17 października 2007

Tabiba, wróć!

Prof. dr hab. Maria ŁYŻWA-PRAWECKA, dla wielu – Marysia, Mańka, dzieli się wspomnieniami z niezwykłego rozdziału swojej praktyki lekarskiej.

Wielka przygoda jej życia – arabska baśń z tysiąca dni i nocy – rozpoczęła się niespodziewanie w 1966 r. Do Kuwejtu Maria podążyła za mężem, lekarzem radiologiem, który dostał kontrakt Polservice na pracę w tym kraju. Kontrakt był wówczas obiektem pożądania każdego specjalisty. Dawał nie tylko szanse wyrwania się z szarej rzeczywistości w świat, ale dzięki niezwykłym, absurdalnym różnicom kursowym złotówki do dolara pozwalał na spełnienie wielu marzeń, zwłaszcza o samochodzie czy mieszkaniu. Równie ważne było marzenie o poznaniu kultury i obyczajów, nawiązaniu kontaktów naukowych i towarzyskich, ograniczanych wówczas w naszym kraju.
Mimo wszystkich zalet tego wyjazdu – mąż Pani Doktor czuł się w nowym środowisku źle. Wszystko wydawało się obce, tak różne od swojskiego szpitala przy ul. Barskiej – rodzaj pracy, środowisko. Zawistni koledzy lekarze, pochodzący głównie z innych krajów arabskich (różnice polityczne i religijne), bariera językowa oraz dręcząca samotność dawały się we znaki. Dlatego Maria, posłuszna wezwaniu: „Gdzie ty Gajus, tam i ja Gaja”, rzuciła świetnie zapowiadającą się karierę zawodową w klinice na Karowej i mimo sprzeciwów swojego profesora pospieszyła do Kuwejtu wraz z młodszą córką, ośmioletnią Magdą. Starsza córka Anna została w kraju pod opieką babci (później, po kilkumiesięcznym pobycie w Kuwejcie, podjęła decyzję o studiach orientalistycznych i skończyła filologię arabską na Uniwersytecie Warszawskim).

Maria była początkowo zachwycona rolą pani domu, ogromnym mieszkaniem, nowym samochodem, pięknymi sklepami i miłym klimatem (przyjechała w lutym). Z czasem jednak dały się we znaki trudności finansowe. Pensję męża, ok. 700 dolarów, pochłaniały raty za samochód, spłata Polservice’owi i bardzo drogie utrzymanie. Obowiązki domowe, jak sprzątanie 300-metrowego mieszkania, zwłaszcza po burzach piaskowych, gotowanie, pranie oraz wożenie dziecka do szkoły arabskiej w ogromnym upale (brak środków na dobrą szkołę na miejscu) stworzyły sytuację, która stała się nie do zniesienia. Decyzja zapadła. Jednak starania o przyjęcie do pracy w zawodzie lekarza – ginekologa z II stopniem specjalizacji i po doktoracie – napotkały przeszkody, zda się nie do pokonania. Była kobietą, pochodziła z Europy, nie znała arabskiego. Dla wielu Europejczyków oznaczało to kres marzeń o podjęciu pracy w tak bardzo ortodoksyjnym kraju, o surowych zasadach i uprzedzeniach wobec przybyszów z innego świata.
– Ale ja nie zamierzałam się poddać – opowiada. – Płci i kraju, pochodzenia i religii nie mogłam zmienić. Jedna z przeszkód była jednak do pokonania: bariera językowa (był to warunek, jaki mi stawiano przy próbach zatrudnienia mnie dla eksperymentu). Korzystając z pomocy jednego z arabskich lekarzy, świetnie znającego angielski, obłożona podręcznikami i nagraniami, w ciągu paru miesięcy poznałam język na tyle, że badając pacjentkę, mogłam zrozumieć, co do mnie mówi i udzielać odpowiedzi. Z tym zasobem wiedzy udałam się ponownie do ministerstwa zdrowia, gdzie szczęśliwym trafem spotkałam Kuwejtczyka, wysokiego urzędnika ministerstwa, znającego opowieści o polskim lekarzu radiologu, który dzięki trafnemu rozpoznaniu i szybkiej interwencji uratował chorego. Mając taką opinię o moim mężu i słysząc, że mówię po arabsku, powiedział zdecydowanie:

