Nie masz konta? Zarejestruj się
Dr Władysław Palmirski / fot. Polona
Autor: Małgorzata Szturomska
Do nauk ścisłych, które wywarły ogromny wpływ na rozwój medycyny i dokonały w niej spektakularnych przewrotów, zdecydowanie należy bakteriologia. Wszak prace naukowe, np. Pasteura, dowiodły, że przyczyną wielu chorób są drobne żyjątka, niektóre tak maleńkie, że widoczne tylko przez szkła powiększające bardzo dobrego mikroskopu o odpowiednich parametrach.
Na drodze skrupulatnych badań wysnuto rewolucyjny dla świata wniosek, że te mikroorganizmy są przyczyną chorób, także pandemii przynoszących śmierć w męczarniach milionom ludzi. Badania naukowców francuskich i niemieckich, np. Kocha, wprowadziły świat w nową erę medycyny. Oczywiście, do sukcesów Kocha i Pasteura przyczynili się także inni, których tu ze względu na wielość badań i teorii trudno wymienić. Pierwszym bakteriologiem Polakiem był, jak podają źródła, Odo Feliks Kazimierz Bujwid, absolwent Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego, uczeń Roberta Kocha, a także student paryskiego instytutu Ludwika Pasteura.
Doktor Bujwid otworzył w Warszawie instytut badań nad wścieklizną i stację badań produktów żywnościowych pod kątem ich przydatności do spożycia. Jego asystentem, a potem następcą w instytucie warszawskim, został dr Władysław Palmirski.
Do wsi Głosków pod Piasecznem przyjeżdżam wiosną 2015 r. Mały drewniany domek, wjeżdżam na podwórko, od razu wychodzi właściciel i pomaga mi zaparkować samochód. Mam tu spotkanie z panią Janiną Niemczyk, która opowie mi o dawnych właścicielach okolicznych wsi: Gołkowa, Głoskowa, Wólki Prackiej, Złotokłosu. Pani Janina ma 90 lat i jest skrupulatną nauczycielką historii okolic i gawędziarką, której się słucha z zapartym tchem. Na koniec naszego spotkania pokazuje pamiątki. Moździerz z przetopionego działa armatniego, bo wiele takich dział poniewierało się porzuconych na polach wokół Głoskowa po bitwie sierpniowej 1914 r., lampy naftowe, przy których uczyła się do matury, bo prąd we wsi zainstalowano dopiero w 1951. Na ścianach kilka portretów i ten jeden, przykuwający uwagę. Młoda dziewczyna o wyjątkowej urodzie spogląda z portretu na pokój, w którym kiedyś mieszkała, bo dom państwa Niemczyków to już dom stuletni, a portret jest z 1916 r. Pytam, kim jest ta piękność, z której oblicza emanuje spokój.
– To moja mama Michalina, wtedy osiemnastoletnia panna – odpowiada Janina i dodaje – uratowana przez doktora Palmirskiego.
Michalina urodziła się jako jedno z piętnaściorga dzieci w rodzinie Lewandowskich, z których przeżyło tylko troje. Wydawała się być dzieckiem silnym, odpornym na choroby. Miała sześć lat, gdy dostała wysokiej gorączki. W tym czasie zmarła jej młodsza siostra leczona przez piaseczyńskiego lekarza. W okolicach Piaseczna panował wówczas wśród dzieci dyfteryt i zgonów było tak wiele, że nie nadążano z pogrzebami. Zrozpaczeni rodzice bali się jechać do miasta, ale ktoś im powiedział, że w Wólce Prackiej jest naukowiec nazywany doktorem, który zajmuje się hodowlą zwierząt, więc może pomóc. Nie było łatwo się dostać do majątku naukowca, bo poczynił wiele zabezpieczeń przed zarazą, ale jakimś cudem rodzicom udało się spotkać z dr. Palmirskim. Początkowo odmówił leczenia, ale w końcu uległ prośbom. Zbadał dziecko i podał preparat. Michalina przeżyła.
Zespół naukowców współpracujących z dr. Palmirskim (siedzi w 1. rzędzie, drugi od lewej). Fot. tygodnik „Świat" (1912)
Szukam śladów doktora Palmirskiego w historii bakteriologii. Na przełomie wieków XIX i XX w wielu dziennikach można znaleźć krótkie notatki prasowe dotyczące osób pokąsanych przez wściekłe zwierzęta. Kończą się informacją, że osoby te zostały przewiezione do instytutu dr. Władysława Palmirskiego w Warszawie. W „Gazecie Handlowej” z lutego 1897 r. natrafiam na roczną statystykę instytutu. Otóż w ciągu roku zakład bakteriologiczny dr. Palmirskiego przyjął 1200 osób pokąsanych przez wściekłe lub podejrzane o wściekliznę zwierzęta (psy, koty, wieprze, konie, krowy, gryzonie i wilki). W 1896 r. 936 osób poddano kuracji zaleconej przez Palmirskiego, zgodnie ze wskazaniami dr. Pasteura. Z osób tych zaledwie trzy w czasie kuracji (bardzo ciężko pogryzione przez wściekłego wilka) i dwie po kuracji zmarły. 931 osobom uratowano życie! Czyż to nie zdumiewa, zważywszy na stan wiedzy o bakteriach i wirusach w tym czasie?
