22 kwietnia 2008

Czy lekarz prawy musi znać prawo?

Będąc przez ponad 50 lat aktywnie pracującym chirurgiem, nigdy podczas operacji nie zastanawiałem się ani nad istotą, pięknem i doskonałością życia wiecznego, ani też nad marnością życia więziennego z powodu przekroczenia w danym momencie jakiegoś paragrafu prawnego. Myśl była skoncentrowana wyłącznie na chorym. Prawdopodobieństwo przekroczenia nieznanych mi przepisów prawnych było jednak bardzo duże, bowiem ich liczba, zmienność i niekiedy uwarunkowania pozamerytoryczne czyniły mnie wręcz ignorantem w tej dziedzinie.
Pomimo nieznajomości prawa tylko szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że nigdy nie byłem w kraju ani oskarżany, ani sądzony. Przez przypadek również nie byłem oskarżany z tytułu politycznego, ekonomicznego czy też dziennikarskiego zapotrzebowania na lekarski skandal lub błąd.
Nie ukrywam jednak, że do dziś często przeprowadzam „bitwę z myślami” w odniesieniu do retrospektywnej oceny moich decyzji lekarskich, a ponieważ nie mam łatwości zapominania (co współcześnie jest nagminną cechą oskarżanych), to z bitwy tej nie wychodzę bez szwanku. Żadnych manipulacji moralnych dla usprawiedliwienia siebie samego i przed sobą samym nie stosowałem.
Dla uniknięcia nieporozumień wyjaśniam, że moralnych i prawnych aspektów lekarskiego zaniechania, zaniedbania i wszelkich odmian zwykłej lekarskiej przestępczości omawiać nie będę, ponieważ wykraczają one poza etos lekarskiego zawodu i posłannictwa, i powinny być zawsze i bezdyskusyjnie osądzane zgodnie z pełną obiektywnością prawa.

Moje związki z prawem

Moje związki z prawem polegały na tym, że przez lata byłem wielokrotnie powoływany przez sąd – najpierw w charakterze świadka, a potem biegłego. Szczycę się również tym, że w układzie lekarsko-akademickim wielokrotnie byłem proszony przez obwinionych o obronę w Komisjach Kontroli Zawodowej i uczelnianych Komisjach Dyscyplinarnych. Byłem też powołany na biegłego w procesie w sprawie zabójstwa Przemyka. Podczas rewizji procesu stwierdziłem, że nie zmieniam żadnego słowa, nawet przecinka, w stosunku do pierwotnie wydanej opinii – pomimo znamiennie odmiennych okoliczności i uwarunkowań jej opracowywania.
Opinie swoje opierałem wyłącznie na merytorycznej ocenie zdarzeń oraz zrozumieniu etosu mego zawodu i posłannictwa zawodowego. Formłując je, kierowałem się myślą, sumieniem, swoją intuicją moralną i poczuciem sprawiedliwości.
Raz jeden dochodziłem też w sądzie sprawiedliwości w sprawie przytarcia tylnego lewego błotnika mego samochodu przez prawe przednie koło drugiego auta. W wyniku rozprawy dowiedziałem się, że było to z mojej winy. Za tę naukę prawa musiałem zapłacić 600 zł, a pouczano mnie wcześniej, bym za 200 zł przyznał się do winy. Tu przypomniał mi się wiersz W. Szymborskiej: Zachciało mu się szczęścia / zachciało mu się prawdy / zachciało mu się sprawiedliwości / Patrzcie go!
Wypowiedź moja przedstawiać będzie refleksje ignoranta w dziedzinie prawa, pomimo że przepisom prawa podlegam.

Ignorantia iuris nocet

Już starożytni Rzymianie głosili: Nieznajomość prawa szkodzi. Antyfanes (IV w. p.n.e.) podkreślał: Dla tego, co nie krzywdzi, zbędne jest prawodawstwo. Z kolei Seneka twierdził: Chwalebnie jest czynić to, co należy, a nie to, co wolno – oraz – Czego nie zabrania prawo, tego zabrania wstyd.
Uczciwi prawa nie potrzebują, a ludzie źli dzięki prawu tylko wyjątkowo stają się lepsi, i to jedynie ze względu na zagrożenie karą. Współcześnie stwierdzenie, że przyzwoitość i honor mogą zabraniać tego, co nie jest karalne, ma wartość staroświeckiej anegdoty.

