18 kwietnia 2008

Miłość w czasach okupacji cz. I

Jak zginął Jerzy, dowiedziała się po 46 latach. Wiadomość o jego śmierci przyszła tuż po wyzwoleniu. Śmiertelnie ranny w ruinach kina Colosseum na Nowym Świecie, zmarł w obecności sanitariuszki „Marysi”. „Matka niech nie płacze, a Irenka niech wyjdzie za mąż” – powtórzyła jego słowa „Marysia”. Więcej nie chciała powiedzieć. A zwłaszcza tego, że zginął przez pomyłkę.

Szkoła Zaorskiego
Z marzeniami o studiach medycznych i świadectwem maturalnym żeńskiego liceum Janiny Tymińskiej Irena Ćwiertnia usiłuje się odnaleźć w okupacyjnej rzeczywistości. Nadzieje, że Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego będzie nadal funkcjonował, szybko się rozwiewają. W 1940 roku zaczyna jednak działać Tajny Uniwersytet Ziem Zachodnich, prowadzony przez wysiedlonych z Poznania profesorów wyższych uczelni. – Bardzo często wykłady odbywały się w naszym mieszkaniu przy ul. Szarej – wspomina dr Irena ĆWIERTNIA-SITOWSKA. – Prowadził je m.in. prof. Andrzej Sołtan, znany fizyk, późniejszy organizator i pierwszy dyrektor Instytutu Badań Jądrowych.

W marcu 1941 roku doc. dr Jan Zaorski, chirurg, dyrektor Szpitala Elżbietanek, otwiera zakonspirowany Wydział Lekarski UW pod legalną przykrywką Prywatnej Szkoły Zawodowej dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego. Niemcy, panicznie obawiając się epidemii, zezwalają na otwarcie szkoły. Irena Ćwiertnia natychmiast się do niej zapisuje. Studenci odbywają praktyki w Szpitalu Przemienienia Pańskiego przeniesionym, po zajęciu głównego budynku przez okupanta, na ul. Sierakowskiego. Wykłady są prowadzone w gmachu medycyny teoretycznej na Uniwersytecie, gdzie przez blisko dwa lata szkoła się mieści.

W lutym 1943 roku Niemcy nakazują natychmiastowe opuszczenie gmachu i doc. Zaorski przenosi szkołę do gimnazjum Górskiego przy ul. Hortensji (obecnie Wojciecha Górskiego).

Na I roku studiuje 360 osób. Za sprawy naukowe odpowiada profesor fizjologii Franciszek Czubalski, czterokrotnie wybierany na dziekana Wydziału Lekarskiego, przedwojenny prorektor, po wojnie rektor UW i warszawskiej AM. Przejmuje obowiązki wybitnego biologa, prof. Stanisława Kopcia, rozstrzelanego w 1941 roku w Palmirach. Administracja szkoły podlega doc. Janowi Zaorskiemu, późniejszemu profesorowi.

W Szpitalu Przemienienia Irena Ćwiertnia trafia na chirurgię, gdzie ordynatorem jest doc. Tadeusz Butkiewicz, a jego asystentem dr Wincenty Kamiński. Irena robi opatrunki, zastrzyki, zbiera wywiady, przeprowadza badania, przygląda się sekcjom i operacjom. – Bardzo częste były wówczas rany postrzałowe – wspomina dr Ćwiertnia-Sitowska. – Ludzie kradli węgiel z pociągów, a Niemcy na nich polowali, nie oszczędzając nawet dzieci.

