Logowanie do profilu lekarza

Przez login.gov

Prof. Bronisława Ross

fot. Grażyna Stec

Izba bliżej lekarzy 4.11.2024 r.

Co za jubileusz!

17 września swoje 100. urodziny obchodziła prof. Bronisława Ross, współtwórczyni i pierwsza szefowa Kliniki Chirurgii Szczękowo-Twarzowej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Życzenia zdrowia i pomyślności od Okręgowej Izby Lekarskiej złożył wiceprezes ORL w Warszawie Jakub Zakrzewski. Kilka pytań w imieniu redakcji „Pulsu” zadała Grażyna Stec.

Dlaczego wybrała pani profesor tę dziedzinę medycyny? Czy były ku temu jakieś szczególne powody?

Mój tata zmarł, kiedy miałam cztery lata. Mama dawała z siebie wszystko, żeby utrzymać dom, a nauka przed wojną była płatna. Gdy zaczynałam studia, medycyna trwała pięć lat, a stomatologia cztery. Rachunek był prosty – wybrałam studia trwające krócej.

Stomatologia trochę mnie nudziła, a z całego kierunku chirurgia wydawała mi się najbardziej atrakcyjna. Wybrałam więc chirurgię i jako asystent miałam możliwość pracy pod okiem prof. Jankowskiego w Gliwicach. Każdy asystent co miesiąc pracował na innym odcinku: raz w ambulatorium, innym razem na tzw. małej chirurgii. Najtrudniejsze jednak były konsultacje na oddziałach, zwłaszcza na dziecięcym, gdzie było dużo maluchów bardzo cierpiących, porażonych, z uszkodzeniami kręgosłupa. Trzeba pamiętać, że leczyliśmy ludzi, którzy przecież przeżyli wojnę, przeszli przez mękę, mieli traumy.

Pracowałam też w ambulansie dentystycznym. To była ciężka praca i w trudnych warunkach, ale rok wytrwałam. Choć płace wtedy były niskie, jednak pracę w ambulansie zaliczano do delegacji i płacono nam nieźle. Poza tym w miejscowościach, do których docieraliśmy, mieszkańcy byli niezwykle szczęśliwi, że ktoś przyjechał i bezpłatnie leczył zęby. Dlatego wszystko dawali nam za darmo: i mieszkanie, i wyżywienie. Dla biednego studenta to wiele znaczyło.

Współtworzyła pani Klinikę Chirurgii Szczękowo-Twarzowej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku i 30 czerwca 1971 r. została pierwszym jej kierownikiem. Jak wspomina pani tamten czas?

Habilitacja w śląskiej akademii mi nie szła. Mieli tam swojego partyjnego kandydata na miejsce prof. Jankowskiego, który szykował się już na emeryturę, więc po co im była jakaś kobieta, która do partii nie należała. Nawet chodziły trójki partyjne do poszczególnych profesorów i wywierały presję, mówiąc, że podczas głosowania na przyznanie kolokwium habilitacyjnego koniecznie muszą przy mojej kandydaturze głosować „nie”. Wszyscy się dostosowali do tych zaleceń, bo bali się, że jeśli zagłosują na mnie, nie dostaną pieniędzy dla swojego zakładu. Ale ja, kobieta twarda z Krasnegostawu, nie dałam sobie w kaszę dmuchać i zwróciłam się do prawnika. Poradził, żebym napisała podanie o dopuszczenie do następnego egzaminu. Ministerstwo początkowo je odrzuciło, ale w końcu dostałam skierowanie na inną akademię i kolokwium zdałam.

Kiedy miałam już habilitację, nie mogli mnie zwolnić. Ale nie pozwolili mi pracować nawet w ambulatorium. Opowiadali w Komitecie Centralnym, że mają dla mnie jakąś pracę, twierdzili, że jest w budowie szpital w Chorzowie i tam będzie 30-łóżkowy oddział chirurgii stomatologicznej, na którym mnie zatrudnią, ale to nie była prawda – tam nikt nic nie wiedział o moim zatrudnieniu.

