6 grudnia 2007

Rodzinne zobowiązania

Kolekcjonuje nakrycia głowy, lubi piec i jeść słodycze. Jest uwikłana w nałóg palenia papierosów (chociaż ostatnio publicznie zapowiedziała, że zamierza z nim zerwać).
W czasie jednego ze swych pierwszych wystąpień, mówiąc o wyzwaniach, przywołała stare przysłowie: Gdzie diabeł nie może – tam babę pośle. Czy to, że minister zdrowia jest kobietą, wystarczy, by dobrze zarządzać systemem ochrony zdrowia? Niekoniecznie. Ale Ewa Kopacz ma córkę studiującą medycynę, i to jest właściwy stymulant, który – lepiej niż niejeden doradca – może jej pomóc podejmować dobre decyzje. Pani minister wyznała już w wywiadach, że zawód lekarza wybrała z myślą o mamie, która, chora na astmę, potrzebowała właściwej opieki. Teraz należy wierzyć, że z rozsądkiem przyjrzy się doli młodych lekarzy, nie tracąc z oczu sytuacji całego środowiska. Jakby to wyglądało, gdyby dziecko po skończeniu studiów zaczęło szukać pracy za granicą – nie dlatego, że taki byłby jego osobisty wybór, lecz z braku etatu rezydenckiego lub żenująco niskiej pensji?
Oczywiście, nie zakładam, że opieka pani minister nad karierą zawodową córki sprowadzić by się miała do indywidualnej pomocy i wykorzystania rodzinno-politycznych koneksji – tu chodzi bardziej o wsparcie dla całego pokolenia młodych lekarzy, przed którymi dziś wciąż rysują się nie najlepsze perspektywy. Tak jak prof. Zbigniew Religa myślał z urzędu o wspieraniu własnej Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii, znając najlepiej jej potrzeby – tak troski i doświadczenia młodych lekarzy powinny być Ewie Kopacz szczególnie bliskie. A wola zbudowania systemu, w którym biały personel wreszcie odnalazłby godne warunki pracy – priorytetem.
Dziś słyszymy sporo haseł, ale powtarzanie sloganów – pieniądz musi iść za pacjentem; lekarze powinni godnie zarabiać – towarzyszyło początkom urzędowania każdego nowego ministra. Problem pojawia się przy pytaniach o konkrety. Nie należy się spodziewać, że pozycja szefowej resortu zdrowia będzie w tym rządzie szczególnie mocna, zwłaszcza w zestawieniu z osobowością ministra finansów, znanego z poglądów bliskich Leszkowi Balcerowiczowi. Nie zakładam więc, że szybko znajdą się w budżecie jakieś ekstrapieniądze. Lepiej zresztą, gdyby ekspercki gabinet opracował szczegółową strategię lepszego ich wydawania i – w odróżnieniu od swoich poprzedników – zaczął ją terminowo realizować.
Doświadczenia ostatnich lat wyraźnie pokazują, że nie wielkie nazwiska lekarzy z medycznym autorytetem zmieniają sytuację w ochronie zdrowia, ale mozolna praca koncepcyjna i determinacja. Brakowało jej poprzednim ekipom, głównie z winy politycznego koniunkturalizmu – bardziej opłacało się nie podpaść rolnikom czy górnikom, bo „wykształciuchy” z medycyny nie mogły zrobić krzywdy. To się zmieniło, ale jeszcze niecałkowicie. Rząd Platformy nie postraszy lekarzy kamaszami, ale czy przekona ich do siebie ciekawą ofertą zmian?

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum