29 sierpnia 2014

Oczami dzieci powstańców

Myślę, że inicjatywa red. Ewy Gwiazdowicz-Włodarczyk, aby uaktywnić potomków powstańców warszawskich, jest znakomita. Czas jest nieubłagany, tak jak w piosence chciałoby się go cofnąć, ale się nie da. Odchodzi pokolenie cudownych i niezłomnych ludzi, kruszy się grupa weteranów Powstania Warszawskiego. My, ich potomkowie, możemy przekazać prawdę o wydarzeniach, o których opowiadali nam nasi bliscy.

Jako syn nieżyjących już powstańców – lekarzy, czuję się upoważniony do przekazania kolegom rodzinnych relacji, wspomnień i przemyśleń na ten temat. Z Powstaniem związana była praktycznie cała moja rodzina oraz część rodziny mojej żony. Problem Powstania był zawsze w naszym domu bardzo istotny i często się o nim mówiło. Według moich bliskich wybuch Powstania był nieunikniony, nikt nie był w stanie zapanować nad wzburzeniem młodych ludzi. Słyszałem słowa krytyki dotyczące terminu rozpoczęcia akcji.
Krytykowano również zwlekanie z kapitulacją w sytuacji, kiedy nasi sojusznicy nie za bardzo spieszyli z pomocą (bo przehandlowali nas w Teheranie), a trwanie Powstania podsycała propaganda sowiecka, bo było jej na rękę. Gdyby kapitulację ogłoszono wcześniej, może udałoby się ocalić więcej ludzi i choć częściowo uniknąć zniszczenia miasta. Mój ojciec dr med. Tadeusz Faryna był chirurgiem dziecięcym (nie znamy jego pseudonimu) i czynnie uczestniczył w Powstaniu jako żołnierz. Celowo zataił, że jest słuchaczem Tajnego Uniwersytetu Medycznego doc. Zaorskiego, aby z bronią w ręku walczyć ze znienawidzonym okupantem. Szczegóły jego udziału w Powstaniu można znaleźć w publikacjach Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego dostępnych w Internecie. Warto zwrócić uwagę na jeden bardzo ważny szczegół z jego życia, dotyczący końcowych dni Powstania. Ojciec podczas wycofywania się we wrześniu 1944 r. przez Puszczę Kampinoską znalazł schronienie wraz z grupą innych żołnierzy w gościnnym domu dr. Tadeusza Wagnera. To on, narażając życie swoich najbliższych i własne, ocalił powstańców. Dzięki perfekcyjnej znajomości języka niemieckiego udało mu się oszukać poszukujący polskich żołnierzy patrol Wehrmachtu. W szpitalu, w którym pracuję, im. Profesora Orłowskiego w Warszawie, blok operacyjny nosi imię dr. med. Tadeusza Wagnera. Ilekroć przechodzę koło bloku, wspominam tę historię, mimo że osobiście nie znałem dr. Wagnera. Ojciec był niedawno wspominany podczas czerwcowego spotkania koła historii medycyny w Towarzystwie Lekarskim Warszawskim jako patriota i lekarz (z inicjatywy dr med. Barbary Ostaszewskiej i prof. dr med. Bibianny Mossakowskiej).
Moja matka prof. dr med. Maria Kobuszewska-Faryna (pseudonim „dr Marysia”) była specjalistą patomorfologii. Podczas Powstania pracowała w Szpitalu Wolskim. Podobnie jak o ojcu, szczegółowe wspomnienia o jej działalności medycznej można znaleźć w publikacjach Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego zamieszczonych w Internecie. Po kapitulacji Powstania mama, zwolniona przez dowództwo z przysięgi, nie poszła do oflagu, ale opiekowała się starszymi rodzicami i razem z ludnością cywilną opuściła Warszawę przez Pruszków.
Po Powstaniu cała rodzina ze strony mamy, czyli jej rodzice, siostra Hanna i brat, znalazła schronienie w miejscowość Krzcięcice, niedaleko Jędrzejowa. Tamtejsza ludność przyjęła ich bardzo gościnnie, ale gdy sytuacja w Warszawie na to pozwoliła, rodzina zaczęła powracać do miasta. Ponieważ dom przy ul. Skorupki został doszczętnie zniszczony, zamieszkali w jednym pokoju na Saskiej Kępie.
Każdy z członków mojej najbliższej rodziny w mniejszym lub większym stopniu był zaangażowany w Powstanie:- dziadek – Edward Kobuszewski (ojciec mojej mamy Marii, ale też Hanny i Jana) ratował powstańców ukrytą w piwnicy orzechówką, pomocną zwłaszcza osobom z problemami jelitowym powstałymi z powodu głodu i stresu;- babcia – Alina Kobuszewska gotowała powstańcom zupę z czego tylko się dało i pomagała kapelanowi w organizacji polowego ołtarza;- wuj – Jan Kobuszewski był członkiem Szarych Szeregów, gdzie jako dziesięcioletni chłopiec roznosił pocztę harcerską. Nie mówił o tym swojej mamie, co tym bardziej musiało być wydarzeniem dla młodego chłopca. Wujek nie lubi wspominać tych czasów, zapewne dziejące się wokół wydarzenia były dla niego bardzo traumatyczne. Chce swoje bohaterstwo zachować dla siebie i swego sumienia; – siostra mamy – ciocia Hania Kobuszewska, po ślubie Zborowska (mama Wiktora), nie angażowała się czynnie w Powstanie, opiekowała się rodzicami (Aliną i Edwardem). Jednak w latach 70. napisała wspomnienia z tych czasów – sagę rodzinną pod tytułem „Humor w genach” wydaną w 2002 r. W jednym z rozdziałów, parafrazując tytuł znanej piosenki „Na wojence wcale nie jest ładnie”, bardzo realistycznie opisuje Powstanie. Cała książka napisana jest niezwykle humorystycznie, a wspomnienie Powstania stanowi świadectwo dla potomnych. Pierwsze wydanie tej książki redagowała moja siostra, historyk sztuki Hanna Faryna-Paszkiewicz, a w drugie, rozszerzone, swój wkład wniosła moja córka Joanna Faryna-Wielowieyska; – teściowa – prof. dr med. Alicja Ryżewska jest lekarzem immunologii. Podczas naszych rodzinnych spotkań nie lubi opowiadać o Powstaniu. Pracowała w szpitalu w Śródmieściu i musiała być świadkiem wielu powstańczych tragedii. Jako swój przekaz dla młodszego pokolenia, poleca oglądanie filmów dokumentalnych. Ostatnio poleciła obejrzenie filmu Ewy Ewart pt. „Zdobyć miasto”, mówiąc, że identyfikuje się z przedstawionym tam obrazem Powstania.

