9 listopada 2006

Dalekie i bliskie: Zapiski z Normandii

W 1989 r. władze francuskie przyznały mi 3-miesięczne stypendium umożliwiające zapoznanie się z wybranymi zagadnieniami w zakresie biochemii klinicznej: skorzystanie z piśmiennictwa, nieraz trudno dostępnego w kraju, oraz wykonanie badań laboratoryjnych o dużym znaczeniu diagnostycznym, przede wszystkim w gospodarce lipidowej. Pobyt w Caen, stolicy departamentu Calvados, był dla mnie źródłem inspiracji do prowadzenia w tym okresie dziennika. Oto jego fragmenty:

Caen, 9 kwietnia 1989 r., niedziela
Spacer do Muzeum Normandii. Mieści się ono na górze zamkowej, w dawnej rezydencji gubernatora. Najciekawszy dział wczesnohistoryczny obejmuje okres galijski, panowanie rzymskie i początki wczesnochrześcijańskie. Szczególnie zafrapował mnie model świątyni celtoromańskiej, zwanej FANA, przypominającej krytą dachem promenadę w kształcie nierównego wieloboku, z wielkim podwórzem. Poza tym notatka z kroniki: w 911 r. wódz normandzki Rollon uzyskał od Karola III Prostego franc. zezwolenie na osiedlenie się w obszarze dolnej Sekwany. Został księciem Rouen i dał się ochrzcić. W 1911 r. odpowiednim afiszem przypominano ów fakt. Normandia nazwę swą wywodzi od ludzi północy (les Hommes du Nord) przybyłych tu z Norwegii i Danii; początkowo najeżdżali tę ziemię, a wreszcie się tu osiedlili. Od 1066 r., po podboju Anglii przez Wilhelma Zdobywcę, była
z nią złączona; od 1202 r. należy do Królestwa Francji.

Caen, 17 kwietnia 1989 r.
Jadalnia internatu. Do sali wchodzi się przez niewielkie oszklone patio, w środku fontanna tryskająca z olbrzymiego prącia. Widocznie odżywa pradawny kult fallusa. W jadalni stoły ustawione w podkowę, przy których gromadzi się ok. 200 biesiadników (lekarze, farmaceuci, biolodzy). W środkowej części, jak przy ostatniej wieczerzy, zasiada główna postać, Econome, po naszemu: starosta. Dozoruje przestrzegania zasad biesiadowania, głównie tego, czy każdy wita się ze wszystkimi. Przybywający, idąc szybkim krokiem wzdłuż stołów, dotyka pleców każdego z siedzących. Przywitanie trwa więc bardzo krótko. Siadać trzeba w kolejności wolnych krzeseł. Econome wymaga, by nowicjusz przedstawił się i od niego zaczął znajomość. Dotyczy to przede wszystkim Francuzów. Wobec cudzoziemców (w większości Arabów) jest bardziej tolerancyjny. Dwie obsługujące panie stawiają na stole zimne dania (sałatki, owoce, sery, ciasta) na wielkich półmiskach, zaczynając zawsze od Econome’a. W czasie jedzenia wstać od stołu nie wolno. Jeśli brak czego w zasięgu ręki, należy prosić sąsiadów o podanie. Ciepłe danie i kawa (wyborna z ekspresu) są serwowane każdemu z osobna. Po kawie można opuścić jadalnię.