Ubi societas, ibi ius Gdzie społeczeństwo, tam i prawo

Nasz byt musi być zorganizowany, a gdzie organizacja, tam hierarchia, a więc i prawo. Prawo nie jest jednak jedynym mechanizmem regulującym zachowanie się poszczególnych osób i całych grup społecznych, oprócz prawa bowiem życiem naszym sterują jeszcze etyka, sumienie, obyczaje, tradycja. Tak więc człowiek określający siebie mianem uczciwego tylko dlatego, że nie ciąży na nim żaden wyrok, budzi uzasadnione podejrzenia.

Prawo, moralność, sumienie

Istota problemu polega na tym, że zakresy moralności i prawa się nie pokrywają. Możliwe są więc sytuacje, gdy praktyki uznawane za jawnie niemoralne i złe (jak np. eutanazja) w jednym kraju, są dopuszczone przez prawo w innym.
Prawo bieży za postępem zawsze z pewnym opóźnieniem. Poza tym nie jest ono w stanie przewidzieć i sklasyfikować wszystkich sytuacji klinicznych, jakie niesie ze sobą codzienna praktyka lekarska. Tak więc prawo nie może poprzeć sankcjami prawno-karnymi wszystkich obowiązków etycznych. Są też moralne zobowiązania nieobjęte przepisami prawa. Non omne licitum honestumNie wszystko, co dozwolone, jest godziwe. Współcześnie poczucie odpowiedzialności przed Bogiem
i historią stało się pustym frazesem, często zasłaniającym jakieś ukryte przestępstwo. Dlatego przestajemy widzieć prawo w moralnym aspekcie i odróżniać legalność od praworządności, a praworządność i legalność od sprawiedliwości, która albo jest powszechna, albo jej w ogóle nie ma (Z. Bauman). U nas z pewnością powszechna nie jest.
Toteż najwyższym dla nas, lekarzy, Trybunałem powinien być sąd własnego sumienia, z jednym wszakże zastrzeżeniem – by to sumienie było moralnie uformowane. O dokształcaniu własnego sumienia mówi się jednak prawie wyłącznie na spotkaniach naukowych osób zawodowo zajmujących się problemami etyki traktowanej jako nauki abstrakcyjnej. Dlatego cierpieć można na „niedosłuch” sumienia. I w takich przypadkach stanowione prawo staje się koniecznością. Jednakże współcześnie postęp w zakresie biologii i medycyny oraz nowe problemy ujawniające się w zakresie ochrony zdrowia powodują, że „sumienie traci orientację”. Okazuje się też, że osobiste sumienie może błądzić. Sumienie jest jednak bardziej surowym sędzią od prawa. Sumienie lekarza ma pełnić funkcję kontrolną i komplementarną wobec stanowionego prawa. Iluż to jednak ludzi, w tym prawników i lekarzy, miało sumienie posłuszne wobec władzy totalitarnej, a ponadto jakże często „sumienie” bywa traktowane współcześnie jako wyraz psycho-neurotycznego zaburzenia. Sumienie jest jednak wbudowane w ludzką naturę.

Czy lekarz musi znać prawo?

