24 lipca 2004

Listy

VIVAT ACADEMIAE!

Wiwat akademie medyczne! Wiwat! Wiwat! Prawie sześćdziesiąt lat pracy w powojennej Polsce, przeszło 150 tysięcy absolwentów, a wśród nich… ani jednego dobrego kandydata na ministra zdrowia! Na szczęście do dyspozycji są jeszcze ekonomiści – ministrem zdrowia zostaje więc ekonomista.
Najpierw 45 lat księżycowej ekonomii socjalizmu, teraz 15 lat pracy speców od socjalistycznej ekonomii ubranych w kapitalistyczne spodenki (i pobierających – w odróżnieniu od lekarzy – kapitalistyczne wynagrodzenia). Rozłożyli już prawie wszystko: majątek narodowy prawie rozprzedany, dziura budżetowa pokryta wirtualną księgowością i długi przekraczające połowę rocznego dochodu narodowego. Fanfary wzrostu gospodarczego, wynikającego głównie z różnic kursu złotówki w stosunku do euro, i przepaść długów zagrażających istnieniu państwa.
Jest oczywiste, że każdy gabinet, każdego premiera, składa się z szefów resortów odpowiedzialnych za gromadzenie środków i szefów resortów, które mają wydawać te pieniądze na ważne cele państwowe i społeczne (m.in. resort oświaty, zdrowia, infrastruktury). Sądzić by można, że umiejętności ekonomistów powinny być wykorzystywane w tej pierwszej grupie resortów (odpowiedzialnych za wpływy do budżetu), a odpowiedni specjaliści, w tym lekarze, powinni decydować o wydawaniu pieniędzy w ten sposób, aby jak najlepiej zaspokoić potrzeby obywateli na poziomie gwarantowanym przez prawo.
Były doradca premiera Balcerowicza, jedna z wybijających się gwiazd polskiej ekonomii, na jednym z nadzwyczajnych zjazdów lekarzy ośmielił się postawić tezę, że wydawanie jakichkolwiek pieniędzy na ochronę zdrowia jest stratą, bo nie można przewidzieć, czy wydane pieniądze przyniosą jakikolwiek efekt ekonomiczny! Aczkolwiek doradca już nie doradza, to wydaje się, że inni premierzy, niezależnie od tego, czy są z lewicy, czy z prawicy, realizują jego pomysły i, jak mogą, ograniczają dostępność opieki zdrowotnej, nie licząc się zupełnie ze swoim elektoratem.
Utworzenie przejściowego „rządu fachowców” bez obecności lekarza świadczyć by mogło, że dotychczasowi ministrowie zdrowia byli niefachowcami i może właśnie dlatego ochrona zdrowia popadła w takie tarapaty, a pacjenci – z jednej strony tygodniami muszą czekać na wizyty w gabinetach lekarskich, z drugiej strony zaś muszą więcej płacić na ochronę własnego zdrowia
Można się więc spodziewać, że minister zdrowia „fachowiec” z pewnością ograniczy duże wydatki na „bezproduktywne” leczenie staruszków i osób ciężko chorych, a inni „fachowcy” ubiorą to w ładne szaty konieczności zbilansowania budżetu. Oczywiście takie rozwiązanie nie zadowoli obywateli ani konstytucjonalistów i dlatego pewnie kolejną ustawę (przygotowywaną już teraz przez „fachowców”) trzeba będzie wyrzucić do kosza. Jakie będą koszty finansowe i społeczne pracy takich „fachowców”? Ano żadne! Przecież „fachowcy”, jak karpie, czekają już tylko na wigilię, a potem… potem, po wyborach, przyjdą nowi politycy, wraz z nowymi doradcami, którzy zaproponują więcej foteli w ministerstwach i rządowych lanciach, a mniej łóżek w szpitalach dla schorowanych obywateli.
Na szczęście nas, lekarzy, jest podobno ponad 130 tysięcy. Jesteśmy jedyną grupą zawodową bardzo dobrze przygotowaną do wykonywania wszystkich zawodów medycznych. Naprawdę weźmy na serio policzek wymierzony przez „fachowców” – przygotujmy (pod sztandarem izby lekarskiej) wariantowe rozwiązania problemów ochrony zdrowia, przeprowadźmy ich symulację, obliczmy koszty i poddajmy prawdziwej debacie społecznej. Wybierzmy najlepszy wariant i zrealizujmy go w praktyce. Weźmy w swoje ręce to, co do nas należy, w przeciwnym razie pozostanie nam tylko wyjazd do innych krajów Unii, a naszym pacjentom pozostaną „fachowcy”. Ü

dr n. med. Medard M. LECH

Jeszcze raz o spirometrii

W „Pulsie” nr 6/2004 ze zdziwieniem przeczytałem list kol. Kazimierza L. Maya „Jeszcze o spirometrii”.
Autor pisze, że spirometrią nie można rozpoznać żadnej choroby. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Kolega May pisze również: „krzywa EKG często decyduje o życiu pacjenta”. To też nie jest cała prawda. Nie całkiem wiem, co autor chce powiedzieć o „krzywej EKG”. Nie myśli chyba o arytmii, ale o ST zmianach. Na podstawie ST zmian wcale nie można wywnioskować, czy pacjent umrze, czy też przeżyje. Można jedynie stwierdzić, że ma poważną chorobę serca – najczęściej specyficzne zmiany ST są charakterystyczne dla zawału i pericadritis.
W astmie i COPD spirometria ma wartość diagnostyczną. Choroby te diagnozuje się głównie klinicznie. Według definicji astma to „okresowe zwężenie dróg oddechowych”. Wykonanie spirometrii w napadzie astmy daje diagnozę szczególnie u ludzi młodych. Astma cardialae, zwłaszcza u ludzi starszych, ma inny przebieg kliniczny. Gdy spirometria jest normalna w napadzie duszności, z dużym prawdopodobieństwem astmę można wykluczyć. Podobnie jest z COPD. Powodów COPD jest kilka, najczęściej: chroniczny bronchit, emphysema, chroniczna astma. Prawidłowe wartości spirometrii znaczą, że (przez definicję) nie ma COPD, innymi słowy: ewentualna choroba płuc nie ma charakteru obstrukcyjnego oskrzeli w chwili wykonania spirometrii. Nie można więc zdiagnozować COPD.
Autor pisze także, że prawidłową spirometrię pacjent „musi chcieć zrobić”. Pacjent może chcieć, ale nie będzie umiał albo nie będzie w stanie jej wykonać. Dziwi mnie też stwierdzenie, że spirometrii można się nauczyć w godzinę i nie potrzeba szkoleń. Obsługi aparatu z pewnością tak, ale interpretacja spirometrii w wielu przypadkach wcale nie jest taka prosta. Oczywiście wszystkiego można się nauczyć samemu, również EKG, ale czy dobrze?

Grzegorz GRADEK
kardiolog, pulmonolog
prywatne centrum specjalistyczne, Bergen, Norwegia

Archiwum