Caen, 29 kwietnia 1989 r., sobota
Dziś pochmurno, mżawka. Dzień wolny od pracy poświęciłem poznaniu obiektu, w którym odbywam staż: Centre Hospitalier Uuniversitaire (Ośrodek Szpitalny i Uniwersytecki) w Caen (na zdjęciu). Zainteresowanie moje wzrosło jeszcze, gdy przeczytałem barwny opis sali szpitalnej
z 1875 r. Zamieścili go bracia E. i J. Goncourt w dziele pt. „Siostra Filomena”. Po przebrnięciu zawiłości literackich
w języku francuskim poddałem się wrażeniu i nastrojowi, jaki panował wówczas w tym miejscu: Rozległa, długa sala, pogrążona w półmroku… Zapada noc. Z otwartych drzwiczek dwóch pieców wydobywa się blask ognia. Migocące płomyki lampek nocnych rzucają smugi bladawego światła na błyszczącą posadzkę. W przyćmionym, migotliwym świetle bieleją mgliście zasłony na tle ciemnych ścian. Niewyraźne kontury łóżek ustawionych w ledwo widocznym szeregu. Na końcu sali, z głębi ciemności wyłania się gipsowa postać Dziewicy. Powietrze chłodne, przesiąkłe wilgocią i mdłą wonią gotowanej bielizny i siemienia lnianego. Wszechwładna cisza. Czasem tylko słychać szmer szeleszczącej pościeli, przytłumione ziewnięcie, westchnienie, cichy jęk. Wróciły wspomnienia wrażeń doznanych
w czasie zwiedzania średniowiecznego szpitala l’Hotel Dieu w Beaune (Burgundia – Pays Des Grand Crus), założonego w 1443 r. Obraz bardzo zbliżony do powyższego opisu. Podobne doznania estetyczne, lecz daleko od współczesnych wymagań. A w Caen? Jeszcze
w 1950 r. w Szpitalu św. Ludwika (w dawnym opactwie żeńskim), założonym w 1607 r., w jednej sali leżało 36 chorych. Postawiono pytanie: czy cierpienia odbierane wspólnie (przy świadkach) mogą przynieść ulgę choremu?
W 1958 r. powstał projekt utworzenia na terenie Francji uniwersyteckich ośrodków szpitalnych (CHU), m.in.
w Caen. Po wielu debatach i targach ustalono budowę nowoczesnego ośrodka na 1668 łóżek, w pierwszym etapie na 1318. Do opracowania planów budowy przystąpiono pod hasłem: To pałac dla chorych, który zniweczy pojęcie szpitala. Po zaakceptowaniu dokumentacji i koordynacji pracy 46 przedsiębiorstw budowlanych
i technicznych rozpoczęto budowę szpitala – na peryferiach, w północnej części Caen. W kwietniu 1969 r. rozpoczęto wbijanie potężnych słupów żelbetowych na głębokości 12-15 m. Gmach, zakotwiczony już w 1973 r., zagórował swą imponującą sylwetą nad panoramą miasta. W pierwszym trymestrze 1975 r. przyjęto pierwszych pacjentów. Konstrukcja ta wymagała 300 tys. dni roboczych (od stycznia 1970 r.). Koszt jednego łóżka wyniósł 174 tys. franków. Co ów kolos reprezentuje? Wzniesiony się na wysokość 100 m, liczący 23 piętra, obsługiwany przez 22 całkowicie zautomatyzowane windy. Od V piętra po XXI – kliniki i oddziały: chirurgiczne, internistyczne, neurologiczne, o zróżnicowanych specjalnościach, liczące od 50 do 90 łóżek. Umiejscowienie w jednym bloku ułatwia bezpośrednią komunikację, o wiele szybszą niż
