14 września 2009

Mój Wrzesień 1939

We wrześniu 1939 roku miałem 15 lat. Byłem uczniem Gimnazjum Ogólnokształcącego im. Stanisława Wyspiańskiego w Mławie i harcerzem w drużynie szkolnej.
Ojciec mój, kierownik szkoły w Uniszkach Zawadzkich, wsi leżącej 6 kilometrów od ówczesnej granicy z Prusami Wschodnimi, jako ochotnik brał udział w bitwie pod Radzyminem w 1920 roku.
W domu rodziców kwaterowali i stołowali się oficerowie 80. Pułku Piechoty, który od marca 1939 roku budował wzmocnienia wokół wsi Uniszki Zawadzkie. Naprzykrzałem się, aby wzięli mnie na ochotnika do wojska.

31 sierpnia oficerowie przyszli się pożegnać. Po wyrażeniu zgody przez rodziców przyjęli mnie w charakterze gońca do II kompanii karabinów maszynowych, II batalionu, 80. Pułku Piechoty. Dowódcą kompanii był porucznik Teodor Andrzej Dąbrowski, a moim bezpośrednim przełożonym i opiekunem – kapral Aleksander Łupieniak. Otrzymałem pełne umundurowanie, które krawiec kompanijny dopasował do mojego wzrostu, oraz pistolet, dar od porucznika Dąbrowskiego – byłem z niego bardzo dumny. Starałem się spełniać obowiązki, z którymi zapoznał mnie kapral.
1 września zaczęła się wojna. Po walce, która trwała dwa i pół dnia, Niemcy przerwali polską linię obrony w okolicy Przasnysza. Wobec groźby okrążenia przyszedł rozkaz wycofania się naszej kompanii. Pomimo moich protestów, na wyraźny rozkaz porucznika, musiałem jechać z taborami. Nocą ze wzgórza we wsi Otocznia, kilka kilometrów za Mławą, patrzyłem na palące się wsie zajęte już przez Niemców. Widok ten pamiętam do dziś. W odwrocie byliśmy atakowani przez samoloty i niemiecką kawalerię, którą ostrzeliwaliśmy. Strzelać nauczył mnie mój ojciec.
Most w Wyszogrodzie został wysadzony przez polskich saperów dwie godziny przed naszym przybyciem. Na drugą stronę Wisły przeszliśmy po moście pontonowym. W drodze na nowe miejsce koncentracji zatrzymaliśmy się w Kolonii Czerwińsk (na szosie z Płocka do Warszawy). Tam, tuż przed zachodem słońca, zbombardowały nas samoloty. Rozbili nasze dwie kuchnie, zabili kucharza, spalili wozy taborowe, w tym moje rzeczy osobiste. Wycofywałem się samotnie z taborami jakiegoś pododdziału artylerii. W lasach koło Modlina odnalazłem kompanię i razem przybyliśmy do Warszawy.

