Nie masz konta? Zarejestruj się
sala poporodowa z widokiem na Manhattan / fot. Rafał Zadykowicz
Autor: Rafał Zadykowicz
Kto zl ekarzy wychowanych na medycznych serialach nie marzył, by pewnego dnia spełnić swój amerykański sen i pracować w USA? Droga jest jednak długa, kosztowna – wiele miesięcy (lub lat) przygotowań do egzaminów medycznych i językowych oraz odbycie licznych staży zagranicznych.
W przeszłości alternatywnym sposobem, aby posmakować medycyny w Stanach Zjednoczonych, był udział w globalnych programach badań naukowych dla polskich lekarzy. Obecnie nie są one już tak łatwo dostępne, ponieważ Polska z kraju o niskim dochodzie (low-income country) stała się państwem o dochodzie wysokim (high-income country). Czy rzeczywiście nasza medycyna może równać się z zaawansowaną medycyną w innych krajach należących do tej zaszczytnej grupy?
Wszystkie stypendia i wymiany, które mam za sobą, odbyłem w topowych europejskich klinikach, lecz nigdy programy te nie obejmowały wyjazdów za ocean. Z pomocą przyszedł mi program stypendialny Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, który nie jest ograniczony do żadnego kontynentu. Jego zakres wyznaczają jedynie nasze aspiracje, potrzebna kwota finansowania oraz determinacja, aby znaleźć się w wymarzonym ośrodku – w moim przypadku w Fetal Care Center w NewYork-Presbyterian Hospital.
Najbardziej ciekawiły mnie trzy aspekty, o których słyszałem wcześniej: pionierskie rozwiązania i technologie medyczne wprowadzane szybciej niż w konserwatywnej Europie, legendarne podejście do pacjenta w ujęciu bardziej holistycznym oraz możliwość spełnienia amerykańskiego snu niezależnie od kraju pochodzenia. I właśnie z tymi mitami chciałbym się zmierzyć w relacji z wyjazdu do Stanów Zjednoczonych.
Warto zaznaczyć, że staż odbyłem w jednym z najbardziej prestiżowych ośrodków w USA, który jest szpitalem klinicznym dla uczelni należących do tzw. Ligi Bluszczowej (Ivy League) – grupy uniwersytetów uznawanych za najlepsze na świecie. Standardy tam stosowane nie odnoszą się do wszystkich ośrodków w USA. Podobnie sprawa wygląda z prawem stanu Nowy Jork. Każdy stan Ameryki ma swoje prawo i własną konstytucję, a stan Nowy Jork uznawany jest za jeden z najbardziej liberalnych, szczególnie jeśli chodzi o wsparcie dla praw reprodukcyjnych czy mniejszości seksualnych. Znany jest także z szerokiej oferty usług publicznych. To właśnie dlatego istnieje tak silna konkurencja między absolwentami medycyny w USA pragnącymi zdobyć miejsce specjalizacyjne i szkolić się w zakresie ginekologii i położnictwa.
Nie można zakłamywać historii, twierdząc, że wszelkie nowoczesne rozwiązania medyczne opracowano w USA. W Europie, Azji, Australii, a nawet w Afryce powstały terapie, które obecnie warunkują postępowania medyczne w Polsce. Szkopuł tkwi jednak w systemie szybkiej implementacji rozwiązań, które są już na wyciągnięcie ręki. Jednym z tych, które mnie ujęły, jest szerokie zastosowanie telemedycyny. Mogłem je obserwować podczas stażu w Nowym Jorku.
Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom pacjentów, konsylia lekarskie z pacjentem, wizyty kontrolne w przypadkach, gdy badanie lekarskie jest zbędne, nierzadko organizuje się w formie telekonsultacji. Takie rozwiązanie sprawdza się doskonale np. w przypadku pionierskiego w skali kraju projektu konsultacji genetycznych lub konsyliów, gdy przyszli rodzice, u których dziecka podejrzewa się np. wadę płodu, mogą przeżyć ten trudny moment w intymnym otoczeniu, we własnym mieszkaniu, w obecności bliskich, co pozwala nieco zredukować stres i napięcie.
