Logowanie do profilu lekarza

Przez login.gov

historia

Fot. Alex Andrews/Pexels

Historia 24.06.2024 r.

Niewygodny bohater

Autor: Kamila Hoszcz-Komar

59 miesięcy życia w okupowanym kraju. Permanentny strach o życie swoje i bliskich. Umiesz sobie wyobrazić, jak byś się zachował? Czy masz prawo oceniać z perspektywy wygodnego fotela w wolnym kraju decyzję, którą podjęli powstańcy?

Dziś prowadzi się dysputy na temat zasadności Powstania Warszawskiego, wskazuje się koszty, jakie poniosło miasto i jego mieszkańcy. Mówi się, że było z góry skazane na klęskę. Może i tak. Po tylu latach, mając znacznie więcej danych, łatwo ferować wyroki. Tylko czy powinniśmy? W tym przypadku nie da się prowadzić zimnej kalkulacji, bo nie da się zrozumieć powstańców warszawskich i motywów, którymi się kierowali, bez próby objęcia wyobraźnią niemal pięcioletniej (do wybuchu powstania) okupacji.

Niemcy przekroczyli granicę

– Pamiętam, że wyskoczyłam (obok był sklepik spożywczy) po pieczywo czy po coś i słyszę, że alarm niemiecki. A radia nie włączyliśmy, nie słuchaliśmy radia, jakoś się zaspało. To była siódma rano. Twierdziłam, że to na pewno alarm próbny. „Nie, no przecież radio podało. Niemcy przekroczyli granicę!” – wspomina 1 września 1939 r. Halszka Żuromska, sanitariuszka w Powstaniu Warszawskim. – Myśmy byli tak przekonani, że pokonamy Niemców, w głowie się nie mieściło nikomu to, co później nastąpiło. 3 września ogłoszono przystąpienie do wojny Anglii i Francji. Naturalnie radość była wielka, utworzyły się pochody dziękczynne, wędrowało się pod ambasadę Wielkiej Brytanii, pod ambasadę francuską.

Grupa powstańców na barykadzie w Śródmieściu

Szybko okazało się, że słowa oburzenia płynące z zagranicy nie robiły większego wrażenia na Hitlerze, a plan zmiecenia z mapy II Rzeczypospolitej będzie realizowany bez większych zakłóceń. 17 września Polska dostała kolejny cios, cios w plecy, kiedy Armia Czerwona wkroczyła na terytorium naszego kraju, a NKWD pozbawiło życia strzałem w tył głowy co najmniej 21 768 polskich obywateli na mocy tzw. decyzji katyńskiej. W masowych grobach zostali pochowani oficerowie, podoficerowie i szeregowi Wojska Polskiego, naukowcy, lekarze, inżynierowie, prawnicy, nauczyciele, urzędnicy państwowi, przedsiębiorcy, przedstawiciele wolnych zawodów.

Halszka Żuromska straciła w Starobielsku wuja i stryja. Ale o ich losach dowiedziała się o wiele później. Bombardowana Warszawa ogłosiła kapitulację 28 września 1939 r.

– To wszystko pamiętam doskonale, jak się uciekało z Mokotowa na Śródmieście, sterty trupów w rowach. To pierwsze zetknięcie z przerażającym widokiem wojny i zmarłych. Potem to już była okupacja i cośmy wszyscy przeżywali! Strach przed łapanką, przed aresztowaniem, przed rozstrzelaniami, przed wszystkimi tymi egzekucjami, aresztowania wśród najbliższych krewnych i znajomych, przyjaciół. Zresztą z mojej rodziny męscy członkowie, zarówno ze strony ojca, jak i ze strony matki, zginęli wszyscy. Dwóch w Kozielsku, wuj na Pawiaku, ojciec w Oświęcimiu, brat  stryjeczny, z którym byłam blisko związana, w kanałach, w powstaniu – mówi lekarz neurolog, Hanna Kumuniecka-Chełmińska, pseudonim „Hanka”, „Maryla”, sanitariuszka Pułku „Baszta”.

