10 lutego 2013

Anioły bezmyślności

Paweł Walewski

Wymagania stawiane lekarzom niejednokrotnie były przedmiotem gorących sporów. Jedni oczekują od lekarzy empatii, inni wyrozumiałości, wszyscy oczywiście szerokiej wiedzy. Na co dzień przydaje się też dar dalekowzroczności – bez umiejętności przewidywania zdarzeń, zwłaszcza w wyniku własnych zaniechań, łatwo można pacjentowi zaszkodzić. To właśnie brak wyobraźni u lekarzy jest najczęstszą przyczyną spraw sądowych, które przeciwko nim wytaczają poszkodowani chorzy. Czego brakuje natomiast rządzącym ochroną zdrowia i urzędnikom? Właściwie nie powinniśmy mieć wobec nich żadnych oczekiwań, gdyby swoją pracę wykonywali na tyle dobrze, że jej efekty pozostawałyby bez wpływu na codzienne funkcjonowanie szpitali i przychodni. Ale tak się nie dzieje, bowiem bohaterowie drugiego planu, zza swoich biurek i komputerów, mają u nas nieograniczony wpływ na relacje zachodzące między lekarzem a pacjentem. I często ze swoich decyzji nie są w ogóle rozliczani.
Niech za ostatni przykład posłuży wprowadzenie systemu Elektronicznej Weryfikacji Uprawnień Świadczeniobiorców. Już sama nazwa pokazuje, że ten, kto ją wymyślił, ma o specyfice pracy w szpitalach mgliste pojęcie i być może nigdy nie był pacjentem, jedynie pożal się Boże biorcą (już raczej odbiorcą?) jakichś świadczeń. Jeśli z uporem godnym lepszej sprawy będziemy stosowali tego rodzaju nowomowę prawniczo-urzędniczą, odrzemy medycynę z resztek humanizmu, bo w końcu nawet lekarze przestaną zauważać, że mają naprzeciw siebie cierpiącego człowieka. Kogoś, kto przyszedł do nich po pomoc, a nie – jak petent do urzędnika Narodowego Funduszu Zdrowia – po administracyjne świadczenie. Ale odłóżmy na bok spór o nazwę eWUŚ. Ten projekt, na który czekaliśmy od co najmniej kilku lat, miał być ułatwieniem rejestracji przy potwierdzaniu uprawnień ubezpieczonych. Usługa została udostępniona już w sierpniu, by można było ją spokojnie przetestować. Ale wyszło jak zawsze, gdyż urzędnikom zabrakło wyobraźni. Nie zauważyli, że wprowadzenie obowiązku codziennego pobierania oświadczeń od pacjentów leżących na oddziałach szpitalnych, w sanatoriach i w hospicjach stanie się bezsensownym wymogiem biurokratycznym. Dopiero gdy zwrócili na to uwagę dziennikarze i sprawę nagłośniła „Gazeta Wyborcza”, Ministerstwo Zdrowia zmieniło interpretację przepisów, a oburzony krytyką minister Michał Boni zarzucił mediom „zachwianie proporcji w krytycznym opisie działania systemu”. Nie ma więc winnych bezmyślności! To, że urzędnik – wyłącznie dla własnej wygody – nakazał kompletowanie góry papierów utworzonej z oświadczeń pacjentów, których zabrakło w komputerowej ewidencji, dla jego szefów (także urzędników) nie jest dowodem partactwa, lecz wspaniałomyślności. I nieważne, że w tysiącach placówek medycznych ktoś musiał wykonywać dodatkową robotę pod karą wstrzymania rozliczeń z NFZ. Problem szybko został rozwiązany, ale czy czegoś nauczy ministra zdrowia? Czy podlegli mu funkcjonariusze zaczną wreszcie myśleć, a nie rządzić systemem tak, jakby grali w grę komputerową?

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum