30 kwietnia 2021

No-fault po polsku

Małgorzata Solecka

Czy przepisy wprowadzające Fundusz Kompensacyjny w obszarze szczepień to zalążek systemu no-fault w Polsce? Tego chcieliby pracownicy medyczni, przede wszystkim lekarze, i znakomita większość ekspertów. Również rzecznik praw pacjenta podkreśla, że odejście od ścigania – na drodze karnej i cywilnej – lekarzy za niezawinione błędy medyczne jest konieczne, a utrzymywanie obecnego stanu rzeczy to droga donikąd, także z punktu widzenia pacjenta. O tym, że powstanie Funduszu Kompensacyjnego stanowi krok w stronę systemu no-fault, mówił już podczas prezentacji założeń projektu minister zdrowia Adam Niedzielski. Dlaczego?

Ustawa o Funduszu Kompensacyjnym (w tym roku ma dotyczyć tylko szczepień przeciw COVID–19, od przyszłego obejmie wszystkie szczepienia realizowane w ramach PSO, prawdopodobnie jednak tylko preparatami finansowanymi ze środków publicznych, tak przynajmniej wynika z projektu ustawy przesłanego do konsultacji publicznych) nie wprowadza zupełnie nowego w polskim prawie rozwiązania, ale je z pewnością urealnia. I choć dotyczy wyłącznie szczepień, może stać się „poligonem”, na którym przetestowane zostanie postulowane od lat rozwiązanie problemu, który dotyka i pacjentów, i pracowników medycznych w sytuacji, gdy dochodzi do niepożądanego zdarzenia medycznego.

Teoretycznie system, który ma zabezpieczać pacjentów i gwarantować im wypłatę odszkodowania czy raczej rekompensaty za szkodę poniesioną na skutek niezawinionego błędu medycznego (czyli takiego, który nie powstał w wyniku działania umyślnego lub rażącego, zawinionego zaniedbania), już w Polsce istnieje i to od niemal dekady.

W 2012 r. zostały przecież powołane wojewódzkie komisje orzekające o zdarzeniach medycznych. Ich zadaniem jest ustalenie, czy zdarzenie medyczne miało miejsce. Nie orzekają o winie personelu medycznego czy szpitala, mają stwierdzić, że doszło do niewłaściwego postępowania, bo tylko wtedy można mówić o zdarzeniu medycznym. Propozycję odszkodowania składa podmiot leczniczy lub ubezpieczyciel, z którym szpital podpisał umowę. Maksymalne odszkodowanie może wynieść 100 tys. zł w przypadku zakażenia, uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia, a jeśli doszło do śmierci pacjenta – 300 tys. zł.

Jednak nie ma żadnych wątpliwości, że komisje się nie sprawdziły. Błędem było (pytanie, na ile, parafrazując materię, której przepisy dotyczą, niezamierzonym i niezawinionym) określenie maksymalnej kwoty odszkodowania, bez określenia minimum, jakie przysługuje osobie poszkodowanej lub jej bliskim. Efekt? Proponowane pacjentom rekompensaty były z reguły bardzo niskie, a zdarzały się wręcz ośmieszająco niskie – w wysokości 1 zł.

Głośno o konieczności wprowadzenia w Polsce rozwiązań no-fault mówili już poprzedni ministrowie zdrowia, zwłaszcza prof. Łukasz Szumowski, który wprost przywoływał przykłady państw skandynawskich, w których po przejściu wiele dekad temu na system odszkodowań bez orzekania o winie personelu znacząco zmniejszyła się liczba popełnianych błędów. Jednak praktyka ostatnich lat szła w naszym kraju w dokładnie odwrotną stronę: już w 2016 r. Ministerstwo Sprawiedliwości pod kierownictwem Zbigniewa Ziobry (prywatnie, choć nie do końca, bo z wykorzystaniem podległych mu instytucji, ścigającego za domniemane błędy medyczne lekarzy jego zdaniem odpowiedzialnych za śmierć jego ojca) doprowadziło do powstania wyspecjalizowanych w badaniu błędów medycznych zespołów prokuratorskich, przenosząc do prokuratur wyższego szczebla wszystkie sprawy dotyczące zgonów pacjentów. Dwukrotnie podjęto również próbę faktycznego zaostrzenia kar za błędy medyczne w kodeksie karnym.

