14 lutego 2011

Literatura i życie

Artur Dziak

Jak mi opowiadał ojciec, w okresie Polski Ludowej nastała moda na tzw. racjonalizatorów pracy, szczególnie w przemyśle, gdzie wszelkie pomysły, mające na celu zwiększenie wydajności pracy, były przez władzę dobrze widziane. Naturalnie, moda przyszła od Sowietów, gdzie słynne były różne pomysły i wynalazki, jak np. zbieranie bawełny obydwoma rękami naraz (tzw. koksagzy), co prawie podwoiło wydajność pracy.
W przemyśle, jak ciągnął ojciec, wielką estymą cieszył się przyrząd do obróbki metali: „nóż Kolesowa”, nazywany tak na cześć wynalazcy. W Polsce znalazł się zagorzały zwolennik skrawania tą metodą, niejaki Saja, przez co jego nazwisko przez długi czas zdobiło szpalty wszystkich gazet, zaś on sam był wielokrotnie nagradzany i wyróżniany. Naturalnie, jak to jest w naszym kraju prześmiewców, w którym nie uszanują żadnej świętości, szybko zaczął krążyć następujący czterowiersz:

W naszym kraju
Dzielny tokarz Saja
Nożem Kolesowa
Obciął sobie jaja

Zaraza racjonalizacji nie ominęła też służby zdrowia, o czym dobitnie świadczy przykład pomysłu racjonalizatorskiego, którego autorem był zasłużony felczer z okolic Ostrołęki. Felczer ów miał duże wzięcie u pacjentów, gdyż doceniając nauki Platona umiejętnie łączył oddziaływanie na ciało z działaniem na psychikę. I dożyłby do końca swych dni, ciesząc się mirem pacjentów i wyciąganą od nich kasą, gdyby nie rozzuchwaliła go pazerność.
Zdarzało się, że felczer, mimo szeroko zakrojonych „praktyk holistycznych”, jak to dzisiaj określają swe szarlatańskie poczynania różnorodni prorocy nowych religii w medycynie typu opłotkowego, doszedł do wniosku, że zamiast pozwolić wydzierać sobie pieniądze, powinien badania rentgenowskie wykonywać we własnym zakresie. Początkowy zamysł kupna przenośnego Pickera (podręcznego aparatu z demobilu armii amerykańskiej) zarzucił, nie tylko z powodu konieczności zainwestowania znacznych pieniędzy, ale także z obawy, że nie będąc radiologiem, w miarę szybko narobiłby nieszczęście sobie i pacjentom. Dążąc jednakże do nakreślonego celu wpadł na pomysł, że „prześwietlać” można też korzystając z ogólnie dostępnych domowych zasobów i możliwości. W związku z tym, ze ślubnej szafy skonstruował specjalną kabinę radiologiczną, w której zamontował kilka żarówek owiniętych krepiną w różnych kolorach, głównie w zielonym, niebieskim i czerwonym.
Pacjentom wymagającym w celach diagnostycznych prześwietleń kazał wchodzić do szafy, po czym, w czasie wykonywania komend: „oddychać” i „nie oddychać”, zapalał i gasił „potrzebne” w danym momencie żarówki, a po wypuszczeniu klienta z szafy, informował o „naukowo” odkrytych felerach.
Radiologiczna „racjonalizacja” trwałaby wiecznie, ale wynalazcę, jak to często bywa, zgubiła rutyna! Zdarzyło się pewnego razu, że do felczera zgłosił się jakiś rolnik, życząc sobie prześwietlenia takiego, jakie zostało zastosowane u mojej baby, z wielkim sukcesem terapeutycznym. Kiedy felczer zapytał: a jakie to u małżonki szanownego pana prześwietlenie zostało wykonane, które przyniosło taki znakomity wynik, dowiedział się, że było to prześwietlenie macicy. Przychylając się do życzenia pacjenta, felczer wykonał rutynowy manewr z szafą oraz gaszeniem i zapalaniem żarówek, po czym zainkasował należne, nie byle jakie zresztą, honorarium.
Wizyta i specjalistyczne badanie przyniosły ów dobroczynny efekt terapeutyczny, o czym pacjent głośno rozpowiadał. Sprawa się rypła przez banalny epizod. Komisja przyznająca renty i decydująca o kwalifikacji stanu zdrowia pacjenta dowiedziała się o racjonalizatorskim pomyśle felczera. Komisja nie uszanowała genialnego w swej prostocie pomysłu racjonalizatorskiego i – O tempora! o mores! – skierowała uwagę organów ścigania na działalność wynalazcy!
– Zawiść, zwykła ludzka zawiść – mówili miejscowi.

Archiwum