zajść szczególnie niekorzystne okoliczności, aby lekarz poniósł konsekwencje swoich czynów, np. znam przypadek, gdy pijany lekarz jechał do pracy samochodem i zderzył się z autem dyrektora swojego zakładu. Dyrektor zawiesił lekarza w pracy, obligując go do podjęcia leczenia.
Żaden alkoholik nie leczy się chętnie. Większość robi to pod presją rodziny albo zwierzchnika. Jeżeli ten ostatni – bardzo ważny czynnik odpada, wola podjęcia leczenia maleje.
– Czy wiedza medyczna o skutkach picia nie odstrasza?
– Teoretycznie lekarze powinni znać wszystkie zagrożenia wynikające z uzależnienia od alkoholu. Ale nie odnoszą tego do siebie. Aby zdecydować się na leczenie, trzeba uwierzyć we własne uzależnienie, w chorobę alkoholową. Lekarze mają małą wiedzę praktyczną, nie potrafią zdiagnozować alkoholizmu, nikt ich tego nie uczy na studiach. Nie potrafią rozpoznać alkoholizmu ani u pacjentów, ani u kolegów. A przecież wiedza na temat alkoholizmu jest niezbędna w pracy lekarza.
Zarówno kształcenie przed-, jak i podyplomowe traktują ten problem marginesowo, niedostatecznie w stosunku do skali problemu. Kursy doskonalące powinny obejmować wiedzę o uzależnieniach. Zwłaszcza lekarze rodzinni powinni w trakcie specjalizacji otrzymać tę wiedzę, ponieważ poważny odsetek ich pacjentów to niezdiagnozowani alkoholicy, a połowa pacjentów pije alkohol w sposób szkodliwy dla zdrowia.
Wracając jednak do leczenia samych lekarzy… Wiadomo, że lekarza trudniej prowadzić w każdej chorobie niż przeciętnego śmiertelnika, bo jest przyzwyczajony, że jest on terapeutą, a nie pacjentem. U pijących lekarzy pojawiają się jeszcze inne problemy, np. samoleczenie kaca. Znam wielu lekarzy, którzy mając łatwy dostęp do leków, przeistaczają się z alkoholika w lekomana. Dzięki niektórym lekom można wprowadzić się w stan zbliżony do upojenia alkoholowego, pójść do pracy i nikt nie poczuje podejrzanego zapachu. Zaczyna się to najczęściej wówczas, kiedy alkoholik stara się złagodzić objawy zespołu abstynencyjnego za pomocą leków. Potem uzależnia się od nich. Odstawienie leku jest dużo trudniejsze niż zaprzestanie picia.
Trzeba też pamiętać, że odpowiedzialność lekarza z tytułu wykonywanej pracy jest większa niż w innych zawodach. Człowiek wykonujący proste czynności nie odpowiada za życie czy zdrowie innych ludzi. Pijany lekarz w pracy to rzecz niedopuszczalna, a jednak się zdarza.
– Kto – zdaniem pana doktora – ponosi odpowiedzialność za taki stan rzeczy?
– Wszyscy, którzy go tolerują, także koledzy, a szczególnie – szef pijącego. Nie wierzę, aby bezpośredni przełożeni – ordynatorzy czy kierownicy – nie znali sytuacji swoich podwładnych. Tymczasem zdarza się, że piją razem.
Ta tragiczna w skutkach „koleżeńska solidarność” zawodowa sprawia, że wielu naszych kolegów lekarzy umarło i jeszcze wielu umrze. Zmowa milczenia o tym problemie wypływa z fałszywego przekonania, że ujawnienie go jest kalaniem własnego gniazda. Po drugie – z fałszywego przekonania, że ujawnienie problemu jest zrobieniem krzywdy. To wyjątkowo pokrętna, ale często spotykana postawa. Krzywdzące jest krycie pijących, trwanie w milczeniu, brak reakcji na zachowania poalkoholowe. Problem alkoholizmu lekarzy nie powinien być roztrząsany publicznie, np. w mediach, bo to podważa zaufanie do zawodu lekarza, a także wywołuje reakcję obronną. Ale nie może też być pokrywany całkowitym milczeniem wewnątrz środowiska lekarskiego. Musimy nie tylko o tym rozmawiać, ale kategorycznie przeciwdziałać temu zjawisku. Prawdopodobnie część kolegów (głównie tych, którzy mają „coś” na sumieniu) będzie miała mi za złe, że tak otwarcie mówię o tym problemie, że wskazuję winnych, ale przecież kiedyś trzeba o tym głośno powiedzieć i ktoś to musiał zrobić. Może dzięki tej wypowiedzi uratujemy komuś życie? Nie powinniśmy bowiem zapominać tego, co przyrzekaliśmy za Hipokratesem: „będę stosował zabiegi lecznicze wedle mych możności i rozeznania ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy”.
