Rozpoczęły się wybory. Możesz zagłosować elektronicznie!

Logowanie do profilu lekarza

Przez login.gov

Dr Cerański – wspomnienia ze studiów

fot. archiwum autora

Historia 26.08.2025 r.

Młodość, nauka i… Okęcie. Wspomnienia z lat 60.

Autor: Włodzimierz Cerański

(ad vocem wspomnień kol. Jadwigi Wielgat-Hejduk)

Z perspektywy lat wspomnienia nabierają innego wymiaru – jedne bawią, inne wciąż lekko drżą w sercu. W tamtych czasach studiowanie medycyny było czymś więcej niż zdobywaniem wiedzy – było doświadczeniem formującym całe życie. Trudno dziś o tym mówić bez emocji – szczególnie gdy wracają obrazy tygodniowych ćwiczeń, kiedy to przez kilka dni nie opuszczaliśmy szpitala, śpiąc, jedząc i ucząc się na miejscu.

Miejscem naszego zakwaterowania były tzw. katakumby w szpitalu na Starynkiewicza – internat ulokowany w podziemiach kliniki prof. Tadeusza Bulskiego. Nie było tam luksusów – otwarta przestrzeń, mężczyźni z jednej strony, kobiety z drugiej. Ale po całym dniu wykładów i ćwiczeń wieczorne chwile relaksu smakowały wyjątkowo. Codzienne zajęcia wyciskały z nas wszystkie siły – wykłady, asysty przy porodach, dyżury nocne. Ale wieczory… Wieczory bywały odprężające. Zbieraliśmy się po kątach, rozluźnialiśmy i – czasem – raczyliśmy się winem. Nie byle jakim, tylko Okęciem – napojem wyższej klasy, przynajmniej według naszych studenckich kryteriów. W odróżnieniu od „wina patykiem pisanego”, o wdzięcznej nazwie „Wino”, które kosztowało 17 zł, Okęcie – bogatsze w aromat i mniej ryzykowne dla zdrowia – wymagało inwestycji 2 zł więcej. Ale warto było. Wspomnienia tych wieczorów, gdzie wino łączyło się z rozmowami, śmiechem i zmęczeniem, do dziś mają w sobie coś magicznego.

Pewnej nocy, około drugiej, zadzwonił telefon – wezwanie na salę porodową. Nocny dyżur. Zerwałem się z posłania, nieco oszołomiony i ruszyłem przez ciemne korytarze XIX-wiecznego budynku. Piwnica, parter, wreszcie pierwsze piętro – wszystko pogrążone w mroku. I nagle – ostre światło padające z boku korytarza. Stanąłem jak wryty. W świetle stała postać jak z horroru – cała umazana krwią, nieruchoma. Włosy stanęły mi dęba.

Po sekundach grozy usłyszałem głos: – Czego się tak student opier… (tu pozwolę sobie pominąć dosadność wypowiedzi)? Już po wszystkim.

To była… położna. Znakomita specjalistka, która na co dzień wyglądała jak dwudziestolatka, choć zbliżała się do wieku emerytalnego. W dzień zachwycała urodą – zero zmarszczek, promienna cera, młodzieńczy wygląd. Sekret jej urody krążył wśród studentów niczym legenda: po każdym porodzie miała zwyczaj smarować twarz, dekolt i ręce… łożyskiem (placenta). Tak, brzmi to jak opowieść z medycznego folkloru, ale efekt – trzeba przyznać – był piorunujący. W tej nocnej scenerii jednak wyglądała jak zjawa z sennego koszmaru.

Egzamin za egzaminem, czyli... nie ten student

Równie żywo pamiętam swoje spotkania z prof. Tadeuszem Bulskim – postacią nie tylko wybitną, ale i, nie ma co ukrywać, dość pamiętliwą. Prof. Bulski konkurował wówczas z równie znanym prof. Roszkowskim, choć pracowali w różnych placówkach, prof. Bulski często dopytywał z przekąsem: – A co tam nowego od mędrca znad Wisły? Trzeba wyjaśnić, że prof. Bulski pracował w szpitalu na placu Starynkiewicza, prof. Roszkowski zaś na Powiślu w szpitalu na Karowej, stąd właśnie ta wiślana metafora.

Ale moja historia z nim nie dotyczy wykładów, tylko… egzaminu dyplomowego z ginekologii. Zbiegiem okoliczności (albo i nie) profesor pomylił mnie z kolegą, z którym miał jakiś zatarg. Byliśmy do siebie podobni – i być może właśnie dlatego zostałem „uwalony” na egzaminie. Nie raz. Cztery razy z rzędu!

Za piątym razem dostałem pytanie o… budowę osłonki igły radowej. Kompletnie mnie zatkało, patrzyłem na profesora z niemym przerażeniem. Po chwili usłyszałem: – Proszę nie odpowiadać. Proszę po egzaminie do mnie do gabinetu. W gabinecie – kawa, koniak Martell, papierosy Kent. Rozmowa inna niż wszystkie. Profesor spojrzał mi w oczy i powiedział: – Chciałem pana bardzo przeprosić. To nie pan miał być oblany. Wypiłem kawę, koniak, zapaliłem dwa kenty. I wybaczyłem. Pewnie moje zawodowe ścieżki byłyby inne, ale przez opóźnienie w zdaniu egzaminu nie zdążyłem złożyć podań o staż w Warszawie. Trafiłem na kolej – najpierw do Wlenia, potem do Międzylesia, gdzie pracowałem aż do emerytury.

Medycyna uczy pokory – nie tylko wobec pacjenta, ale i wobec losu. Ta historia to więcej niż anegdota – to fragment życiorysu, który pokazuje, jak przypadki, zbiegi okoliczności i ludzkie emocje potrafią wpłynąć na całe zawodowe życie.

Z nostalgią wracam do tamtych czasów. Do katakumb, wina Okęcie, nocnych dyżurów i rozmów z profesorami, którzy – mimo że potrafili być surowi – zostawiali po sobie ślad. Bo to właśnie oni uczyli nas nie tylko wiedzy, ale i zawodu, który – jeśli dobrze wykonywany – staje się powołaniem.

Dziś te wspomnienia to coś więcej niż tylko obraz przeszłości. To przypomnienie, że medycyna to także historia – pisana codziennym trudem, przypadkami losu i… niekiedy zabawnymi pomyłkami.

Włodzimierz Cerański

Autor: Włodzimierz Cerański

Treści autora ⟶

załatw sprawę

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, zgodę na ich użycie, oraz akceptację Polityki Prywatności.