– Będzie pani pracować w tym kraju.
W ten sposób zostałam pierwszą Polką w kuwejckiej służbie zdrowia. Pierwszą pracę podjęłam w nowo otwartej poliklinice na pustyni, w obszarze zamieszkałym przez Beduinów, na osiedlu Farwanye, leżącym kilkanaście kilometrów od naszego domu. Wreszcie, po umieszczeniu Magdy
w prywatnej szkole angielskiej, wsiadałam do samochodu i wśród piasków pustyni docierałam do mojej kliniki. Wizyta u „Tabiba Bolandija”, którą reklamował wielki szyld zawieszony nad bramą mojego ambulatorium, nie ułatwiała mi pracy, a szczególnie fakt, że byłam kobietą lekarzem. W poczekalni czekały tłumy zakwefionych kobiet, okrytych od stóp do głów, w czarnych szatach. Wszystkie obowiązkowo w towarzystwie mężczyzn – ojców, mężów, braci. Oni to, a nie one,
opowiadali, co dolega moim pacjentkom i decydowali o dalszym postępowaniu. Badanie budziło nieufność. Upłynęło wiele czasu, zanim między mną a beduińskimi kobietami zrodziły się uczucia zrozumienia, zaufania, wdzięczności, a także przyjaźni, które okazywano mi na każdym kroku. Nigdy nie zapomnę pierwszego rozstania z Kuwejtem, które nastąpiło po zakończeniu trzyletniego kontraktu męża i mojej blisko dwuletniej pacy wśród Beduinów. Samolot odlatywał o świcie. Za siatką dzielącą płytę lotniska od strefy dla odprowadzających zobaczyłam kilkadziesiąt czarnych postaci kobiet, które machały do mnie i krzyczały: „Ma Salama!”. Z trudem powstrzymywałam łzy. Chociaż wówczas nie myślałam jeszcze o powrocie, krzyknęłam: – Wrócę do was. I wróciłam.

Splot różnych okoliczności, także rodzinnych, sprawił, że po kilkumiesięcznej przerwie Kuwejt „upomniał się” o mnie i ponownie podjęłam pracę w tym kraju, ale już nie wśród slumsów na pustyni, lecz w pięknym, nowoczesnym
Mowasad Hospital. Musiałam sprostać ogromnym wyzwaniom. Pracując w szpitalu na stałym dyżurze, na prośbę mojego poprzedniego pracodawcy, raz w tygodniu pokonywałam starą trasę przez piaski pustyni, by znów znaleźć się wśród znajomych beduińskich kobiet, lecz już jako konsultant, doradca,
autorytet w dziedzinie ginekologii i położnictwa. Korzystając z możliwości, wznowiłam prowadzone w czasie poprzedniego pobytu badania naukowe z dziedziny toksoplazmozy, współpracując
z PZH w Polsce. Czyniłam karkołomne starania, aby pobrane w Kuwejcie próbki krwi jak najszybciej przesłać do kraju, gdzie je oznaczano, a następnie
w Kuwejcie ogłosić wyniki tych badań. Owocem tego były opublikowane 2 artykuły naukowe w „Kuwait Medical
Association”, odczyty na zebraniach towarzystw naukowych oraz ostatni referat wygłoszony w kuwejckim ośrodku badań naukowych w dniu mojego pożegnania z Kuwejtem, i wzruszające uhonorowanie mojej osoby.

Pani Profesor ma za sobą ponad pół wieku pracy w zawodzie i w tym czasie siedem lat pracy w krajach arabskich. Dziś, z perspektywy czasu, trudno jest pojąć, jak ciężko pracująca
w swej trudnej dyscyplinie lekarka, samotna kobieta, mogła podjąć się takiego zadania, aby w dalekim, obcym kraju, parać się pracą naukową wymagającą kontaktu z miejscowymi autorytetami oraz pracownikami naukowymi w ojczystym kraju.
Pobyt i praca w Kuwejcie to tylko jeden rozdział; czas tam spędzony wspomina ze wzruszeniem. Również o niej nie zapomniano. Niedawno, po długiej przerwie, niespodziewanie odebrała telefon z Kuwejtu, od kiedyś bardzo zaprzyjaźnionego, a obecnie wysokiego dygnitarza służby medycznej z pytaniem, co robi, jak rodzina i przyjaciele, i z zaproszeniem do Kuwejtu, popartym listem, aby zobaczyć, jak teraz wygląda pustynia i powspominać dawne czasy.

wjw

Archiwum