Donos do gestapo
Irena dzieli czas pomiędzy szpital, wykłady i korepetycje. No i jest Jerzy. Nie spadł jak grom z jasnego nieba. Są w jednej grupie. W szpitalu razem przypatrują się zabiegom, słuchają wykładów i uczą się leczyć. „Kolega Jerzy Jendryszek zawsze uśmiechnięty, dowcipkujący i wesoły” – notuje Irena w dzienniku, który prowadzi od grudnia 1942 do końca roku 1945. A po trzech miesiącach znajomości: „Zapytał, czy nie będę się gniewała, jeśli będzie mnie całował w rękę przy ludziach”. Chodzą do Café Lucyna na Foksal, Swana na Nowym Świecie, Lourse`a na Krakowskim Przedmieściu, Żaka na Marszałkowskiej. Wieczorami on wystaje na Starówce, czekając, aż ona skończy lekcje z uczennicą. Przed Wigilią „Jerzyk wręczył mi podarunek gwiazdkowy i pocałował mnie po raz pierwszy. W paczce znalazłam fonendoskop”. Ona kupiła mu wiśniowy krawat.

7 lutego 1943 roku, niedziela. Siedzą z Jerzym do późna u Swana. Irena decyduje się przenocować u dziadków na Focha, żeby zdążyć przed godziną policyjną. Rano budzi ją roztrzęsiona matka. Wczoraj wieczorem przyszedł do domu listonosz z Poczty Głównej i wręczył jej anonim zaadresowany do gestapo. „Wynikało z niego, że przed wojną byłam harcerką, a teraz jestem działaczką podziemia – notuje Irena w dzienniku. – Mama wypytywała listonosza, skąd ma ten list. Wyjaśnił, że na poczcie istnieje komórka tajnej organizacji, która zajmuje się wyłapywaniem podobnych donosów. W ten sposób wielu ludziom uratowano życie”. Rodzina decyduje, że Irena nie będzie nocować w domu. A jeśli listów było więcej – zastanawiają się – to co robić? Irena domyśla się, kto jest autorem donosu. A co powie Jerzy? Mówi to samo. Obydwoje wiedzą, że przyczyną jest urażona miłość, którą odrzucił, wybierając Irenę. Wspólnie z jej matką ustalają plan działania. List był pisany na maszynie. Jerzy poprosi więc podejrzaną o przepisanie notatek, a znajomy matki zaniesie je do eksperta z podziemia, żeby porównał z listem. Ekspertyza potwierdza podejrzenia: w obydwu maszynopisach jedna z liter jest uszkodzona, inna się nie odbija. To ta sama maszyna.
Po kilku dniach listonosz przynosi następny list do gestapo tej samej autorki. Wtedy do akcji wkraczają chłopcy z podziemia. „Byli u niej w mieszkaniu – zapisuje Irena w dzienniku. – Zagrozili, że jeśli się nie uspokoi, to ją zlikwidują. Zrobili rewizję, przewrócili wszystko do góry nogami”. Okazali się bardzo skuteczni, więcej donosów już nie było.
Na mieście wciąż strzelanina i łapanki. 26 marca 1943 roku, w akcji odbicia więźniów pod Arsenałem, zostaje ciężko ranny student ze Szkoły Zaorskiego Tadeusz Krzyżewicz, ps. Buzdygan. Kilka dni później umiera. „Niemcy po wczorajszej akcji zażądali, by słuchacze naszej szkoły wyjechali do Niemiec do pracy – pisze Irena. – Arbeitsamt domaga się pielęgniarzy”. Żeby uchronić się przed wywózką, studenci gorączkowo załatwiają sobie pracę. Jerzy Jendryszek uzyska Ausweis dzięki fikcyjnemu zatrudnieniu w rzeźni.