Z dzieciństwa pamiętam, że kiedy nie było jeszcze oficjalnych obchodów rocznic wybuchu Powstania, a ówczesne władze chciały o nim zapomnieć, moi rodzice zawsze z niezwykłą czcią wspominali tę datę.
Temu pokoleniu odebrano młodość. Nie można się więc dziwić, że do końca życia wspominali (pierwszego po pięciu latach okupacji) sylwestra 1945/1946. Wyjazd do Bierutowic, niedaleko Karpacza, organizowany przez Koło Medyków, na bal przebierańców dla świeżo upieczonych lekarzy, do dzisiaj wspominają żyjący uczestnicy. Mama przebrana była za Cygankę, a ojciec za kaktusa (podstawę stroju stanowił zielony wełniany sweter narciarski z drobnymi kawałkami drewna). Rodzice opowiadali, że kulminacyjnym momentem zabawy miał być zjazd ze stoku o północy 12 narciarzy z pochodniami symbolizujących 12 miesięcy nadchodzącego roku. Podobno pokaz nie całkiem wypalił, bo po pierwsze brakowało śniegu, po drugie jeden z kolegów, prezentujący październik lub listopad, nie był w stanie utrzymać się na nogach, a co dopiero na nartach (pewnie zjadł coś nieświeżego…). Poczucie wolności nie było całkowite. Grupie lekarzy towarzyszył żołnierz, tym razem z pepeszą. Po powrocie z Bierutowic wśród uczestników zawiązało się wiele małżeństw, m.in. moich rodziców. Wcześniej nie poznali się, ale myślę, że przeżycia wojenne w naturalny sposób ich do siebie zbliżyły.
Mam wielki szacunek dla ludzi Powstania i samej jego idei.
W Szpitalu im. prof. W. Orłowskiego, w którym pracuję od 34 lat, podczas Powstania mieścił się szpital powstańczy. 13 września 1944 r. olbrzymi pocisk zniszczył szpital i spowodował zapalenie się budynku. Zginęli wszys-cy pacjenci i personel szpitala, łącznie z komendantem prof. Zdzisławem Goreckim. Ciągle brakuje tam tablicy upamiętniającej te wydarzenia, mówię to przede wszystkim do siebie.
Gdy odwiedzam Muzeum Powstania Warszawskiego, najbardziej wzruszają mnie i wywołują refleksje piękne, młode i z inteligentnym błyskiem w oku twarze powstańców, którzy tragicznie odeszli.
Powstaje pytanie, czy rzeczywiście Powstanie było konieczne?
Moi bliscy wspominają, że nie sposób było powstrzymać młodych ludzi, którzy pragnęli przegonić okupanta i zacząć żyć normalnie. Ich nieszczęściem, jak w greckiej tragedii, było to, że nowy okupant już czekał za Wisłą, na Pradze, a gesty pomocy były jedynie pozorne. Zaryzykowali, myśląc również i o tym, że dzięki towarzyszowi Stalinowi mogą znaleźć się w „nowym Katyniu”.
Można również skutki Powstania przyrównać do tragedii katyńskiej. Tyle że tragedię warszawską spowodowali Niemcy. Stalin pragnął przerzucić odpowiedzialność za mord katyński na Niemców, w Warszawie, zwlekając z ofensywą, pozbył się znienawidzonej formacji – Armii Krajowej – wykorzystując do tego innych.
Nie da się wyrównać wyrwy cywilizacyjnej, jaką spowodowała II wojna światowa. Wymordowano kwiat inteligencji, wzór, który mieliśmy naśladować. Żal jest też miasta. Jednak w pełni rozgrzeszam, co więcej – podziwiam powstańców, i zastanawiam się, czy my bylibyśmy to tego zdolni? Mam nadzieję, że tak.

***

Ja, z całą rodziną, bardzo chętnie uczestniczę w śpiewaniu piosenek powstańczych na pl. Marszałka Piłsudskiego. To autentycznie spontaniczne spotkanie ludzi, którego przesłaniem jest wspominanie powstańców, a którego nie zakłócają gwizdy.
Lubimy też z moją żoną Martą przejść się ulicami Starówki poza oficjalnymi uroczystościami i zapalić znicze anonimowym bohaterom.

Archiwum