Pokój do odpoczynku dla personelu medycznego / fot. Rafał Zadykowicz
W USA o komforcie pacjenta myśli się często. Koordynatorka pielęgniarek dba, by po wizycie chory miał pewność, że wszystko zrozumiał. Omawia z nim logistykę, by bezproblemowo dotarł na kolejną wizytę. Dla korzystających z polskiego systemu ochrony zdrowia i pracujących w nim, ze względu na często występujące niedobory kadrowe, wydaje się to abstrakcją. Co zrobić, aby i u nas zastosować podobne rozwiązania? Moim zdaniem przede wszystkim należy zmienić język komunikacji.
Casualowy lekarz z amerykańskiego serialu to nie fikcja. Choć szpital zlokalizowany jest na Manhattanie, pełni rolę ośrodka referencyjnego, dlatego trafiają do niego pacjenci o różnym statusie socjoekonomicznym. Wielokrotnie widziałem jak absolwenci Yale, Harwardu czy Columbii „zniżali się” i rozmawiali z pacjentem takim językiem, aby mógł zrozumieć zalecenia. Wielokrotnie widziałem też łzy lekarza i trzymanie pacjenta za rękę, co nie jest częstą reakcją w naszym kręgu kulturowym.
Fotel do karmienia piersią z widokiem na Manhattan / fot. Rafał Zadykiewicz
Mnóstwo czasu poświęcaliśmy na rozmowy nie tylko z pacjentami. Uczestnictwo w dialogach personelu medycznego jest niezwykłym przeżyciem dla polskiego lekarza. Referowanie przypadków podczas otwartej rozmowy między pielęgniarkami, położnymi, asystentami, lekarzami rezydentami, specjalistami powoduje, z mojej obserwacji, że zyskuje na tym każdy – zarówno młodzi lekarze, którzy uczą się różnicować przypadki przez analizę objawów i wyników badań z każdej możliwej strony, jak i lekarze specjaliści szlifujący w ten sposób swoje kompetencje liderskie.
Mimo że był to mój pierwszy wyjazd do Stanów Zjednoczonych, od początku towarzyszyło mi wrażenie déjà vu. Wszystko wydawało się znajome. Być może dlatego, że w Polsce jesteśmy wychowani na amerykańskich produkcjach. Ale widzę tu jeszcze jeden ważny powód. Szkoląc się w jednym z najlepszych szpitali na świecie, nie czułem się gorszy ze względu na swoje pochodzenie. Lekarze reagowali wręcz entuzjastycznie, dowiadując się, że jestem z Polski. Paradoksalnie, zupełnie odwrotne doświadczenia miałem w przeszłości z pobytów w Szwajcarii, Austrii, Belgii czy Francji. Jak to ujął jeden z amerykańskich lekarzy, pionier w leczeniu niepłodności, od którego miałem przyjemność się uczyć: „Wszyscy tu jesteśmy imigrantami”. I chyba to najlepiej tłumaczy sukcesy medycyny w USA, gdzie solidna praca jest odpowiednio wynagradzana, a znane z wielkich korporacji hasło diversity and inclusion (różnorodność i otwartość) funkcjonuje i procentuje w praktyce.
Sala poporodowa z widokiem na Manhattan / fot. Rafał Zadykiewicz
Czas pokaże, czy w kontekście ostatnich zawirowań politycznych opieka nad pacjentką w Nowym Jorku utrzyma się na tak wysokim poziomie, jaki obserwowałem podczas swego pobytu na stypendium. Lekarze, z którymi rozmawiałem, byli przekonani, że autonomiczność stanu pozwoli nadal świadczyć usługi doskonałej jakości w zakresie praw reprodukcyjnych kobiet. Przyszłości nie przewidzimy, dlatego skupiam się na tym, aby wiedzę, którą zdobyłem w czasie nowojorskiego stypendium, wykorzystać w praktyce klinicznej w Polsce.
Dziecięcy Szpital Kliniczny Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, w którym pracuję, ma zbliżony profil do placówki, którą odwiedziłem w USA. Dlatego wiele zaobserwowanych rozwiązań w zakresie opieki interdyscyplinarnej możemy wprowadzić z łatwością. W Klinice Położnictwa, Perinatologii, Ginekologii i Rozrodczości każdego dnia intensywnie pracujemy, aby zapewnić najlepszą opiekę kobietom w ciąży i nowo narodzonym dzieciom. Mam nadzieję, że moje ostatnie doświadczenia zagraniczne pozwolą tę jakość wprowadzić na kolejny poziom!