w systemie pawilonowym. Piętra XXII-
-XXIII przeznaczone wyłącznie na zaplecze techniczne; XXII mieści metrologię, radę administracyjną oraz klub. Podziemia i trzy pierwsze piętra, stanowiące poszerzoną podstawę kolosa, zajmują pracownie i zakłady naukowe biochemii klinicznej i mikrobiologii, fizyki medycznej, histologii, hematologii, anatomii, fizjologii, serologii, wirusologii i in. Pierwsze piętro z izbą przyjęć (urgence) dysponuje pełnym zapleczem i urządzeniami diagnostycznymi. W parterowym odcinku – biuro administracji. W wielkim holu – skomputeryzowany punkt informacyjny o chorych. Wzdłuż głównego wejścia jasno oświetlone butiki zapraszają do zakupów drobnych pamiątek. W małych kafejkach można wypić kawę z ekspresu. W podziemiach mieszczą się kuchnie, restauracje i kawiarnie dla personelu szpitalnego, jest również apteka i pracownie radioizotopowe. Każdego dnia kuchnia przygotowuje 5300 posiłków. Każdego dnia do szpitala dostarcza się 4300 kg żywności
i 5250 l różnych napojów.
Na szczególną uwagę zasługuje zabezpieczenie przeciwpożarowe: poszczególne fragmenty zakładów są oddzielone specjalnymi śluzami (żelazne drzwi z materiałem izolacyjnym), a w pracowniach nad wejściem znajdują się czynne natryski. Automatyczna sygnalizacja informuje o zagrożeniu spowodowanym wzrostem temperatury lub stężeniem gazu. Niezależnie 18 klatek schodowych na zewnątrz budynku stanowi bezpieczne drogi ewakuacyjne. Powierzchnia użytkowa (oddziały, bloki operacyjne, zaplecze) szpitala liczy 150 tys. m. Przewody elektryczne rozciągają się na długości 180 km; wystarczyłoby to na założenie instalacji w 15 tys. izb mieszkalnych.
Budowa ośrodka nie kończy się na budynku szpitalnym; jest jeszcze gmach onkologii, stacja krwiodawstwa, szkoła pielęgniarek, internat dla lekarzy. Przed oknem mojego pokoju rozciąga się duży plac zarośnięty chwastem, kontrastujący z zadbanym parkiem przyszpitalnym. Plac jest przeznaczony na budowę dużego kompleksu dla dermatologii, pediatrii, położnictwa
i innych oddziałów mieszczących się obecnie w zabytkowych budynkach
w różnych punktach miasta. Całe centrum ma zatrudniać 20 tys. pracowników. Zjeżdżają tutaj na szkolenie Polacy, Czesi, Arabowie, Hindusi, Grecy. Nie widać jedynie możniejszych: Amerykanów, Niemców, Anglików.