Nasza kompania i batalion broniły odcinka za torem kolejowym, mniej więcej na wprost ulicy Ząbkowskiej. Tabory kompanijne stały na ulicy Browarnej 16, na Powiślu. Dwa razy dziennie z szeregowym Cegielskim, warszawiakiem, woziliśmy do kompanii chleb, amunicję i różne zakupy, o które prosili nasi oficerowie i podoficerowie. Jeździliśmy przez ostrzeliwany szrapnelami most Kierbedzia. Codziennie zadawaliśmy sobie pytanie: uda się przejechać czy nie? Szczęśliwie raz tylko ranili nam konia.
W przeddzień kapitulacji stolicy zakopaliśmy broń (karabiny i amunicję) w ogrodzie na ulicy Mińskiej. Nazajutrz pożegnałem się z por. Dąbrowskim i ppor. Dietrychem – i pod opieką kaprala Łupieniaka i plutonowego Gronostajskiego, z którym się zaprzyjaźniłem, poszedłem wraz z kompanią do niewoli, nie chcąc zdjąć munduru. Przez kilka tygodni przebywałem w obozie przejściowym dla szeregowych i podoficerów, kolejno w Górze Kalwarii i na łąkach pod zamkiem w Czersku. Raz dziennie otrzymywaliśmy 1 kg chleba na 16 ludzi i raz na 2 dni pół małej puszki dość podłych konserw. Dożywiała nas okoliczna ludność. Następnie pomaszerowaliśmy pod eskortą przez Garwolin do Mińska Mazowieckiego. Byliśmy głodni, zmęczeni i niewyspani. Braliśmy się po kilku pod pachy i staraliśmy się iść środkiem szosy. Po kilkudziesięciu metrach budziliśmy się w rowie i znów wychodziliśmy na środek szosy.
W Mińsku zakwaterowano nas w dawnych zakładach kolejowych.
Tu Niemcy dzielili żołnierzy na tych, którzy mieszkali na wschód i na zachód od Wisły. 80. Pułk Piechoty przed wojną stacjonował w Słonimiu, Mława również leżała na wschód od Wisły – otrzymałem więc stosowne zaświadczenie w języku niemieckim i rosyjskim, że przydzielono mnie do grupy wschodniej. Plutonowy Gronostajski i kapral Łupieniak wytłumaczyli mi, że lepiej udać się na wschód, a tam przez radio zawiadomi się rodziców i jak się wszystko uspokoi, wrócę do domu.
Na początku grudnia 1939 roku całą grupę tych skierowanych na wschód, w ramach umowy Ribbentrop-Mołotow, przewieziono nad Bug. W miejscowości Czeremcha przekazano nas wojskowym władzom radzieckim. Stamtąd, po nakarmieniu nas tłustym ryżem ze szczupakiem, co podziałało niezwykle rewolucyjnie na nasze wygłodzone żołądki, przewieziono nas do Baranowicz. Opisano nas dokładnie i skierowano do miejsca zamieszkania z nakazem natychmiastowego zameldowania się w miejscowym NKWD. Mnie zabrał do swojego domu plutonowy Gronostajski.
Po przybyciu i zameldowaniu się zostaliśmy przydzieleni do grup roboczych w miejscowym obozie pracy. Mnie jako,,nietutejszego” Polaka zobowiązano dodatkowo do meldowania się dwa razy w tygodniu w oddalonym o 6 km miasteczku Snów, lecz jako małoletniemu i bez stałego adresu pozwolono mieszkać poza obozem.
Wiosną 1940 roku, w czasie gdy byłem w pracy, aresztowano plut. Gronostajskiego i wywieziono go do Ugolska. Ja nadal pracowałem przy budowie kołchozu, zwózce siana, drzewa i budowie lotniska w Horodzieju na trasie Baranowicze-Nieśwież. W domu plut. Gronostajskiego pozostały trzy starsze panie: matka i dwie ciotki, którym pomagałem po pracy. Przez rok nie jedliśmy mięsa. Któregoś dnia oznajmiłem władzy, że nie będę chodził się meldować, ponieważ mam tylko jedną parę butów, a oni mają dość ludzi, którzy mnie pilnują w moim miejscu pracy i zamieszkania. Ku mojemu zdziwieniu nie wyciągnięto z tego żadnych konsekwencji (jak przypuszczam, dlatego że pracowałem z Białorusinem, moim równolatkiem, którego ojciec był konfidentem).
