Logowanie do profilu lekarza

Przez login.gov

zdrowie lekarzy

Fot. cottonbro studio/Pexels

Zdrowie lekarzy 22.03.2024 r.

Idealni rodzice lekarze

Autor: Magdalena Flaga–Łuczkiewicz

Lekarze wprawdzie dużo pracują, ale nie mają co narzekać, bo ich praca jest potrzebna, dobrze wynagradzana, prestiżowa. Mieszkają w pięknych, zawsze czystych domach, jeżdżą dobrymi samochodami, wakacje spędzają w drogich hotelach. Ich dzieci chodzą do dobrych szkół, są zdrowe, ładne, mądre, dobrze ubrane, grzeczne, uczestniczą w zajęciach angielskiego, tenisa, baletu, ceramiki, robotyki, jazdy konnej, nie mają problemów z nauką, po maturze idą na medycynę, ewentualnie na prawo lub inne świetne studia.

Zgadza się? Nie? Taką idyllę maluje często społeczeństwo, media społecznościowe, bezpośrednie otoczenie. Ba, nierzadko my sami mamy w głowie taki wzorzec, punkt odniesienia. A im silniej ten obraz w nas wdrukowany, tym brutalniejsza konfrontacja z rzeczywistością. Zostawmy nawet kwestię pracy, to jak wygląda i czy jest doceniana. O tym mówimy, czasem krzyczymy. Przejdźmy dalej.

Pewnie są wśród nas osoby, których domy czy mieszkania wyglądają jak „wylizane” do czysta, dizajnerskie wnętrza z Instagramu. Większość z nas mieszka jednak w przestrzeniach zwyczajnie, w codzienny sposób zabałaganionych, w których po prostu się żyje. Tu rzucone klucze, tam list wyciągnięty ze skrzynki tydzień temu, torebka na fotelu, trzy książki czytane w ostatnim czasie, kubek po kawie, w zlewie talerze czekające cierpliwie aż ktoś je litościwie wstawi do zmywarki, na kanapie sterta prania, jeszcze niezłożonego, szafki w kuchni bynajmniej nie przed chwilą wyszorowane, a na podłodze tu i ówdzie można się natknąć na jakiś kłak (koci, psi, ludzki), zabawkę, długopis czy inny randomowy przedmiot. Do pokoju dziecka w ogóle lepiej nie zaglądać. To obraz całkiem normalnego mieszkania, w którym żyje rodzina. I tego obrazu większość z nas się mniej lub bardziej wstydzi. Powinno być idealnie! Niektóre (częściej niż niektórzy) z nas po powrocie z pracy rzucają się do sprzątania, gotowania obiadu. Są zmęczone i pełne złości na pozostałych domowników prezentujących bardziej liberalne podejście do kwestii porządku. Inne padają w rezygnacji na fotel i czują się nieudolnymi gospodyniami. Za żadne skarby nie wpuścilibyśmy do domu nikogo ze znajomych bez gruntownego sprzątania. Zabawne, że z dużym prawdopodobieństwem sytuacja życiowo-przestrzenna tych znajomych i ich gotowość do przyjmowania gości wyglądają podobnie.

A dzieci? Przysłowiowe „lekarskie dzieci”? Z jednej strony, to oczywiste, że każdy rodzic chce, by jego dziecko było zdrowe, inteligentne, wybitnie uzdolnione, śliczne. Z drugiej strony, nauka już dawno określiła, że różne cechy w populacji mają rozkład normalny. To oznacza, że większość dzieci lekarzy będzie miała przeciętne uzdolnienia, niewiele będzie wybitnie zdolnych, ale będą też takie ze zdolnościami poniżej przeciętnej. Oczywiście, zapewnimy naszym dzieciom maksimum wsparcia w rozwoju, różnorodną stymulację, pomoc korepetytorów. Ale każdy człowiek ma granice potencjału rozwoju, powyżej której nie może przeskoczyć. Ten potencjał bywa różny nawet u rodzeństwa. Stereotypowy ambitny rodzic będzie za wszelką cenę dążył do tego, by wszystkie jego dzieci skończyły studia, bo przecież nie wypada, by „lekarskie dziecko” nie miało wyższego wykształcenia. Mądry rodzic będzie wiedział, że jego zadaniem jest wyposażenie pociechy w umiejętność dostrzegania swoich potrzeb i ograniczeń, rozwoju zgodnego z sobą i odnalezienia miejsca w życiu. To miejsce nie musi spełniać naszych wyobrażeń, a tym bardziej społecznych oczekiwań wobec „lekarskiego dziecka”. Niestety, fakt, że wiemy, czym chcielibyśmy się kierować w stosunku do naszych dzieci, nie zawsze sprawia, że potrafimy uwolnić się spod historycznej, społecznej presji.