– Jak leczyć lekarzy z alkoholizmu?
– Tak samo jak każdego alkoholika. Proponując mu udział w takim samym programie jak każdemu innemu. Należy zacząć od uświadomienia o uzależnieniu od alkoholu. Moja wiedza o alkoholizmie nie pochodzi z okresu studiów, lecz przede wszystkim z praktyki. Lekarzowi trzeba też wytłumaczyć, że alkoholizm jest niezawinioną chorobą, nikt nie chce zostać alkoholikiem. Tak ułożyło się życie, że nie zdawał sobie sprawy, w którym momencie się uzależnił.
Myślę, że lekarz nie powinien zaczynać leczenia swojego uzależnienia w miejscowości, w której pracuje, zwłaszcza jeśli jest to małe miasto. Również nie w publicznej poradni. Po pierwsze dlatego, że tam nie pójdzie. Ze wstydu, bo może w niej spotkać swoich podopiecznych. Po drugie – spotka tam prawdopodobnie znajomego lekarza czy psychologa i będzie mu trudno rozmawiać o chorobie i swoich problemach. Po trzecie – nie chce mieć „w papierach”, że jest alkoholikiem itp.
Myślę, że inicjatywę w tym zakresie mógłby wykazać samorząd zawodowy. Izby lekarskie mogłyby pilotować tworzenie punktów konsultacyjnych czy nawet poradni leczenia uzależnień dla swoich członków we własnych siedzibach albo zlecać to zadanie już istniejącym placówkom, ale z zastrzeżeniem dyskrecji. Pomoc ze strony specjalistów terapii uzależnień mogłaby być opłacana przez izby. (Jestem pewien, że z tego powodu izby nie zbankrutują). O istnieniu takiej formy leczenia powinni zostać powiadomieni szefowie placówek ochrony zdrowia, aby kierować tam swoich podwładnych. Część kolegów przyjdzie tam pewnie z własnej inicjatywy.
Nie jest to nic nowego. Wiele lat temu w USA, w zakładach pracy, powstały programy wspierania pracowników w ich zmaganiu z alkoholizmem. U nas obecnie też istnieją placówki terapeutyczne, w których dyrekcje przedsiębiorstw wykupują porady dla pracowników potrzebujących pomocy, m.in. w zakresie leczenia uzależnień. W przypadku środowiska lekarskiego inicjatywę może podjąć samorząd.
W Polsce działa także Wspólnota Anonimowych Alkoholików (AA), w której nie trzeba się rejestrować. Może przecież powstać grupa AA, w której znaleźliby się tylko lekarze, tak jak od paru lat spotyka się grupa AA aktorów.
Rozmawiała: Małgorzata Skarbek
Dr Bohdan Woronowicz jest absolwentem Wydziału Lekarskiego AM w Warszawie i Studium Podyplomowego Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW, psychiatrą i seksuologiem, specjalistą terapii uzależnień (certyfikat PARPA). Problematyką alkoholizmu i innych uzależnień zajmuje się od ponad 30 lat. Odbył liczne staże w ośrodkach terapii uzależnień w Stanach Zjednoczonych. Jest autorem wielu publikacji naukowych i popularnonaukowych na temat alkoholizmu, m.in. książki „Bez tajemnic o uzależnieniach i ich leczeniu”, wydanej przez Instytut Psychiatrii i Neurologii (IPiN). Obecnie kieruje Ośrodkiem Terapii Uzależnień w IPiN w Warszawie oraz autorskim programem terapii uzależnień w Niepublicznym ZOZ – Centrum Konsultacyjnym AKMED.

Archiwum