Po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej w 1941 roku zostałem „oswobodzony” przez Niemców, którzy po okrążeniu cofających się jednostek radzieckich przybyli do naszej miejscowości od wschodu. Natychmiast zgłosiłem się do wojennego komendanta w Nieświeżu z prośbą o zgodę na powrót do domu, do Mławy. Zaproponował, że jako obywatel niemiecki (Mazowsze zostało włączone do Südostpreussen) najpierw powinienem zapisać się do Organizacji Todta. Po mojej odmowie przepustki nie dostałem.
Tymczasem Niemcy przystąpili do tworzenia tzw. buforowej Republiki Białoruskiej i zaczęły się aresztowania ukrywających się jeszcze gdzieniegdzie Polaków. W lesie, 800 m od naszego domu, rozstrzelano Polaków więzionych w Nieświeżu. Słysząc o nowych aresztowaniach, przez tydzień się ukrywałem. Wreszcie, nie widząc innego wyjścia, zapisałem się na roboty do Niemiec z myślą o ewentualnej ucieczce w czasie przejazdu przez Generalną Gubernię. Podałem, że ukończyłem dwie klasy Gimnazjum Mechanicznego w Działdowie (istniało takie przed wojną) i dostałem przydział do jakiejś fabryki zbrojeniowej w Essen.
Po 3 tygodniach jazdy, z przerwami, w wagonie towarowym zatrzymaliśmy się w Rembertowie koło Warszawy. Tych, którzy mieli pracować na roli, odesłano prosto do Niemiec, a skierowanych do fabryk zatrzymano na krótkie przeszkolenie w Gimnazjum Mechanicznym na Pradze, na rogu ulicy Targowej i Ratuszowej.
W czasie przejazdu z Rembertowa na Dworzec Wschodni wraz z jednym Polakiem poznanym w transporcie podjęliśmy próbę ucieczki. Złapano nas i własowcy, którzy nas konwojowali, dotkliwie nas pobili. Przez inżyniera, mieszkańca Warszawy, majstra w kuźni gimnazjalnej, skontaktowałem się z moją ciotką mieszkającą przy ulicy Targowej 40. Przekupiła strażnika i tak udało mi się uciec. Ukrywałem się u niej od końca czerwca do października 1942 roku, aż rodzice postarali się o pozwolenie na mój legalny powrót do Mławy.
W czasie pobytu u ciotki koledze z AK mieszkającemu piętro niżej, Leszkowi Lipińskiemu (ps. „Czajka”), przekazałem dane o broni zakopanej przez nas na ulicy Mińskiej. Leszek zginął, jego nazwisko widnieje na liście ofiar w Muzeum Powstania Warszawskiego.
Do 1942 roku rodzice nie mieli o mnie żadnej wieści. Poszukując mnie, matka przyszła pieszo, bez przepustki, do Warszawy. Po przybyciu do Mławy pracowałem wraz z bratem i rodzicami jako pomoc ogrodnika w majątku Uniszki-Zulinek, w miejscu, w którym broniła się moja kompania w 1939 roku.
Po wojnie, w 1947 roku, zdałem egzamin na Wydział Lekarski UW, który ukończyłem w 1952 roku. Rozpocząłem pracę w I Klinice Chirurgicznej pod kierunkiem
prof. Tadeusza Butkiewicza, a potem – prof. Jana Nielubowicza. Następnie prowadziłem III Klinikę Chirurgiczną II Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Warszawie, w szpitalu przy ulicy Stępińskiej 19. Obecnie jestem emerytowanym profesorem.
Z majorem Dietrychem utrzymywałem serdeczne stosunki do jego śmierci. Kapral Aleksander Łupieniak odnalazł mnie i gościł w naszym domu w Warszawie. Jako członek Lions Clubu, w ramach pomocy Polakom na Wschodzie, pojechałem do Baranowicz z transportem darów. Zwiedziłem miejsca, w których przebywałem w latach 1939-1942, odwiedziłem groby matki i ciotek plutonowego Gronostajskiego oraz pomnik upamiętniający 114 Polaków rozstrzelanych we wrześniu 1942 roku, ufundowany przez Konsulat Polski w Mińsku. Z moich ówczesnych znajomych przeżyła tylko jedna osoba. Wraz z żoną często odwiedzamy dawnych przyjaciół w Mławie. Jako kombatant jestem zapraszany na coroczne obchody z okazji wybuchu II wojny światowej i bitwy pod Mławą.

Zbigniew Przetakiewicz

Archiwum