W tym czasie przychodziły pisma z Białegostoku z informacją, że są plany utworzenia oddziału stomatologicznego przy oddziale lekarskim i proponują mi pracę. Powiedziałam mężowi, że nie będę ze Śląska jeździć do Białegostoku. W tym czasie jednak męża przenieśli do Warszawy, przeprowadziliśmy się do stolicy i zaczęłam szukać pracy na miejscu.

Nie było łatwo, podawano nawet argumenty, że takich starszych pań nie ma co zatrudniać. A ja nie miałam jeszcze czterdziestu lat! Wobec takiego stanu rzeczy postanowiłam podjąć pracę w Białymstoku. Nie miałam planu, jak sobie zorganizować wyjazdy, nie wiedziałam, jakie tam będą warunki. Okazało się, że rektorat jest w dawnym pałacu Branickich, a od dwóch lat pracuje tam kolega ze stomatologii zachowawczej z Krakowa. Zaczął bardzo energicznie organizować oddział, ale ja nie czułam się tam najlepiej i podczas urlopu postanowiłam, że kiedy z niego wrócę, złożę wypowiedzenie. Nie zdążyłam, bo zanim wróciłam, dowiedziałam się, że ów kolega zginął w wypadku samochodowym. Zostałam więc. Przepracowałam tam dziewięć lat, przeprowadziłam sześć prac doktorskich, ale nikt mnie nawet nie zapytał, czy potrzebuję profesury, i odeszłam stamtąd z takim samym stopniem, z jakim przyszłam.

Przez lata była pani także wiceprzewodniczącą, a następnie przewodniczącą Białostockiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego. Co zapadło pani w pamięć z tamtego okresu?

Byłam lekarzem wojewódzkim, specjalistą od spraw stomatologii, dlatego musiałam od czasu do czasu jeździć w teren, by sprawdzić, jak leczą nasi absolwenci. Zwykle miejscowa lekarka była kierowniczką oddziału, więc na mój przyjazd przygotowywała gabinet, żeby było jak trzeba. Ja jednak i tak sprawdzałam wszystko dokładnie, m.in. jak pracują nasi absolwenci, szczególnie ci, którym nauka szła gorzej. Kierowniczka pytała, dlaczego sprawdzam swoich absolwentów skoro są najlepsi, bo z białostockiej uczelni. A ja po prostu chciałam mieć pewność.

Te dziewięć lat pracy kosztowało mnie dużo zdrowia, zaczęłam chorować, wprowadzono gierkowską emeryturę [jednym z pierwszych posunięć Edwarda Gierka, mających na celu m.in. wyciszenie złych nastrojów społecznych, było podwyższenie 30 grudnia 1970 r. najniższych pensji, emerytur i zasiłków rodzinnych], więc skorzystałam z tej możliwości. Zaczął się stan wojenny, braki w zaopatrzeniu, kolejki po żywność. Po czterech latach podjęłam pracę w CMKP, tam jeszcze pracowałam siedem lat. I naprawdę nie wiem, jak to się robi, żeby dożyć 100 lat, bo zawsze ciężko pracowałam, również w domu.

Co powiedziałaby pani profesor młodym stażystom, którzy obrali podobny kierunek rozwoju?

Wszystkim lekarzom powiem:

– Nie traćcie czasu, uczcie się wszystkiego! Trzeba chwytać każdą chwilę i każdą informację, bo to zostanie w głowie i kiedyś się przyda. Jak się chodzi z butelką wina dookoła stołu albo patrzy przez okno, to z tego nic nie wychodzi. A wiedza zapada w głowę.

I to jest moje podstawowe zalecenie: – Student nie ma prawa tracić czasu!

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, zgodę na ich użycie, oraz akceptację Polityki Prywatności.