27 czerwca 2018

Zwolnij swojego szefa

Służąc zdrowiu

Hanna Odziemska

lekarz specjalista chorób wewnętrznych POZ, absolwentka Wydziału Zarządzania UW

Istnieje teoria: „szef ma zawsze rację; jeśli szef nie ma racji, patrz punkt pierwszy”. Szefowie, jak powszechnie wiadomo, bywają dobrzy i źli, co w dużej mierze zależy od proporcji między wymaganiami a płatnościami. Z zasady szef ma zmienne wartościowanie: na początku może wydawać się ideałem, w miarę upływu czasu jego wspaniałość konsekwentnie dąży do zera, po przekroczeniu punktu krytycznego zaczyna się samo zło.

Wyobraź sobie Czytelniku taką sytuację. Jesteś  znanym lekarzem, masz już pewną praktykę  i pewną liczbę fanatycznie oddanych pacjentów. Pewnego dnia dzwoni albo zgłasza się do Ciebie jakiś samozwańczy headhunter z atrakcyjną propozycją nowej pracy. Dajesz się namówić na spotkanie, podpisujesz umowę i już za chwilę jesteś w nowym miejscu. A potem zwykle powtarza się schemat. Na początku nowy szef Cię uwielbia, intronizuje w nowym gabinecie jak świeżo koronowanego króla, jego zachowanie jest po prostu formą curlingu, przy czym Ty jesteś kamieniem, przed którym on nerwowymi ruchami zamiata pyłki z podłogi, niczym taflę lodowiska.

Pan doktor chce szafkę? Kupimy. Nowe biurko? Nie ma sprawy – czujesz się niemal jak kapryśna wybranka, której każde życzenie spełni bez zastrzeżeń książę z bajki.

Idylla nie trwa jednak długo. Zgodnie ze znaną praktyką marketingu, nowo pozyskany pracownik to trofeum, podczas gdy Ty niepostrzeżenie przechodzisz do ekspozycji stałej. Szafka jakoś nie dojechała, a biurko pan Marian z działu technicznego podparł kawałkiem tektury, żeby się nie chwiało, i jakoś leci. To znaczy: przyjmujesz tłumy pacjentów, a szef się niecierpliwi, że mało. Jak roszczeniowy pacjent się awanturuje, masz go przyjąć. Nieważne, czy masz jeszcze siły i jak bardzo Ci to zaburza pracę. Jak jest skarga, stajesz do raportu i piszesz wyjaśnienie. Nieważne, czy zawiniłeś. Jak chcesz urlop szkoleniowy, musisz przebić się przez mur oporu i napisać kwieciste uzasadnienie. Twoim prawem jest praca ponad siły, także w niepłatnych nadgodzinach, i wynagrodzenie na koncie nie zawsze terminowo.

Masz dość. Kolejny headhunter zjawia się na czas, jak jutrzenka na horyzoncie Twojej frustracji. Składasz wypowiedzenie. I tu niespodzianka – z całą brutalnością objawia Ci się, że nie jesteś jednak kapryśną księżniczką, której rzuca się świat pod nogi. Jesteś niewdzięcznikiem, który pogardził „wspaniałą” pracą. Zaczynają się działania quasi-mobbingowe.

Gdzie pan doktor ma wypis ze szpitala pana X? Gdzie pan to schował? Ma pan to natychmiast oddać! – szef z obłędem w oczach szuka karty wypisowej pacjenta, którą kilka minut wcześniej kazałeś zeskanować rejestratorce i dołączyć do dokumentacji chorego. Zastanawiasz się chwilę, czy mówić mu, że bałagan w rejestracji to jego problem, czy tylko zasygnalizować, że właśnie dokonał pomówienia i zamierzasz go pozwać. W końcu zbywasz go obojętnym: – Proszę pytać panią rejestratorkę.

Robisz swoje aż do ostatniego dnia wypowiedzenia i z ulgą opuszczasz ten padół łez, rozpaczy i utraconych nadziei, a tymczasem masz już nowego mistrza curlingu.

Wiemy, jak pana doktora potraktowali w firmie X – słyszysz. – Myślę, że możemy panu zapewnić znacznie lepsze warunki.

Znasz już tę śpiewkę. Nowe biurko i tektura. Jak zwykle na początku robisz za frontmana i dumę firmy, ale wkrótce zostaniesz stałą ekspozycją. Niemniej jednak najgorzej Ci tu nie będzie, przynajmniej do momentu, kiedy poruszysz temat podwyżki. To jest zawsze moment, w którym niekomfortowo weryfikuje się Twoje gwiazdorstwo. Szef kocha Cię tylko do pewnego pułapu wynagrodzenia, potem Twoje kompetencje zamieniają się miejscami na podium z Twoimi wadami, w każdym razie w jego percepcji. Znów dajesz się złowić na lep headhuntera.