Caen, 21 maja 1989 r., niedziela
Wybrałem się do kościoła w Mondeville na Mszę św. w języku polskim. Droga przez miasto, mostami przez kanał i rzekę Orne, prowadzi do oddzielnego merostwa, skupiającego domki należące do byłych robotników pobliskiej huty żelaza. Domki są dostatnie, niektóre w stylu normandzkim: ściany murowane, przeplatane szachownicą drewnianych belek (colombage), kolorowe, spadziste dachy, szeroko wystające poza ściany, kryjące często balkony, małe tarasiki, werandy. Człowiek gromadnie zadrzewił tu i obsadził różnorodną roślinnością skaliste wzgórze. Idąc ulicą des Roches (Skalistą), odnosi się wrażenie
pobytu w urozmaiconym widokowo uzdrowisku. Zza zbocza wyłania się sylwetka starego romańskiego kościoła,
z charakterystyczną czworokątną wieżą pośrodku nawy, otoczonego cmentarnym murem. Na cmentarzu kilka grobów i krzyży – ściemniały, szary, przez deszcze wypłukany piaskowiec. Figury oparte o mur – zamazane rysy twarzy. Pustka. Pchnąłem bramę kościoła. Ustąpiła. Usłyszałem modlitwę w ojczystym języku, kazanie księdza i nasze pieśni religijne.
Wnętrze bezbarwne, szare, harmonijność kształtów i linii sędziwej świątynki romańskiej. Wystające ze ścian średniowieczne tablice nagrobne. Brak rzeźb i zdobień świadczy o tym, że wiejska parafia zamożna nie była. Obecni wierni to dwudziestu kilku modlących się Polaków w podeszłym wieku. Po lewej stronie ołtarza – obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Z narteksu zwisają wstęgi o barwach Polski i Kościoła. Pusto, zimno, opuszczone piękno. Po mszy zamieniłem kilka słów z wiekowym księdzem i towarzyszącym mu kościelnym.
– Czy zawsze jest tak nieliczny udział Polaków w nabożeństwie?
– Tak, bo tutaj prawie ich nie ma.
– A kościół?
– Kościół został oddany przez merostwo socjalistyczne Polakom, bo to nieliczni wierzący. Inaczej nie miałby się kto tym obiektem opiekować.
– Podobno jest tu kolonia polska?
– Była. Starzy, zatrudnieni niegdyś
w pobliskiej hucie, powymierali, a młodzi się rozjechali. Garść Polaków, którzy nie ulegli wpływom francuskim, zamieszkuje Caen i odległe merostwa – za daleko im, by przyjeżdżać tutaj. Nie chce się, obojętnieją.
Rouen, 23 czerwca 1989 r.
Znalazłem się na krótko w malowniczej stolicy Górnej Normandii, w mieście
o bogatej przeszłości (tu spalono na stosie Joannę d’Arc 30 maja 1431 r.), zapisanej w arcydziełach architektury gotyckiej. Pośród nich zniewalają swym pięknem: sławna katedra Notre Dame, malowana przez Moneta, XV-wieczny pałac sprawiedliwości, kościół St. Maclou i St. Ouen, ulica Wielkiego Zegara (Rue du Gros Horologe). Mnie jednak, jako lekarza, zainteresował budynek będący namacalnym śladem działalności medycznej w średniowieczu. Widoczny fragment historii medycyny, wykładanej przez prof. Szumowskiego. Przy ul. Martainville, wśród średniowiecznych kamieniczek, ukryte wejście do Aitre St. Maclou. Nazwa wywodzi się od łacińskiego słowa „atrium”
– ogrodowa część willi rzymskiego patrycjusza, choć nigdy nie należała do zamożnego mieszczanina. Kwadratowy dziedziniec, otoczony jednopiętrową zabudową, szczelnie zamknięty od zewnątrz murem. Pośrodku wysoki krzyż. Pod spadzistym dachem na tle białego muru rysuje się kraciaste belkowanie. Kondygnacja pierwszego piętra wsparta na sczerniałych kolumnach noszących ślady rzeźb figuralnych. Kiedyś parter tworzyły krużganki, obecnie są oszklone i służą za izby. Na wysokości pierwszego piętra drewniane belki z rzeźbami trupich czaszek, kości ludzkich, skrzyżowanych piszczeli i wszelkich atrybutów śmierci. Oto średniowieczna kostnica. Miejsce więzienia chorych na zarazę, trędowatych – leprozorium. Nie było stąd wyjścia. Chory przechodził wszystkie stadia; gnił powoli, potworniał, cuchnął, obnażały się kości kończyn, nosa. Przeklęte, piekielne królestwo zadżumionych, odseparowane od świata zdrowych, strzeżone bezwzględnie i pilnie przez tych z zewnątrz. Nieromantyczne oblicze średniowiecza, ilustrowanego makabrycznymi scenami dla rzesz, które nie umiały czytać.
Czasy odległe, poszły w zapomnienie. Nie straszy taniec śmierci zdobiący kolumny. Pozostała nazwa: derniers temoins des charniers de pestiférés („ostatni świadkowie kostnicy zadżumionych”). Współcześnie rozgościła się w tym budynku szkoła sztuk pięknych. Kilkoro uczniów siedzi na trawniku dziedzińca. Z żywej gestykulacji można sądzić o młodzieńczej, burzliwej dyskusji. W pobliżu wyjścia stoi dziwaczna rzeźba – żelazne rusztowanie przypominające welocypedy z XIX w.; na żelaznych prętach karykatury twarzy ludzkich: małe główki, spiczaste nosy naszych dziadków i babć z wysiłkiem depczących pedały dawnych wehikułów. Z boku napis: Bon voyage! Ü

Zenon HENDRICH
Doc. dr hab. n. med. Zenon Hendrich ur. w 1921 r. w Poznaniu. W czasie okupacji uczestnik tajnych kompletów Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Dyplom – 1950 r., dr med. – 1951 r., dr hab. -1972 r. Kierownik Zakładu Diagnostyki Laboratoryjnej Zespolonego Szpitala Klinicznego, specjalista województwa stołecznego ds. diagnostyki laboratoryjnej, sekretarz ZG Pol. Tow. Diagnostyki Laboratoryjnej. Główne kierunki działalności – w dziedzinie mikrobiologii i biochemii klinicznej.

Archiwum