Powstanie

Pomyśl, co czuje człowiek, kiedy każdy nowy dzień może być jego ostatnim. Którego żona, matka, ojciec, brat, syn lub córka macha mu w drzwiach, być może ostatni raz. Z czym mierzy się, słysząc łomot butów na schodach i walenie do drzwi, tym razem jeszcze nie swoich, tylko sąsiada. Jak wielką odczuwa ulgę, że tym razem to nie on. Tym razem mu się upiekło. Jednocześnie tak bardzo się boi, bo we wnęce za szafą śpi syn jego przyjaciela, którego nigdy już nie zobaczą, bo pech sprawił, że miał „nieodpowiednie” pochodzenie. Jak czuje się na wspomnienie dnia, kiedy przyjaciel stanął na jego progu i błagał o pomoc, a w nim wszystko krzyczało, żeby zamknąć drzwi. Przecież każdy chce przeżyć. On też. Ale jednocześnie nadal chce pozostać człowiekiem. Wola przetrwania walczy w nim z moralnością. Nie przez kilka dni, tylko przez lata. Każdego dnia i w każdej minucie. Nie da się o tym zapomnieć: spakować walizki i pojechać na letnisko, wyluzować – jakbyśmy dziś powiedzieli.

Powstańcy z plutonu C7 „Orląt” Batalionu „Gozdawa” Zgrupowania „Róg” na ul. Zapiecek

Szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego warszawiacy ruszyli do powstania, nie należy dopatrywać się wzniosłych ideologii. Wystarczy spróbować zrozumieć, że każdy człowiek ma granicę wytrzymałości. Kiedy coś pęka, wiesz, że impas trzeba przełamać bez względu na cenę. Bo dłużej nie dasz rady tak żyć. W niewoli, w strachu, często w pogardzie dla samego siebie, bo odwróciłeś głowę, gdy katowano jakąś kobietę na ulicy. Bez powodu.

To nie tak, że nagle wszyscy warszawiacy chwycili za broń. Powstanie było bardzo długo przygotowywane zarówno w aspekcie militarnym, jak i zaplecza medycznego. Decyzje zapadały na wysokich szczeblach. Ale nie będę pisać o aspektach politycznych. Moimi bohaterami nie są decydenci, tylko zwykli ludzie, którzy – choć pod ostrzałem i w koszmarnych warunkach – poczuli się wolni, mogli wreszcie o sobie decydować i o utrzymanie tej wolności walczyli do końca. Czara goryczy się przelała i nie było już zgody na deptanie, mordowanie, wywózki do obozów koncentracyjnych. O to warto się bić.

 Najlepsze wspomnienie z powstania? Przede wszystkim atmosfera jakiegoś uniesienia, jakiejś radości, że jesteśmy u siebie, w wolnym kraju, że zwyciężymy, że będziemy. To było to, czym żeśmy ciągle żyli, do końca. Jedna rzecz, której się bałam (to wtedy, gdy byłam ranna), że jak rzucą bomby, zawali się ten dom. A jak mnie przysypie, to się nie będę mogła wygrzebać z tych gruzów. A uniesienie było cały czas, cały czas w euforii chyba żeśmy żyli.  Mimo tej strasznej masakry, tylu rannych, ciężko rannych, umierających, żyliśmy nadzieją, że ci, co przeżyją, będą wolni. Że będziemy mieli wolną Polskę, że na coś się przyda ten nasz trud, wysiłek, te ofiary wszystkie. Byliśmy cały czas pozytywnie nastawieni – opowiada Hanna Kumuniecka-Chełmińska.

Czas (anty)bohaterów

Po 63 dniach, 2 października 1944 r. powstanie upadło. Warszawa była pełna martwych bohaterów: pod gruzami, w piwnicach, w kanałach. Ci, którzy przeżyli, trafili w ręce okupanta.

Kiedy skończyła się wojna i wielcy tego świata rozdawali karty, Polska stała się jedną z nich. Kolejny raz okazało się, że nigdy nie byliśmy stroną w tej grze. Zmienili nam jedynie okupanta. W niby-wolnej Polsce sytuacja powstańców nie poprawiła się. Powiązania z AK, udział w Powstaniu Warszawskim – to informacje, które należało ukrywać.