Pierścionek z rubinem
Pisząc donosy do gestapo, ich autorka popycha Jerzego w ramiona Ireny. 14 maja 1943 roku Irena pisze: „Spotkaliśmy się na pl. Teatralnym i tramwajem pojechaliśmy do Boernerowa. Skierowaliśmy się w stronę lasku. Opalaliśmy się w cudnym, ciepłym słońcu. Dowiedziałam się, że mam bardzo dużo wdzięku, że mnie ogromnie lubi i że nie jestem dzisiejszą panną”. Takiej właśnie, „niedzisiejszej” panny, szukał chłopak należący do Sodalicji Mariańskiej: skromnej, pobożnej, dobrze wychowanej. Widują się codziennie, długie godziny spędzając na spacerach. Ogród Saski, Łazienki, Ogród Botaniczny, a po zamachu na Kutscherę również park Ujazdowski były nur für Deutsche. Chodzą więc do ogrodu w ZOO, do parku Paderewskiego, jeżdżą kolejką za miasto. Niekiedy on przepada na pół dnia, a ona o nic nie pyta, bo o konspiracji się nie mówi. Dręczy ją coś zgoła innego: „Czemu on nie mówi, że mnie kocha?”. A kiedy to wreszcie usłyszy – niespodziewanie, na ulicy – zanotuje w pamiętniku: „Boże, jak ja bym chciała, żeby jego miłość była taka, jak nazwa tej ulicy – Stalowa!”.

1 lutego 1944 roku Armia Krajowa dokonuje zamachu na kata Warszawy Kutscherę, dowódcę SS i policji. Nic o tym nie wiedząc, Irena idzie na Stare Miasto na korepetycje. Gdy wychodzi, jest już ciemno. „Na ulicy ani żywej duszy. Nagle usłyszałam charakterystyczny miarowy stukot butów. Zbliżyło się do mnie dwóch żandarmów. Wrzasnęli: Stehen! Halt! Oblał mnie zimny pot. Stanęłam. Jeden z nich chwycił moją mufkę i usiłował wyciągnąć z niej książkę, wrzeszcząc: Was ist das? Spokojnie odparłam: Das ist die deutsche Grammatik. Gwałtownie złapał kiążkę i mimo panującego mroku zdołał odczytać jej tytuł. Stwierdził, że mówię prawdę: No, ja, ja… i pozwolił mi odejść”. Po zamachu Niemcy wyznaczają godzinę policyjną na 7.00 wieczór.

26 marca odbywa się przyjęcie zaręczynowe. W obecności rodziny i przyjaciół Jerzy wkłada Irenie na palec pierścionek z rubinem. „Myślę, że wszyscy widzą, nawet obcy ludzie w tramwaju, że jestem zaręczona! Na pierścionku od wewnątrz wyryte są nasze inicjały i data zaręczyn. Przydarzyła się jednak sprawa bardzo nieprzyjemna.
Z pierścionka wypadł rubin, dobrze, że go nie zgubiłam”. Nic nie mówiąc Jerzemu, zanosi pierścionek do jubilera. Ale rubinek, zbyt mocno przyciśnięty, traci blask.

Datę ślubu wyznaczają na 8 września. Babcia Józia zaczyna gromadzić wyprawę.

Powstanie
W kwietniu Irena i Jerzy zostają przyjęci na oddział wewnętrzny dr. Tadeusza Bartoszka w Szpitalu Przemienienia. Przydzielono im po czterech chorych, którymi będą się opiekować i wykonywać wszystkie zabiegi.

Rankiem 13 lipca Irena jedzie do szpitala. Tramwaj dojeżdża do placu Unii Lubelskiej, słychać strzały. „Spostrzegłam wysokiego blondyna z falującymi włosami. Rozpoznałam w nim ze zgrozą naszego kolegę ze Szkoły Zaorskiego – Andrzeja Malinowskiego. Zbliżył się do tramwaju, minął go i w tym momencie posypały się strzały. Gdy był już po drugiej stronie ulicy, dosięgła go kula. Od strony Polnej pędzili Niemcy i strzelali do niego. Po otrzymaniu postrzału w nogę wpadł w rosnące na rogu placu kartoflisko. (Prawie na każdym wolnym placyku mieszkańcy Warszawy sadzili kartofle). Zerwał się i zaczął biec, kulejąc. Strzałów było coraz więcej. W pewnym momencie zobaczyłam Andrzeja padającego ponownie. Niemcy już przy nim byli. Byłam wstrząśnięta i zupełnie załamana. Padł śmiertelnie ugodzony kolega, z którym niedawno byliśmy na wykładzie”.