Nowa praca. Ten sam schemat, intronizacja i curling. W końcu jesteś gwiazdą, za którą do nowej placówki płyną tłumy fanów, czyli pacjentów. Czyli pieniądze dla nowego pracodawcy.

To mój najlepszy lekarz, długo się staraliśmy, żeby go pozyskać, nie było łatwo – chwali się Tobą nowy szef swoim partnerom biznesowym.

Nabierasz wiatru w żagle, masz nowe pomysły na usprawnienie pracy w placówce. Szybko okazuje się, że Twoje najlepsze pomysły są do bani, a szefa pomysły do bani są najlepsze. I zwijasz podcięte skrzydła. Wkrótce też okaże się, że nowy szef przerósł poprzedniego w gwałceniu wszelkich zasad. Zrozumiesz, dlaczego inni pracownicy przychodni nazywają go „Smok”.

Proszę nie wchodzić do mojego gabinetu podczas wizyt pacjentów! – mówisz oburzony w reakcji na kolejne wtargnięcie szefa w czasie badania.

To moja przychodnia i mogę w niej robić, co chcę! – słyszysz i to oświadczenie przekracza wszelkie znane Ci standardy. Szef pompuje swoje mikroskopijne ego. Czujesz, że nie powinieneś w ten proces ingerować – primum non nocere. Słyszysz jeszcze, jakim ciężarem dla przychodni jest Twoje wynagrodzenie, przeżuwasz z niesmakiem nieudolne próby „Smoka”, żeby wzbudzić w Tobie poczucie winy z powodu, że nie pracujesz dla niego za darmo.

Oczywiście, nowy headhunter zjawia się we właściwym momencie. Składasz wypowiedzenie.

Słyszysz od „Smoka”, że przez cały czas swojej pracy u niego nic nie robiłeś. Ty wiesz to, co jest w terminarzu – że przyjmowałeś po kilkudziesięciu pacjentów dziennie bez przerw śniadaniowych i nie wziąłeś zwolnienia nawet wtedy, kiedy miałeś złamaną nogę. Ale to wszystko i tak jest niczym w porównaniu z zarzutem, że nie współpracowałeś, bo nie przychodziłeś do szefa na kawę. Czyli nie donosiłeś. O, przepraszam, nie zaspokoiłeś oczekiwań protokołu secret service. Tyle że ten rodzaj secret service jest passé, bo modern secret service nie używa już do pozyskiwania informacji tak prymitywnych metod. Zaczynasz poważnie zastanawiać się nad dalszym ciągiem swojej drogi zawodowej.

Od pewnego czasu w Internecie robi karierę nośne hasło: „Zwolnij swojego szefa”. Pomysł jest kuszący, zamiast wypowiedzenia rzucić szefowi: – You are fired! Można to zrobić na różne sposoby, także w zawodzie lekarza. Najprościej przez porzucenie etatyzmu i założenie indywidualnej praktyki, z kalkulacją wszelkich zalet i pułapek tej decyzji. Oczywiście, trzeba mieć świadomość, jak istotnie zmienia to sytuację. Szef nie jest już Twoim szefem, tylko kontrahentem, któremu wystawiasz rachunek za świadczone usługi medyczne, a jego rolą pozostaje zaopatrzenie Twojego miejsca pracy m.in. w płyn do dezynfekcji rąk i papierowe ręczniki. Trzeba tylko uważnie czytać umowę przed podpisaniem, bo (prze)biegli w swej sztuce prawnicy zakładów opieki zdrowotnej potrafią ją tak skonstruować, żeby w razie problemów wszyscy mogli zrobić krok w tył,
a na placu boju pozostał osamotniony w swej odpowiedzialności lekarz. Za to nie musisz tolerować żadnych tekturek pod biurkiem, a curling nie jest już Twoją ulubioną dyscypliną olimpijską.

Składając hołd pamięci wszystkich zwolnionych szefów, przywołam na koniec oświadczenie, które lubią umieszczać w swoich dziełach twórcy filmowi. Oczywiście ci twórcy, którzy nie użyli oświadczenia o treści: „Film oparty jest na autentycznych zdarzeniach”. Oświadczenie, które pragnę przywołać, brzmi: „Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe i niezamierzone”. Quod erat demonstrandum. <

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum