9 września 2019

Białaczka czy anemia?

Wiesław Wiktor Jędrzejczak

Pan dr n. med. Jarosław Biliński pyta w ostatnim swoim felietonie: „Czy polski system ochrony zdrowia nie jest takim tworem, rakiem niszczącym duży polski organizm?”. Otóż nie jest! Rak (czy białaczka, jeśli sprowadzimy to na grunt hematologii) to choroba niekontrolowanego rozplemu komórek, który konsumując ogromne środki, wyniszcza i zabija organizm gospodarza. Otóż polski system ochrony zdrowia nie zużywa 100 proc. dochodu narodowego, ba, nie zużywa nawet 6 proc., o które Pan Doktor słusznie walczy, 6 proc. znacznie mniejszego dochodu narodowego niż mają np. sąsiednie Niemcy. Reasumując, polski system ochrony zdrowia nie wyniszcza polskiego „organizmu”. Jest raczej odwrotnie, to inne działy gospodarki żerują na służbie zdrowia. W ogóle trudno oceniać obecny system ochrony zdrowia w Polsce, gdyż od początku, czyli od reformy w 1999 r., funkcjonuje
z ogromnym niedoborem środków, a następnie z zadłużeniem. To tak, jakby próbować oceniać biegacza, który ma przyczepioną kulę do nogi i nadal stara się biec. Ale co to ma do żerowania innych działów gospodarki na służbie zdrowia? Otóż ma, przykładowo: aby utrzymać od blisko 20 lat zadłużenie szpitali na poziomie około 10 mld zł, trzeba spłacać odsetki od tego długu, czyli co najmniej miliard rocznie. Tym „miliardzikiem” bogata służba zdrowia dotuje rokrocznie biedny sektor bankowy. Wszyscy pracujemy na ten „miliardzik”.

Gdyby polska służba zdrowia była rakiem, w centrum Warszawy zamiast biurowców i apartamentowców stałyby niepotrzebne nikomu szpitale. Tymczasem szpitale się raczej likwiduje niż buduje. Chciałbym, aby mi ktoś pokazał tańszy od polskiego system ochrony zdrowia, który oferuje zbliżony poziom usług. Obawiam się jednak, że nikt takiego systemu nie wskaże, gdyż przy wszystkich swoich wadach jest to jeśli nie najlepszy, to jeden z najlepszych systemów na świecie za te pieniądze.

Może warto przypomnieć, że w 1945 r. startowaliśmy jako PRL, mając mniej niż 8 tys. lekarzy (w czasie II wojny światowej straciliśmy ich 40 proc.), z trzema wcześniej istniejącymi wydziałami lekarskimi (w Krakowie, Warszawie i Poznaniu – wszystkie w stanie dewastacji), a skończyliśmy w 1989, mając ponad dziesięć razy więcej lekarzy i kilkanaście utworzonych od zera wydziałów lekarskich (i 13 mln więcej Polaków, których trzeba było urodzić, ubrać, wykarmić, wykształcić i leczyć). Tylko w Warszawie zbudowano szpitale: Bielański, Bródnowski, przy ulicach Banacha, Szaserów, Grenadierów oraz Centrum Onkologii, Centrum Zdrowia Dziecka. I nie jest to lista kompletna. Utworzony wtedy system ochrony zdrowia to był system budżetowy (wzorowany na systemie w Wielkiej Brytanii) obsługiwany przez bardzo niewielką administrację, która z łatwością mieściła się w pałacu Paca, a lekarze zajmowali się wyłącznie medycyną. I ten system przekazał nowym władzom szpitale niezadłużone.

Jest prawdą, że działacze izb lekarskich z lat 90. (w tym autor tekstu) byli zwolennikami wprowadzenia systemu ubezpieczeniowego, który obciążył nas ogromną biurokracją. Wynikało to stąd, że po zmianie systemu politycznego, kiedy o budżecie dla zdrowia decydowało jednocześnie kilka partii, ta sfera życia stała się corocznym targowiskiem politycznym o nieprzewidywalnych skutkach zależnych od bieżącej konfiguracji sił. Dlatego wprowadzenie „automatu”, czyli określonej procentowo składki, wydawało się najlepszym rozwiązaniem dla stabilizacji systemu. Rządzący wtedy SLD obliczył, że aby utrzymać ówczesny poziom świadczeń, powinna ona wynosić 9 proc. i taką ustawę przyjął. Ale następne wybory wygrał AWS, który obiecywał 11-proc. składkę. A jak wygrał, w jego imieniu pan premier Balcerowicz zmniejszył ją do 7,5 proc. i do czasu jej korekcji do 9 proc. wygenerował 20 mld deficytu w systemie. 10 mld system nadrobił, z resztą bujamy się do dzisiaj. Jak technicznie zadłużono szpitale? Otóż w 1999 r. w ramach tworzonych kas chorych przyznano szpitalom 90 proc. środków z 1997 i nie przyznano w ogóle środków na krew (do 1999 była finansowana centralnie i szpitale za nią nie płaciły). W następnych latach rządzący po korekcji do wcześniejszych 9 proc. wrzucali w nie kolejne nowe wydatki, m.in. była taka ustawa 203 zwiększająca wynagrodzenia bez przyznania nowych środków. I tak dalej. Ten system nie przypomina białaczki, tylko anemię, w której występuje chroniczny brak substratów i która powoli przeradza się w pancytopenię, gdyż obok niedoboru lekarzy jeszcze bardziej dotkliwy staje się niedobór pielęgniarek, a wkrótce dramat dotknie też diagnostów laboratoryjnych. Anemię leczy się, uzupełniając niedobory żelaza, witaminy B12 i kwasu foliowego, przetaczając krew i wreszcie pobudzając jej wytwarzanie.

W najkrótszych słowach, aby unormalnić system, trzeba przede wszystkim zrównoważyć koszty i refundację, a w drugiej kolejności oddłużyć szpitale, aby zaczęły funkcjonować jak normalne podmioty gospodarcze. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum