29 sierpnia 2014

Literatuta i życie

Artur Dziak

Wdzięczność pacjenta na pstrym koniu jeździ – powiedziała babcia Rozalia, kiedy dowiedziała się, że znajomej młodej lekarce, dorabiającej sobie w Pogotowiu Ratunkowym, wdzięczna rodzina pacjentki włożyła do kieszeni fartucha cytrynę! Jedną małą cytrynę, żeby nie było niejasności! Dodać jednak należy, że było to w okresie pełnej komuny, kiedy cytryny były prawdziwym rarytasem w tym kraju! O hojności pacjentów i dowodach wdzięczności dla lekarzy i pielęgniarek za ratowanie życia i zdrowia krążą legendy, a w rzeczywistości najczęściej ograniczają się do zwyczajnego „Na razie dziękuję, panie doktorze”, na co mnie nauczono odpowiadać: „Na razie życzę zdrowia”, gdyż tylko to pozostaje do zrobienia. W czasie mej ponadpięćdziesięcioletniej praktyki lekarskiej otrzymałem wiele, naprawdę wiele przeróżnych dowodów wdzięczności, mniej czy bardziej wartościowych, ale najczęściej od ludzi prawdziwie biednych czy niezbyt zamożnych oraz od… lekarzy i pielęgniarek!

Na jednym biegunie mogę postawić prezent od jednego z arabskich szejków, który w tamtych czasach (prezent, a nie szejk) wart był kilka samochodów, na drugim zaś trzy polne kwiatki zerwane przez małą sierotkę, którą do mnie przyprowadziła wychowująca ją babcia. Jeśli małe dziecko przyprowadzane było do mnie przez babcię, nigdy nie pytałem, dlaczego nie ma z nim rodziców, gdyż zazwyczaj w grę wchodziła jakaś tragedia. Tak też było i z tą dziewczynką, strasznie skrzywdzoną dodatkowo przez uzdrowiciela oszusta, szeroko reklamowanego przez gazety i telewizję, który okresowo zjeżdżał z zagranicy do Polski, by „leczyć”!
Byłem szczęśliwy, kiedy udało się dziewczynkę wyleczyć. Równie szczęśliwa była mała pacjentka i jej babcia, w związku z czym zapragnęły mi się odwdzięczyć. Pewnego razu, nie mogąc się w żaden sposób od nich uwolnić, powiedziałem na odczepnego: – Jeśli chcecie naprawdę dać mi dowód wdzięczności, to się za mnie pomódlcie, gdyż jestem zatwardziałym grzesznikiem! Tym samym uwolniłem się od dalszych nagabywań i wkrótce o sprawie zapomniałem.
W międzyczasie źli ludzie napadli na jednego z moich młodych asystentów, oskarżając go o domaganie się pieniędzy, od otrzymania których uzależniać miał wykonanie operacji. O sprawie, nie wiadomo w jaki sposób, dowiedziały się natychmiast dziennikarskie hieny i w jednym z brukowców ukazał się oskarżycielski artykuł, który wielkimi czcionkami obwieszczał: „Zdychaj albo płać”. Przeżyłem to strasznie, tym bardziej że znajomi dziennikarze (sam jestem dziennikarzem od kilkudziesięciu lat) wytłumaczyli mi, iż walka nie ma żadnego sensu, zważywszy na całkowitą bezkarność oszczerców w Polsce, zanik dobrych obyczajów i sądownictwa oraz ubezwłasno-wolnienie Sądu Dziennikarskiego. Po pewnym czasie zgłosili się krewni pacjentki i oświadczyli, że oskarżony asystent żadnych pieniędzy się nie domagał ani nie uzależniał wykonania operacji od ich uzyskania! Nie przeszkodziło to, że „dym” poszedł w Polskę. Dużo później „życzliwi” donieśli mi, że celem tego obrzydliwego ataku prawdopodobnie byłem ja. Chodziło o osłabienie mojej pozycji, ponieważ zbliżał się konkurs na znaczące stanowisko i komuś zależało na wyeliminowaniu mnie w przedbiegach! Każde kłamstwo ma krótkie nogi i w pewnym momencie kłopot minął, co jednak nie zmieniło faktu, że straciłem serce do szpitala, w którym mieści się ta moja klinika. Doszedłem do wniosku, że aby nie dostać nagłego wylewu do mózgu czy zawału serca, trzeba się ograniczać w działaniach i powoli przygotowywać do emerytury. Zanim jednak sprawa się ostatecznie pomyślnie rozwiązała, zgłosiła się babcia z leczoną wnuczką na badanie kontrolne. Badanie wykazało, że choroby już nie ma. Mała dziewczynka wykonała przepiękny dyg, poprawiła zsuwającą się podkolanówkę i wręczając mi trzy polne kwiatki, powiedziała: – A my się za pana profesora pomodliłyśmy! – Jak pan sam zresztą sobie życzył – dodała wyraźnie wzruszona babcia. Zastanowiłem się przez chwilę i zapytałem: – Kiedy się za mnie pomodliłyście? Z odpowiedzi wynikało, że następnego dnia po modłach oskarżenie mojej kliniki zaczęło umierać!
Niech mi nikt nie mówi, że modlitwa nie działa! Działa. Szczególnie, jeśli wypowiadana jest przez niewinne dziecko. Taka modlitwa musi dojść do Boga!

Archiwum