 Na pierwszym roku studiów, zaraz na początku, ponieważ utrzymywałam moje kontakty akowskie, wlazłam w kocioł. Co dalej? Na Mokotowską do UB na trzy tygodnie, a potem na Rakowiecką, do tego słynnego pawilonu X, gdzie przesiedziałam pół roku – wspomina pani Hanna. – Było świecenie światłem w oczy, siedzenie na bardzo niewygodnym stołku. Janka oberwała nieźle. Kiedyś przyszła posiniaczona po śledztwie, sadzano ją na nodze od stołka. Mnie to ominęło. Oni mieli różne sposoby. Zawołali mnie na śledztwo na najwyższe piętro, zamykali mnie w pokoju, siedziałam sama od świtu do nocy, nikt się mną nie interesował. Tak jak to odczytałam, była to próba prowokacji, że nie wytrzymam nerwowo, np. wyskoczę przez okno, bo były takie wypadki, że nie wytrzymywali i popełniali samobójstwo. Jakoś nie zrobiłam tego, ale to okno korciło, muszę powiedzieć.

Przetrzymywani w nieludzkich warunkach, bez możliwości załatwienia potrzeb fizjologicznych w cywilizowany sposób. Bici i poniżani. Karmieni breją o bliżej nieokreślonym pochodzeniu. Upodleni do granic możliwości. Bohaterowie traktowani jak kryminaliści. Antybohaterowie dla systemu Polski Ludowej.

– Wypuszczono mnie w ramach amnestii. Czułam się skrzywdzona na pewno, ale nie widziałam powodu do zmiany swojego światopoglądu. Niemniej jednak to mi życia nie ułatwiło w przyszłości. Byłam bardzo wiele lat dyskryminowana – mówi Kumuniecka-Chełmińska.

Niewygodny bohater

„Kiedy usłyszałem o tragedii Polski, do płaczu doprowadzały mnie opowieści o tym, jak pułki polskiej kawalerii szarżowały na niemieckie czołgi. Wszyscy ci polegli Polacy walczący konno przeciw czołgom byli dla mnie objawieniem, antycznym mitem, jak ten grecki hoplita, który aby uniemożliwić ucieczkę wrogiej perskiej łodzi, sam jeden trzymał łódź rękoma, a kiedy ucięli mu ręce wgryzł się zębami w linę i dopiero kiedy perscy żołnierze odcięli mu głowę, łódź odpłynęła. Właśnie tak walczyli Polacy” – pisze Czech, Bohumil Hrabal w „Grozach wojennych”. To doskonałe podsumowanie naszej historii.

Polacy uwielbiają bohaterów. Bohaterów romantycznych, strzelców rzucających swe życie na stos. Stawiamy im pomniki, kładziemy wieńce, nadajemy odznaczenia, uczymy o nich w szkołach. Czy ich postawy są dla nas, współczesnych zrozumiałe? To już pytanie na inny dzień. Ale aż kusi, by rzec, że Polska bohaterami stoi. Problem pojawia się jednak, gdy bohaterowie – wbrew logice i naszym wyobrażeniom bohaterstwa – pozostają przy życiu. Nie oszukujmy się, może jedną z nich jest denerwująca sąsiadka, która uparcie zamyka okno na klatce schodowej, albo pacjent, który pojawia się u lekarza dwa razy w tygodniu, choć najbardziej dolega mu brak towarzystwa.

Ilu takich ludzi jest wokół nas… Powstańców, byłych więźniów obozów koncentracyjnych, ludzi, którzy przeżyli piekło okupacji, pomagali przyjaciołom, a często obcym ludziom pochodzenia żydowskiego, byli prześladowani w Polsce Ludowej. Z każdym rokiem jest ich coraz mniej. Ale są. Żyją, oprócz wolontariuszy i członków różnych stowarzyszeń nikt ich nie zauważa. Wielu z nich nie jest już samodzielnych, a opiekują się nimi osoby niewiele młodsze. W Warszawie 1 sierpnia ubieramy ich w odkurzone mundury, śpiewamy i krzyczymy „Cześć i chwała bohaterom!”. A przez kolejny rok, który może też być ich ostatnim, kraj, obywatele i system mają im do zaoferowania pierwszeństwo w kolejce do rejestracji w POZ oraz kartkę do powstańca.

Kamila Hoszcz-Komar

Autor: Kamila Hoszcz-Komar

Treści autora ⟶

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, zgodę na ich użycie, oraz akceptację Polityki Prywatności.