Jest rok 1900 i na łamach prasy trwa ożywiona dyskusja na temat szczepionek przeciwko wściekliźnie. Rozlegają się głosy krytyczne, przeciwnicy szczepień twierdzą, że są osoby, które podczas pasteurowskiej kuracji zostały zarażone wodowstrętem (inna nazwa wścieklizny) i zmarły. Doktor Palmirski na łamach „Kroniki Lekarskiej” stanowczo temu zaprzecza, przytaczając przykłady i liczby. Oświadcza, że nikt nie poniósł śmierci w wyniku „wstrzyknięć pasteurowskich”. Co do szczepień ochronnych ludzkość będzie miała wątpliwości przez następnych 115 lat. Cóż, jeszcze na początku XXI w. nie wszyscy będą wierzyć w istnienie bakterii i wirusów…
Zanim jednak Palmirski uratuje tak wiele osób po zarażeniu wścieklizną, w czerwcu 1886 r. prof. Odo Bujwid założy warszawską pracownię bakteriologiczną. Jej wzorem jest instytut Pasteura w Paryżu i berliński Roberta Kocha. Natomiast inicjatywę upowszechnienia szczepień metodą Pasteura w naszym kraju zawdzięczamy prof. Chałubińskiemu, który zachęcił warszawskiego lekarza, późniejszego profesora Wszechnicy Jagiellońskiej w Krakowie, dr. Bujwida do wyjazdu do instytutu Pasteura na koszt Kasy Pomocy Naukowej im. Mianowskiego. Odo Bujwid ostatecznie osiadł w Krakowie, a warszawską placówkę poprowadził jego uczeń i asystent, czyli właśnie Władysław Palmirski.
Własną pracownię serologiczną Palmirski tworzy w 1895 r. Prowadzi w niej też, co ważne, badania żywności oraz wnętrzności ludzkich i zwierzęcych przysyłanych do instytutu w celu potwierdzenia lub wykluczenia zarażenia chorobą. Pisze też instrukcje dla sanitariuszy i władz okręgów, jak w przypadku epidemii postępować. Zaleca higienę pomieszczeń mieszkalnych i gospodarczych, likwidację kałuż, dołów ze stojącą wodą, przegotowanie wody do picia itd., co w przypadku rozprzestrzeniania się np. cholery miało najistotniejsze znaczenie. W Wólce Prackiej doktor buduje dla okolicznej ludności łaźnię publiczną, dając innym właścicielom majątków przykład odpowiedniej, skutecznej walki z epidemiami. W tygodniku „Świat” z 1912 r. czytamy:
„Ogółem przez 17 lat istnienia pracowni wyrobu surowic dr Palmirski puścił w świat przeszło milion flakonów surowicy dyfterytycznej, t.j., średnio biorąc, przeszło pół miliona dzieci leczonych było tą surowicą. Przeciętnie rozchodziło się rocznie 60 tys. flakonów, a rynki zbytu, poza Królestwem i Litwą, obejmowały gub. kijowską, Kaukaz i Syberyę”.
W roku 1911 warszawski instytut pasteurowski obchodzi 25-lecie swojego istnienia i nadal jest prowadzony przez Władysława Palmirskiego. Powstaje także placówka przyjmująca na kurację pokąsanych przez wściekłe zwierzęta pacjentów. Do 1897 r. jest ona jedynym takim miejscem na terenie Królestwa i Litwy.
W laboratorium u dr. Palmirskiego. Fotografia z tygodnika „Świat” z 1912 roku.
Leczniczym środkiem przeciw wściekliźnie jest wówczas określona dawka preparatu pobranego z rdzenia królika pasteurowskiego, umyślnie zarażonego wścieklizną i padłego na wściekliznę. W tym celu rocznie potrzebnych jest około tysiąca królików. Zwierzęta hoduje się w folwarku w Wólce Prackiej, nieopodal Piaseczna. Majątek ten, kupiony przez Palmirskiego prawdopodobnie w latach 1896–1900, pełni funkcję placówki naukowej z laboratorium, na której potrzeby stworzono hodowlę koni i królików. W parku obok stajni stoi dworek – siedziba Władysława i jego żony Julii.
W gospodarstwie, we wzorowo zorganizowanej murowanej stajni, znajdują się osobne boksy dla każdego konia. W czasach największego zapotrzebowania na surowicę hoduje się tam 60 koni. Produkuje się też surowicę dyfteryjną, przeciwtężcową i szkarlatynową. Dwa razy w tygodniu przyjeżdża z Warszawy pracownik instytutu i odbiera flakony z surowicą.
Czytamy w prasie ciekawe opisy wizyt w Wólce Prackiej naukowców z całego świata. Przyjeżdżali pociągiem do Piaseczna i ze stacji wąskotorówki byli odbierani przez gospodarza Wólki Prackiej, wsiadali w bryczki i podróżowali do folwarku. Chwalili wzorowo prowadzony folwark, dużą dbałość o zwierzęta.
Na próżno dziś szukać pamiątek po Palmirskich w Wólce Prackiej. W Internecie też mało informacji o naukowcu, któremu życie zawdzięczają setki tysięcy ludzi. Jednak jest coś pocieszającego – pamięć mieszkańców Wólki Prackiej i Głoskowa o doktorze. Pamięć, która trwa do dziś.