27 lutego 2019

Zmierzch kultu macho

Hanna Odziemska

lekarz specjalista chorób wewnętrznych POZ, absolwentka Wydziału Zarządzania UW

Późne popołudnie w przychodni. Do gabinetu wchodzi Agnieszka, 35-letnia znerwicowana mat-
ka trojga dzieci. Na twarzy ma wypisane zmęczenie, jest przygnębiona.

Pani doktor, wszystko mnie boli. Spadłam ze schodów i mocno się potłukłam.

Oglądam obrażenia. Liczne zasinienia i otarcia.

Jak to się stało? – zastanawia mnie mechanizm urazu, obrażenia nie bardzo pasują do upadku ze schodów. Agnieszka ze łzami przyznaje, że to nie był upadek, tylko pijany mąż. Z dużymi oporami przyjmuje „Niebieską Kartę”.

Co z tego, że policja go pouczy – mówi. – Ja dalej będę musiała z nim mieszkać. A on, jak wypije, to nie będzie się bał policji.

 Takich pacjentek jak Agnieszka jest znacznie więcej. Nie wszystkie przyznają się do problemu, nie wszystkie przyjmują oferowaną pomoc. Dlaczego są ofiarami? Jaki jest stan umysłu ich mężów i partnerów, którzy dopuszczają się przemocy? Może trzeba sięgnąć do źródeł – definicji męskości.

Sporo zamieszania zrobił ostatnio spot reklamowy Gillette „The Best Man Can Be”. To już coś więcej niż ryzykowny zabieg marketingowy znanej marki, to zamach na fundamentalny archetyp mężczyzny – wojownika i zdobywcy, nieczułego na ból i kontrolującego w pełni swoje emocje. Może to początek kolejnej – po emancypacji kobiet – mentalnej i kulturowej rewolucji, demitologizacji równie atrakcyjnego, co fałszywego, wzorca macho.

Po hiszpańsku „macho” to po prostu określenie samca, ale samca obudowanego w świadomości społecznej atrybutami bohatera, który nieustająco ma przekraczać samego siebie, w pogardzie mając wszystko, co mu stanie na drodze do tego celu. Macho był kiedyś małym chłopcem, który słyszał od ojca, również macho, że „chłopaki nie płaczą” i że „nie wolno być tchórzem, bo to wstyd”. Nie znalazł w oczach swojej matki najlżejszego cienia nadziei, że nie musi być macho. Musi, bo wszyscy tego od niego oczekują. To, co czuje, jest bez znaczenia. Jeśli nie spełni oczekiwań, zostanie odrzucony, bo na to zasłużył. Dlatego macho stara się być macho za wszelką cenę, a kiedy cena jest zbyt wysoka i życie macho staje się nie do zniesienia, trzeba to skanalizować. Jest kilka możliwości. Przemoc wobec najbliższych, alkohol, narkotyki. Czasem wystarczy ucieczka w pracę albo skoki w bok od żony.

Macho nie zawsze „terapeutyzuje się” biciem żony. Częściej to on przychodzi do gabinetu lekarza i błaga o pomoc. Nie wprost.  Adam, lat 38, dyrektor banku. Zaburzenia lękowe i depresyjne, przyjmuje SSRI i anksjolityk. Prosi o receptę na „zetki”.

Mam wizytę u psychiatry dopiero za tydzień. Nie mogę spać. Proszę mi pomóc, muszę jakoś dotrwać do tej wizyty.

Albert, lat 42, przedsiębiorca w branży handlowej. Kilka sklepów, dwa kredyty. Żona odeszła jakiś czas temu, zabrała dziecko.

Zaszyłem się – tłumaczy – bo dotarło do mnie w pewnym momencie, że kończę każdy dzień drinkiem. Przydarzyło się ostre zapalenie trzustki, potem cukrzyca. Teraz przynajmniej mam bat nad sobą, żeby nie pić.

Marcin, lat 44. Pilot wojskowy, nienaganna sportowa sylwetka. Do gabinetu przyszedł pod wpływem alkoholu.

Pani nie wie, jakie miałem ciężkie życie – z trudem artykułuje słowa. – W wojsku ogólnie nie jest lekko, a jeszcze nie miałem szczęścia do kobiet, żona mnie opuściła, potem druga… Miałem wypadek, jestem dziś inwalidą, nie mam nic i nikogo, to jak mam nie pić?

 Zbigniew, lat 48, też żołnierz. Wielokrotnie na misjach w Iraku i w Afganistanie. Wysyłam go na badanie EKG, w gabinecie zostaje żona.

Jak Zbyszek nie pije, to jest cudownym facetem. Ale jak przyjdą koledzy… Wystarczy, że wypije jeden kieliszek, a potem nie przestaje pić, aż padnie tam, gdzie stoi.
Ja wtedy wychodzę z domu i jadę do matki na noc, ale rano wracam i on zwykle śpi na dywanie we własnych ekskrementach. Mówi, że jak trochę wypije, to wracają do niego straszne rzeczy, które widział na misjach, sceny przemocy, śmierć tamtych ludzi… Pije, aż straci przytomność, żeby tego nie widzieć w swojej głowie, tak mówi.

Mateusz, lat 29, napakowany fanatyk siłowni. Przyznaje, że brał anaboliki.

– Bez tego można ćwiczyć i być na diecie latami, a nie osiągnie się takich efektów – tłumaczy.

Przyszedł na wizytę, bo młodszy kolega z siłowni zmarł nagle. Brał te same „wspomagacze”, co Mateusz. Teraz Mateusz prosi o badania, boi się o swoje życie. Twierdzi, że ze sterydami skończył raz na zawsze.

Macho jest ofiarą własnej ufności. Uwierzył rodzicom, społeczeństwu, cywilizacji, że jedyna racja jego istnienia, jedyna afirmacja wartości – to być macho. Trwa sztafeta pokoleń, w której od niepamiętnych czasów przekazujemy sobie lęki, poczucie winy, niską samoocenę. I fałszywą receptę na to wszystko. Macho wierzy, że ratunkiem dla niego jest zrobić wszystko, żeby móc codziennie spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: – Ale jestem za…chwycający!

 Może czas przerwać tę sztafetę, jak w reklamie Gillette? To nie jest kwestia wyboru maszynki
do golenia czy linii męskich kosmetyków. Zdrowie to przecież – zgodnie z definicją WHO – dobrostan fizyczny, umysłowy, społeczny i duchowy. Jak mamy leczyć ofiary kultu macho? Leczenie farmakologiczne, dieta, leczenie uzależnień – to tylko łagodzenie skutków. Nie mamy żadnego wpływu na przyczyny. Sami tkwimy w tym mentalnym błędnym kole, gdzie od najmłodszych lat rozdaje się role społeczne z niezachwianą pozycją męskiego dominatora, który musi zmierzyć się z absurdalnie wysoko postawioną poprzeczką pod groźbą ośmieszenia i wykluczenia społecznego. A kiedy presja bycia „za…chwycającym” staje się nie do zniesienia, pojawiają się pseudoterapeutyki: środki odurzające, przemoc, obsesje.

Pozostaje nam opatrywanie poranionych macho i ich ofiar. I nadzieja, że kiedyś być mężczyzną będzie znaczyło więcej, niż tylko być samcem. Będzie znaczyło – na przykład – być odpowiedzialnym. 

„Miesięcznik OIL w Warszawie Puls” nr 3/2019

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum