Nie masz konta? Zarejestruj się
Fot. u_9p7tw4noz0/Pixabay
Autor: Magdalena Flaga–Łuczkiewicz
W przestrzeni MedTwittera (tak określa się konta prowadzone przez lekarzy i pracowników medycznych) trwa festiwal wpisów oznaczonych hasztagiem #match2023. Młodzi lekarze z USA uwieczniają na zdjęciach i filmikach radosne chwile związane z przyznaniem im miejsca rezydenckiego, chwalą się ekskluzywnością szpitali, dzielą historiami o dziecięcych marzeniach, które właśnie zaczynają się spełniać.
Kilka dni temu rozmawiałam ze znajomą, która właśnie zdała amerykański egzamin USCLE, który kończy nostryfikację polskiego dyplomu w Stanach Zjednoczonych i daje prawo do wykonywania zawodu lekarza w tym kraju. Opowiadała, ile wysiłku, pracy, wyrzeczeń kosztowało ją przygotowanie się do tego trudnego egzaminu. Teraz będzie mogła dołączyć do grona starających się o rezydenturę w swojej specjalności, jednak wynik egzaminu jest tylko jednym z kryteriów przyznawania miejsc. Liczą się także odbyte staże, praca naukowa i to, czy kandydat dał się poznać wcześniej z dobrej strony w wymarzonym miejscu pracy. Jednym słowem: medtwitterowe wpisy #match2023 pokazują chwile zwycięstwa poszczególnych osób, dobrnięcia do mety szalonego wyścigu po wiedzę i starań, ciągłego dążenia do bycia lepszym od innych. Pojawia się refleksja: jeśli największą radością, potwierdzeniem własnej wartości jest sukces na zawodowej drodze, prześcignięcie innych ubiegających się o to samo miejsce, to jak czują się ci, którzy odpadli po drodze, nie dlatego, że są nieudacznikami i „przegrywami”, tylko dlatego, że ktoś musiał odpaść, bo nie było miejsc dla wszystkich? Czy są w stanie szybko podnieść się psychicznie, czy jednak wpadną w czarną dziurę przygnębienia?
W polskich realiach obciążającym psychicznie przeżyciem jest przystąpienie do Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego. Człowiek pracuje od kilku lat w danej specjalizacji, jest doświadczonym lekarzem, a tu nagle musi poddać się weryfikacji, niekoniecznie sprawdzającej, co w danej dziedzinie jest istotą pracy klinicznej. Wszyscy wokół wiedzą, że się podchodzi do egzaminu, często już wiele miesięcy wcześniej trzeba się wycofać z różnych działań o charakterze osobistym i zawodowym, „bo uczę się do egzaminu”. Zdający jest przekonany, że niepowodzenie to ogromny wstyd, upokorzenie. Wręcz koniec świata. Znam osoby, które są świetnymi lekarzami, a pierwsze podejście do egzaminu im się nie udało. I naprawdę szalenie trudno wtedy nie odebrać porażki jako podważenia swojej wartości. Widziałam, jak u niektórych w takiej sytuacji pojawiły się myśli, że dalsze życie jest bez sensu. Z perspektywy obserwatora łatwo powiedzieć: „przecież to tylko egzamin”. Ale kiedy emocje biorą górę…
O co chodzi? Dlaczego egzamin, porównywanie liczby zdobytych punktów, wyścig dokądś, tak bardzo nas dotykają?
Perfekcjonista winduje sobie poprzeczkę bardzo wysoko, często za wysoko. Jego poczucie wartości opiera się na osiągnięciach, na tym, jak sobie radzi z zadaniami, które sam przed sobą stawia. Jednak wyśniony ideał nie istnieje w realnym świecie. Ponieważ bardzo trudno spełnić wygórowane standardy, mimo pracy ponad miarę perfekcjonista zwykle słabo wypada we własnych oczach, nie jest zadowolony z siebie, nie odczuwa pełnej satysfakcji, za to chętnie poddaje się samokrytyce, „biczuje” wyrzutami, czasem karze na inne sposoby.
Zalety bycia perfekcjonistą? Jesteś pracowity, zaangażowany, niezmordowany w dokładnym wykonywaniu swoich zadań, wciąż się rozwijasz, poszerzasz wiedzę i umiejętności. Możesz pracować nieco wolniej (dokładność zajmuje czas), ale jesteś dobrze zorganizowany, zmotywowany, a praca i rozwój są najważniejszymi sprawami w Twoim życiu. Możesz być świetnym lekarzem, naukowcem pnącym się po szczeblach kariery, cenionym, podziwianym. Jeśli jesteś przełożonym, podwładni być może nie są specjalnie zadowoleni z wysokich oczekiwań, które masz wobec nich (analogicznie jak wobec siebie) i niekoniecznie przyjemnej atmosfery, ale Twój zespół będzie pracować na wysokich obrotach, a ludzie będą się wciąż doskonalić. Brzmi nieźle, prawda?
Ale na tym nie koniec. Cena obsesyjnego dążenia do wyśrubowanych ponad miarę celów, kosztem wszystkiego innego, co jest ważne i przyjemne w życiu, jest ogromna. „Perfekcjonista cierpi na kompleks boga-śmiecia. Albo będzie perfekcyjny, albo będzie nikim” (Ascher Pacht). Perfekcjoniści częściej są narażeni na wypalenie zawodowe, depresję, lęki, zagrożeni uzależnieniami (czymś trzeba łagodzić stałe uczucie napięcia, presji, frustracji, niezadowolenia). Stawiając pracę na pierwszym miejscu, zaniedbują wszystko, co może w obliczu trudności być źródłem zasobów, siły, wsparcia: rodzinę, przyjaciół, znajomych, pozamedyczne hobby. Jeśli coś im się nie uda tak, jak zaplanowali, nie potrafią zareagować spokojnie, traktują to jak porażkę nie do przyjęcia, jakby ich życie się zawaliło. Takie momenty są szczególnie trudne, zagrażają dekompensacją psychiczną, z zagrożeniem samobójczym włącznie.
Perfekcjoniści płacą też zdrowiem fizycznym, bo pracują zbyt dużo, zaniedbują odpoczynek, a ciągła aktywacja osi HPP, spowodowana stresem, odbija się na całym organizmie. Czy zatem powinniśmy walczyć z dążeniem do bycia idealnym? Perfekcjonistyczne cechy pomagają nam rozwijać się, być dobrymi lekarzami, osiągać cele. Doprowadziły nas przecież często do punktu, w którym jesteśmy. Badania sugerują, że już wśród studentów medycyny ta cecha jest bardzo rozpowszechniona, bo rys perfekcjonistyczny zwiększa szansę na dostanie się na studia i ich ukończenie. Specjaliści od psychologii i zarządzania potencjałem ludzkim dzielą perfekcjonizm na „neurotyczny” i „zdrowy”. Pierwszy, „neurotyczny”, jest związany z zagrożeniami, o których pisałam. „Zdrowy” jest mniej nasilony, reprezentujące go osoby są bardziej elastyczne i świadome swoich cech, potrafią zadbać o większą równowagę w życiu, a także zatrzymać się w perfekcjonistycznym pędzie i przypomnieć sobie o tym, że odpoczynek jest potrzebny, a potknięcie się na naukowej czy zawodowej drodze nie jest końcem świata. Do takiego stosunku do swojego perfekcjonizmu – gdy cenimy go w sobie, wykorzystujemy jako potencjał, ale rozumiemy zagrożenia i pilnujemy, by nie wpaść w spiralę wywierania na siebie nadmiernej presji – powinniśmy dążyć.
Jednym słowem: równowaga. Słowo-klucz.