W Warszawie coraz niespokojniej. Jerzy wciąż zajęty na ćwiczeniach organizacji. Znad Wisły słychać kanonadę artylerii.

W niedzielę 30 lipca narzeczeni krążą po mieście, odwiedzając krewnych. Na Szarej przy Rozbrat rozmawiają
z dozorcą domu, w którym Irena mieszkała z matką
do 1942 roku. Kiedy Niemcy zagarniali dla siebie całą dzielnicę, dali im 24 godziny na opuszczenie mieszkania. Dozorca mówi, że 1 sierpnia będzie je można odzyskać, bo Niemcy uciekają.

W przeddzień powstania na oddziale dr. Bartoszka
w Szpitalu Przemienienia pozostało zaledwie kilku chorych – ma tu być chirurgia. W Szpitalu Dzieciątka Jezus, na Oddziale Neurologicznym u prof. Adama Opalskiego, gdzie 1 sierpnia Irena i Jerzy mieli rozpocząć kolejną praktykę, też będzie chirurgia. Rozstają się za 20 ósma, bo od ósmej obowiązuje godzina policyjna. Jerzy jedzie na punkt zborny w Aleje Jerozolimskie 23.

1 sierpnia – ostatnie spotkanie. Odsmażone kluski, złoty medalik z Matką Boską, który wiesza mu na szyi. Stojąc na placu Unii, obserwuje, jak on przechodzi na nieparzystą stronę Marszałkowskiej. Dlaczego, przecież zawsze chodził parzystą?

O piątej zaczynają się strzały. Matka nie wraca z biura. Zobaczą się dopiero w listopadzie. Irena śpi w przedpokoju, tam najbezpieczniej. Przez okno obserwuje barykadę na Puławskiej przy Racławickiej i ostrzeliwujący ją czołg. Rannych jest coraz więcej, udziela im pomocy. Łącznik ze Szpitala Elżbietanek przynosi środki opatrunkowe. Mówi jej, że ma tu zostać i zajmować się rannymi. Po kilku dniach, kiedy bomby spadają obok domu, przenosi się do sąsiadki na parter. Ich dom, usytuowany pomiędzy Boryszewską i Dolną, sterczy jak latarnia morska pośród morza gruzów. Słychać przeraźliwy świst „krów”, ale żadna w niego nie trafia. Kończy się jedzenie. „Byliśmy u kresu wytrzymałości – notuje Irena 23 września. – Sytuacja stawała się nie do zniesienia. Przybywało rannych, których przenoszono do piwnicy. Wieczorem nieco się uciszyło. Ogromnie znękani, głodni i brudni zapadliśmy w odrętwiającą drzemkę”.

27 września – 58. dzień powstania. „Strzały słychać do jedenastej. Potem nastąpiła przeraźliwa cisza, która świdrowała w uszach. Ktoś wpadł do piwnicy i przyniósł wiadomość, że musimy wyjść na podwórze, by się wylegitymować. Wokół nas byli już Niemcy”. Irena wychodzi z piwnicy z maleńką walizeczką, chlebakiem
i woreczkiem cukru. Po wielu dniach spędzonych w piwnicy świeże powietrze i słońce ją oszałamia, ale natychmiast słyszy: Schnell! Schnell!

Dr Irena Ćwiertnia otrzymała dyplom lekarski w 1949 r. Uzyskała specjalizację z pediatrii, a potem II st. z oświaty zdrowotnej. Kierowała oświatą zdrowotną w Wojewódzkim Ośrodku Matki i Dziecka, a po jego likwidacji w Wojewódzkim Zespole Przychodni Specjalistycznych. Była kierowniczką punktu krwiodawstwa w Szpitalu im. prof. Witolda Orłowskiego.
Po przejściu na emeryturę w 1980 r. pracowała jako lekarz szkolny.

Archiwum