Jak czują się dorośli, którzy są „lekarskimi dziećmi”? Czy zawsze są wdzięczni rodzicom za to, że stworzyli im optymalne warunki do rozwoju intelektualnego potencjału? Czy mają o coś żal?

Mam możliwość poznania poglądów grupy „lekarskich dzieci” – tych, którzy trafili do mojego gabinetu. Słucham ich głosów z pełną świadomością, że prawdopodobnie obrazują najbardziej skrajne sytuacje. Niemniej jednak myślę, że mogą być dla nas, rodziców lekarzy, bardzo cenne – inspirować do refleksji, wskazywać punkty, które możemy przeoczyć, zmieniać perspektywę. Warto wiedzieć, co może pójść nie tak.

Większość „lekarskich dzieci” wspomina o fizycznej nieobecności rodziców. Popołudniami, wieczorami, nocami, weekendami rodzica po prostu nie było. Trudno w takiej sytuacji zbudować bliską, dobrą relację. Nie ma kiedy się wzajemnie poznać.

Niektórzy wspominają presję na zdobywanie pozytywnych ocen, traktowanie bardzo dobrych wyników jako oczywistości. Karą za gorsze wcale nie musiał być podniesiony głos czy „foch”, wystarczyła dezaprobata w spojrzeniu, pełne rozczarowania westchnienie „tyle korepetycji na nic”, skierowane do innych (przypadkiem usłyszane przez dziecko) uwagi w stylu „jego siostra zdolna, ale z niego nic nie będzie”. Czyli albo dziecko spełnia oczekiwania rodziców, albo jest „spisane na straty”, bezwartościowe.

Kolejnym tematem, trudnym dla mnie jako psychiatry, jest negowanie przez rodziców lekarzy (mimo posiadanej wiedzy medycznej) zaburzeń psychicznych czy neuroróżnorodności u ich dzieci. Dla wielu rodziców dziecko z depresją, anoreksją, samouszkodzeniami, autystyczne bardzo zaburza obraz idealnej rodziny. Zdaję sobie sprawę, że moi pacjenci byli dziećmi 20, 30, 40 lat temu, i żyję nadzieją, że dziś jest inaczej, choć od znajomych zajmujących się terapią rodzinną wiem, że w lekarskich rodzinach nadal czasem nie wygląda to różowo.

Co moi pacjenci, dzieci lekarzy, wspominają dobrze? Wspólne wyjazdy, wycieczki, czas spędzany razem, rozmowy, jeśli rodzice okazywali szczere zainteresowanie tym, co dzieje się u dziecka. Wspólne narady przed dokonywaniem wyborów np. szkoły, jeśli nie były okraszone mottem „możesz robić po maturze co chcesz, tzn. studiować medycynę albo prawo”. Okruchy dobrych wspomnień to też momenty, gdy rodzic przepraszał za coś, bo zrozumiał, że akurat w tamtym momencie zrobił coś źle. Nawet po latach. Te wspomnienia mają ogromne znaczenie, dla wielu osób wręcz kluczowe.

Możemy jako rodzice wielokrotnie się pomylić, nawalić, i pewnie tak się dzieje, ale zawsze jest dobry moment, by się zreflektować. Przeprosić. Zmienić. Nie ma gwarancji, że to naprawi, uratuje nasze relacje z dziećmi, ale z pewnością daje na to szansę.

Aha, najważniejsze. Nie musimy być idealnymi rodzicami, zresztą tacy nie istnieją. Naszym dzieciom potrzebni są wystarczająco dobrzy rodzice. 

Magdalena Flaga–Łuczkiewicz

Autor: Magdalena Flaga–Łuczkiewicz

Treści autora ⟶

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, zgodę na ich użycie, oraz akceptację Polityki Prywatności.