2 czerwca 2010

Zbrodnia rzadko doskonała i czasami kara

Ne tylko dla koneserów kryminalnych dossier i kart historii, ale także dla miłośników długich wieczorów z literaturą jest książka (700 stron) Jürgena Thorwalda „Stulecie detektywów”. Autor wydanego w Polsce w 1980 r. bestselleru „Stulecie chirurgów” posiada rzadki dar zainteresowania każdym tematem przedstawianym w historycznym kontekście. Warsztat pisarski jest bez zarzutu, a niekiedy można nawet delektować się „elokwencją” tekstu.
„Stulecie detektywów” to udana próba ukazania genezy nowoczesnej kryminalistyki poprzez fabularyzowane, acz autentyczne relacje zbrodni, procesów sądowych i zmagań pionierów medycyny sądowej w ustalaniu prawdy o wydarzeniach, będących owocem aktywności najciemniejszych stron ludzkiego charakteru. Właśnie w medycynie sądowej autor upatruje dyscyplinę, która w większym stopniu niż dedukcja, kojarzona przede wszystkim z literackim geniuszem Sherlocka Holmesa, stała się głównym atutem w walce o utrzymanie porządku społecznego zagrożonego, zawsze jak świat światem, przez patologiczne indywidua i osobników dążących w sposób niecny do swych celów. Możemy prześledzić, jak na przestrzeni dziejów toczyła się walka między wykorzystaniem wynalazków nauki w wykrywaniu zbrodni i udowadnianiu przestępcom winy, a pomysłowością morderców i postępującym liberalizmem wobec faktów niezbitych, lecz trudnych do udowodnienia w labiryncie prawnych zawiłości. Podczas tej batalii, niczym podczas zmagań w wynajdywaniu coraz lepszego pancerza w odpowiedzi na coraz skuteczniejszy oręż, raz jedna, raz druga strona zdobywała przewagę. Działo się tak, i dzieje zapewne i dzisiaj, aż do jakiegoś przełomowego momentu, w którym geniusz lub przypadek sprawiał, że to co było niemożliwe i tajemnicze wczoraj, stawało się nagle jasne i powszechnie znane.
Kamienie milowe postępu w obronie praworządności, oprócz wspomnianej medycyny sądowej z całym swoim instrumentarium chirurgii i chemii, wyznaczają: daktyloskopia – odkryta „dopiero” w połowie XIX wieku, balistyka, fotografia, i współcześnie – badania DNA, których już jednak w tej książce nie omówiono.
Przez wieki spryt trucicieli pozostawiał ich występki bezkarnymi, aż do czasu, gdy ich ukochany arszenik, nie został zdewaluowany przez zapalonych odkrywców metod wykrywania jego śladowych ilości w zwłokach nawet w wiele lat po śmierci ofiary. Ale takie zwycięstwa patologów okupione były po drodze wieloma gorzkimi rozczarowaniami, kiedy okazywało się, że pomysłowość przestępców wykracza poza ramy dostępnej wiedzy lub postęp tej wiedzy sprawiał, że wątpliwości przybywało miast maleć. Kiedy już, już wydawało się, że wszystko jest klarowne, opisane i kontrolowane, następował taki epizod, który tę pewność zamieniał w pył.
Aspekty z zakresu technik policyjnych i prawnych mieszają się z ludzkimi słabościami, ambicjami, determinacją, arogancją, rywalizacją i najzwyklejszą głupotą. Kryminalistyka, podobnie jak inne dziedziny, ulegała na swej drodze rozwoju właśnie wszystkim tym siłom, także tym, które sprawiają, że stan naszej wiedzy się zmienia i ulega ciągle weryfikacji.
Z wszystkich opisanych w „Stuleciu detektywów” przypadków przebija się jedna myśl: nic nie jest pewne raz na zawsze, a im więcej wiemy, tym bardziej rzeczywistość staje się złożona i pełna kolejnych zagadek. Zadufanie w wyjątkowość i wspaniałość teraźniejszości bywa boleśnie konfrontowane z wydarzeniami, których banalność jedynie historia jest w stanie ocenić i ukazać tym, którzy chcą tę regułę dostrzec. Słynne „wiem, że nic nie wiem” Sokratesa i na tym polu jest oczywiście aktualne.

Jürgen Thorwald
„Stulecie detektywów”
Wydawnictwo Znak, 2009

Archiwum