Ministerstwo Zdrowia oficjalnie od kilku lat twierdziło, że działa na rzecz implementacji w Polsce rozwiązań, które wymyślili Szwedzi, a z powodzeniem zastosowali m.in. Duńczycy. Wątek systemu no-fault i konieczności jego wprowadzenia w polskiej ochronie zdrowia przewijał się intensywnie w debacie „Wspólnie dla zdrowia” (2018–2019), będącej konsekwencją protestu młodych lekarzy z jesieni 2017 r. i podpisanego przez nich porozumienia z ówczesnym ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim. Nieoficjalnie prof. Szumowski rozkładał ręce i mówił, że w Polsce brakuje klimatu politycznego i społecznego przyzwolenia na system no-fault.

Problem polega na tym, że w polskich warunkach jako błąd medyczny często kwalifikowane są powikłania choroby lub niezadowalające wyniki leczenia. Brakuje również najważniejszego – wiedzy, czyli rejestrów zdarzeń niepożądanych. Nie ma rejestru, nie ma analizy, nie ma wyciągania wniosków, trudno więc unikać kolejnych zdarzeń niepożądanych i kółko się zamyka. Mowa oczywiście o rozwiązaniach systemowych, bo w poszczególnych placówkach rozwiązania dotyczące wpisów do rejestru są z lepszym lub gorszym skutkiem wdrażane. Często z gorszym: wpisanie do rejestru wymaga przyznania, że doszło do niepożądanego zdarzenia, co z kolei może otwierać drogę do odpowiedzialności pracowników medycznych, więc lepiej do rejestru niczego nie zgłaszać. Co więcej, jedną z przyczyn zmniejszania się liczby chętnych na specjalizacje związane z większym ryzykiem powikłań i niepowodzeń medycznych jest właśnie system oparty na szukaniu winnych. Dotyka to przede wszystkim ginekologii i położnictwa oraz chirurgii. Rośnie, o czym mówią sami lekarze, niebezpieczeństwo rozwoju „medycyny asekuracyjnej”, czyli wybierania metod leczenia bezpiecznych z punktu widzenia lekarza, a niekoniecznie optymalnych dla pacjenta. Podjęcie ryzykownej decyzji, jeśli stawką jest z jednej strony życie chorego, z drugiej spokój, a może i wolność lekarza ze względu na obowiązujące przepisy i „brak społecznego przyzwolenia oraz klimatu politycznego” dla systemu no-fault, staje się coraz trudniejsze.

A jak to robią ci, którym się udało stworzyć system uznawany za wzorcowy? System oparty na zasadzie no-fault wprowadzono w Szwecji w latach 70. ubiegłego wieku. Wszystkie placówki medyczne w tym kraju wykupują obowiązkowe ubezpieczenie na rzecz pacjentów. Gdy dojdzie do niepożądanego zdarzenia medycznego, nie trzeba orzekać, z czyjej winy nastąpiło. Wystarczy udowodnić, że miało miejsce i pacjent poniósł szkodę. Pacjent otrzymuje rekompensatę, a osobno trwa analiza zdarzeń, które doprowadziły do powstania szkody. Szuka się odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że „coś poszło nie tak”. Klasyczna sytuacja win-win: pacjent szybko otrzymuje odszkodowanie, a znalezienie odpowiedzi na pytanie o przyczynę lub przyczyny niepożądanego zdarzenia w bardzo wielu przypadkach pozwala uniknąć powtórek w przyszłości.

Według różnych szacunków wprowadzenie w ochronie zdrowia systemu no-fault kosztowałoby kilkadziesiąt, maksymalnie zaś – 100 mln zł rocznie.

W jaki sposób Fundusz Kompensacyjny może otworzyć pole dla kolejnych kroków we wprowadzaniu systemu no-fault? Chodzi przede wszystkim o przetestowanie rozwiązania przeniesienia procedur do Biura Rzecznika Praw Pacjenta. Niekoniecznie w tym roku, bo powikłań po szczepionce covidowej nie będzie zbyt wiele. Otwarcie Funduszu Kompensacyjnego na wszystkie (niemal) szczepienia obowiązkowe zwielokrotni jednak tę liczbę i pokaże chociażby, ile faktycznie musi trwać cała procedura (zapewne w przypadku zdarzeń medycznych niezwiązanych ze szczepieniami będzie dłuższa).

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum