Nie masz konta? Zarejestruj się
Fot. Trond Giæver Myhre/Pixabay
Autor: Artur Biel
W czerwcu 2023 r. jako pierwszy człowiek na świecie przepłynąłem samotnie trasę z Polski na fiordy Norwegii na skuterze wodnym.
W pierwszy morski samotny rejs skuterem wodnym wybrałem się w sierpniu 2022 r. i jako pierwszy przepłynąłem trasę z Gdańska na Bornholm bez tankowania. Żeby tego dokonać, holowałem za sobą pływak z 200 l benzyny. Po 20-godzinnym rejsie dotarłem do portu w Nexo.
Decyzja o holowaniu paliwa okazała się mieć więcej wad niż zalet i podczas wyprawy do Norwegii nie korzystałem z tego rozwiązania.
Płynąłem na potężnie zmodyfikowanym skuterze Yamaha FX SVHO „Batman”. Oprócz 70 l paliwa w zbiorniku głównym, drugie tyle miałem w zbiornikach dodatkowych. Przy niewielkim zafalowaniu na morzu umożliwiało mi to przebycie około 300 km bez tankowania. Ekwipunek (namiot, śpiwór, karimata, ubrania) był umieszczony w klatce przytwierdzonej do rufy skutera. W schowku dziobowym wiozłem narzędzia i części zamienne oraz olej, które były niezbędne podczas czekającego mnie po drodze przeglądu serwisowego, który zrobiłem samodzielnie.
Rozpocząłem podróż w marinie Lubczyna nad jeziorem Dąbie. Wypływając, mogłem obejrzeć wrak betonowego paliwowca, z którego w czasie II wojny światowej korzystali Niemcy. Obecnie jest bardzo malowniczym obiektem na Dąbiu. Pożegnałem gładkie wody jeziora i wpłynąłem na rozhuśtany Zalew Szczeciński, gdzie minąłem okręt dowodzenia siłami przeciwminowymi ORP Kontradmirał Xawery Czernicki.
Przez port Świnoujście wyszedłem na otwarte Morze Bałtyckie i skierowałem się do pierwszego planowanego punktu tankowania – w niemieckim Sassnitz na wyspie Rugia. Potem dotarłem do miejsca pierwszego noclegu w Lohme. Następnego dnia czekał mnie ekscytujący odcinek ponad 90 km otwartego morza w drodze do południowego wybrzeża Szwecji. Podziwiałem wielką morską farmę wiatrową i oszałamiający, gigantyczny most nad Sundem. W kolejnych dniach odwiedziłem porty Helsingborg i Falkenberg, po drodze minąłem radioteleskopy z obserwatorium kosmicznego Onsala. Przenocowałem w malowniczej osadzie Tjärnö (mieści się tam laboratorium morskie Uniwersytetu w Göteborgu), po raz pierwszy podziwiałem fenomen białych nocy.
Czwartego dnia rejsu wypłynąłem na wody łączące cieśniny Kattegat i Skagerrak. Strawersowałem wody cieśnin prawie 40-kilometrowym odcinkiem otwartego morza aż do latarni morskiej Faerder.
Tam napotkałem duże fale – do 1,5 m wysokości. Moja prędkość spadła znacząco, nawet do 12 węzłów. W porcie Kristiansand cumował wielki statek wycieczkowy. Choć te ponad 250–metrowe kolosy widywałem często w kolejnych dniach, to pierwsze spotkanie pozostawiło niezatarte wrażenie. Korzystając z przerwy w podróży, zwiedziłem pobliskie muzeum, by obejrzeć niemiecką baterię obrony Skagerraku z działem kalibru 380 mm.
Szósty dzień był najtrudniejszy podczas całej wyprawy. Zmagałem się z półtorametrowymi falami i północnym wiatrem osiągającym w porywach 50 km/godz. Przez 10 godzin pokonałem 180 km i późnym wieczorem, całkiem wyczerpany, dopłynąłem do Stavanger. Serdecznie przyjął mnie mieszkaniec, przed domem którego, na trawniku, rozbiłem namiot. Poczęstowany małym piwem, padłem bez życia na karimatę. W Stavanger miałem okazję obejrzeć m.in. słynne trzy miecze – pomnik zjednoczenia plemion norweskich. Po południu, podróżując pięknymi szlakami wodnymi, dopłynąłem do Bergen. Dziewiątego dnia opuściłem Bergen i dotarłem do wyspy Fedje, z której ruszyłem do Alesund. Tam wymieniłem olej, filtr i świece w silniku (wiozłem je ze sobą, razem z odsysarką do oleju). Z Alesund, zwanego bramą do fiordów, popłynąłem do pięknej miejscowości Andalsnes, gdzie spędziłem kilka godzin na zwiedzaniu.
11. dnia ruszyłem do Geiranger. Wcześniej oglądane miejsca były piękne, ale Geiranger jest wręcz magiczne. Zwiedziłem miasteczko, obejrzałem wielki wycieczkowiec „Costa Firenze”. Tutaj bije serce norweskich fiordów, tutaj morze styka się z wyrastającymi bezpośrednio z niego górami, tutaj zostawia się kawałek swojego serca.
Po wypłynięciu z Geiranger skierowałem się do Loen. Towarzyszyły mi wspaniałe widoki i… wielkie wycieczkowce. W Loen wjechałem kolejką górską Loen Skylift na pobliski szczyt, z którego rozciąga się panorama okolicy. Tam też natknąłem się na helikopter firmy Fjord Helikopter i wykorzystałem okazję na nieplanowany lot, by napawać się widokami fiordów i lodowca. Podczas lotu wymienialiśmy z pilotem opinie o wadach i zaletach maszyny EC-130, którą obaj latamy. Jako pilot helikoptera czuję się podczas tego lotu jak dziecko, które odkrywa, że wszystkie prezenty pod choinką są dla niego. Z Loen wyruszyłem do miejscowości Floro.
14. dnia wyprawy dopłynąłem do Vikoyri, gdzie zwiedziłem XII-wieczny, drewniany kościół, jeden z najstarszych w Norwegii. Wspiąłem się też do wodospadu i wykąpałem przy jego krawędzi.
15. dzień był ostatnim dniem mojej ekspedycji. Z Brekke skierowałem się ku wyspie Fedje, a potem do Bergen. W Bergen zakończyłem rejs i z „Batmanem” na przyczepie wróciłem do Polski.
W ciągu 14 dni (1 dzień postoju) przepłynąłem ponad 3,1 tys. km. Widoki i przeżycia, których zaznałem, są we mnie ciągle żywe i mam nadzieję, że takie pozostaną.
Celem moich rejsów jest pomoc w zbiórce pieniędzy dla Maćka Kulińskiego, 24-latka, który po porażeniu prądem został sparaliżowany i stracił obie ręce. Wszystkich chętnych do jego wsparcia zapraszam na stronę Fundacji Moc Pomocy (www. Mammoc.pl).
W 2024 r. popłynę w rejs na północ Norwegii i Morze Barentsa, a w 2025 przepłynę z Nowego Jorku do Polski. Tym razem będę płynął na specjalnie skonstruowanej łodzi motorowej typu RIB, polskiej firmy Sportis.
Wszystkich miłośników morza i pięknych widoków zapraszam do obserwowania mojej strony na FB.