Ale człowiek prawy – to nie znawca prawa, lecz człowiek uczciwy. Znajomość prawa nie jest jeszcze gwarantem „prawości” i uczciwości. Tak więc „prawość” lekarza nie jest determinowana stopniem znajomości prawa. Lekarz nieznający prawa może być lekarzem prawym. Wysoka znajomość prawa stwarza natomiast większe możliwości bezkarnego przekraczania tego prawa. Osoba dobrze znająca prawo może w razie potrzeby wykorzystać „luki prawne” i celowo je obejść lub po prostu złamać je – i to nie przez pomyłkę, lecz w sposób zamierzony, precyzyjnie przemyślany. Współczesne życie dostarcza na to zbyt wielu przykładów. Luki prawne i przestępcze prawo są tworzone przez ekspertów w dziedzinie prawa. Mamy przecież przestępców „legalnych” i „nielegalnych”.
Nie tylko lekarz, ale i prawo mogą być zarówno „prawe”, jak i „nieprawe”. Starożytni Rzymianie twierdzili: Ius est quo iustum est – Prawem jest tylko to, co jest prawe. Znane są zwroty mówiące o niemoralnym, nieetycznym prawie lub nawet wprost o „nieludzkim prawie”. Mówi się też, że „są prawa pisane i zwyczajowe, i że podobnie jest z bezprawiem”. Tak więc zaistnieć mogą cztery sytuacje: lekarz prawy i „prawe – lub nieprawe prawo”, oraz lekarz nieprawy i „prawe – lub nieprawe prawo”. Dlatego, niezależnie od tego układu, lekarz w każdej sytuacji pierwszoplanowo musi uwzględniać dobro chorego.
Natychmiast ujawnia się tu pytanie: Czy znajomość lub nieznajomość prawa przez „prawego” lekarza wpływa na jakość udzielanego świadczenia? Odpowiedź brzmi „nie”, bowiem prawo nie mówi, jak leczyć złamaną nogę. Prawo może jednak wywierać wpływ na jakość świadczenia w przypadku nieprawego lekarza, uświadamiając mu możliwości kary w przypadku zaniechania lub zaniedbania.
Czy chorego interesuje to, czy jego lekarz zna prawo? Odpowiedzieć tu należy najpierw na inne pytanie. Czego oczekuje chory od lekarza? Chory oczekuje od lekarza nie tylko zawodowej uczciwości i kompetencji, nie tylko „technologicznej” sprawności w ustalaniu rozpoznania i prowadzeniu leczenia, nie tylko zainteresowania fizycznymi aspektami jego choroby, ale również tego, że zostaną uwzględnione jego problemy natury egzystencjalnej, społecznej i psychologicznej. Przez przeszło 50 lat pracy żaden chory nie zapytał mnie o moją znajomość prawa. Z pewnością starał się ocenić moje „morale” jako lekarza i człowieka, ale nie na podstawie mojej znajomości prawa obdarzał mnie zaufaniem.
Chory może jednak oczekiwać, żądać od lekarza udzielenia świadczenia niezgodnego z prawem lub/i lekarskim sumieniem. I tu wyłania się oczywisty problem, bowiem nakazy sumienia mogą być zgodne lub niezgodne z życzeniem chorego i zgodne lub niezgodne z obowiązującym prawem. W takim przypadku lekarz kieruje się zarówno swoją intuicją moralną, która jest myślową i uczuciową reakcją wynikającą z wiedzy i własnego doświadczenia, jak i świadomością konsekwencji przekroczenia lub niedopełnienia prawa. Może być ona niezależna od wyznawanej religii i obowiązujących zasad prawnych. W pewnym sensie znajduje tu zastosowanie cytowane już twierdzenie Seneki: Chwalebnie jest czynić to, co należy, a nie to, co wolno.
Ujawnia się tu również problem, czy lekarza uczciwego ma obowiązywać zarówno „prawe”, jak i „nieprawe” prawo. No dobrze, ale jak je odróżnić. I tu z wielkimi zastrzeżeniami powołam się na intuicję moralną i lekarskie sumienie. Pamiętać jednak należy, że stać się one mogą kłamliwym tłumaczeniem zwykłej przestępczości. Cdn.

Tadeusz TOŁŁOCZKO
Autor prosi Czytelników
o uwagi i komentarze –
e-mail: ttol@amwaw.edu.pl

Na podstawie wystąpienia na Zjeździe Chirurgów Polskich w Poznaniu
we wrześniu 2007 r. Wybrane tezy artykułu były zamieszczone w „Prawie
i Medycynie
” nr 9 (29)/2007

Archiwum