Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. licencja OIL w Warszawie
Autor: Magdalena Flaga–Łuczkiewicz
Przeczytałam kiedyś w całkiem mądrym źródle, że zmęczenie jest nieodłącznym elementem zawodu lekarza.
Pracujemy (za) dużo, o dziwnych porach, w stresie, często męcząc się fizycznie. Spędzamy kilka godzin w pozycji siedzącej przy biurku, stoimy przy stole operacyjnym albo przemierzamy kilometry szpitalnymi korytarzami. Naszym ustawowym obowiązkiem jest stałe dokształcanie się, więc w wolnym czasie jeździmy na szkolenia i konferencje albo czytamy nowinki naukowe. Mamy też jakieś życie poza pracą – dom, rodzinę, partnerów, przyjaciół, zwierzęta domowe, hobby i pasje, musimy czasem zrobić zakupy, posprzątać, ugotować. U niektórych dochodzi praca rodzicielska w wymiarze co najmniej pełnego etatu. W gąszczu obowiązków i zobowiązań możliwość znalezienia chwili dla siebie wydaje się luksusem, szczególnie że doba – mimo błagań – uparcie nie chce mieć więcej niż 24 godziny, a jeszcze trzeba choć chwilę pospać (ile, kiedy i jak spać, obiecuję napisać w nieodległej przyszłości).
Badacze z zakresu psychologii dość zgodnie donoszą, że perfekcjonizm i neurotyzm są cechami osobowościowymi występującymi w grupie lekarzy nader często i w dużym natężeniu. Umysł osoby o cechach perfekcjonistycznych bezustannie podszeptuje: Powinnaś zrobić to lepiej, nie wolno być zadowoloną i spocząć na laurach, trzeba się bezustannie starać, poprawiać, rozwijać, nie trać czasu, każdą minutę wykorzystuj produktywnie, musisz być idealna, niezależnie od tego, co akurat robisz! Wyobraźcie sobie perfekcjonistę, który próbuje usiąść i przez chwilę robić… nic. Prawdopodobnie szybko jego psychika fuknie: To niewybaczalne tak tracić czas, bierz się do jakiejś roboty!
Neurotyzm jest jedną z pięciu głównych składowych osobowości według modelu wielkiej piątki (ang. Big Five; pozostałe to ekstrawersja, ugodowość, sumienność i otwartość na doświadczenie) i jest uznawany za względnie stałą cechę. Osoba neurotyczna ma skłonność do bardzo intensywnego przeżywania różnych emocji, szczególnie tych nieprzyjemnych: lęku, smutku, złości. Neurotycy to „wrażliwcy”: nadmiernie się przejmują i martwią, łatwo się stresują, irytują, często są smutni, przygnębieni, niespokojni. Podszepty ich umysłów nie są wspierające, bo osoby te boją się błędu, kompromitacji, porażki, złoszczą się na siebie, czują się nadodpowiedzialne, mają tendencję do rozpamiętywania negatywnych sytuacji i obwiniania się, a ich ciała doznają podwyższonego wzbudzenia wegetatywnego. Osoba o takiej konstrukcji psychicznej nie będzie miała naturalnej łatwości relaksowania się, wręcz przeciwnie, dla wielu neurotyków stan fizycznego i psychicznego odprężenia jest trudno osiągalny.
Gdy sięgniemy do sześciu filarów medycyny stylu życia, znajdziemy wskazówki, jak dbać o swój dobrostan. Odpowiednia dieta, unikanie używek, odpowiednia ilość i jakość snu, regularna aktywność fizyczna, redukcja stresu oraz budowanie dobrych relacji międzyludzkich mają być receptą na zdrowie i dobre samopoczucie. Czy to znaczy, że wszyscy mamy zacząć biegać albo praktykować jogę, która zgodnie z badaniami ma doskonały wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne? Znam osoby, dla których joga jest świetna, pozwala zachować elastyczne, sprawne ciało i pogodę ducha. Kilka lat temu podjęłam próbę przetestowania dobroczynnego wpływu jogi na własne samopoczucie i wybrałam się na kilka zajęć (w różnych miejscach, by mieć próbki różnych stylów prowadzenia). Muszę przyznać, że wyniki eksperymentu były dość konfundujące. Wprawdzie w trakcie zajęć zapominałam o wszystkich stresach i zmartwieniach, bo całą uwagę i energię pochłaniało mi wyginanie poszczególnych kończyn w jogiczne pozycje, a w kolejnych dniach miałam zakwasy w mięśniach, o których istnieniu nie pamiętałam, więc bez wątpienia treningi były efektywne (jogini by mnie poprawili: praktyka była efektywna), ale w gruncie rzeczy ćwiczenie było dla mnie mało satysfakcjonujące, nieciekawe, brakowało dynamiki, interakcji, rozładowania emocji. Po prostu joga do mnie nie pasowała.
Piszę o tym, bo to dobre zobrazowanie zasady, że nie ma jednego sposobu dobrego dla wszystkich. Tak jak indywidualizujemy podejście terapeutyczne, dobierając danemu pacjentowi konkretny lek, biorąc pod uwagę profil jego objawów, obciążenia i oczekiwania, tak rzucając hasło, proszę się więcej ruszać, powinniśmy uwzględnić możliwości fizyczne, temperament, potrzeby i upodobania delikwenta, którego wysyłamy na trening. A jeśli tą osobą jesteśmy akurat my sami, to zastanówmy się, jaki rodzaj aktywności będzie nam pasował i sprawiał przyjemność. Jeśli potrzebuję spokojnego, pełnego uważności wyciszenia, wybiorę jogę, jeśli wsłuchiwania się w rytm swojego oddechu i pracy mięśni – jogging lub pływanie, jeśli interakcji międzyludzkiej i poczucia wspólnoty – grę zespołową, jeśli intensywnej pracy ze swoim ciałem – siłownię, jeśli czystej rywalizacji i zmęczenia – tenis czy squash, a jeśli góruje we mnie potrzeba rozładowania napięcia poprzez kontrolowane „przywalenie”, to skończę na zajęciach boksu albo muai thai. Mogę praktykować wędrówki po górach, pływanie kajakiem, spacery po lesie albo aerobik w domu w towarzystwie instruktorki z YouTube’a. Ostatecznie nie jest ważne, co wybiorę, tylko czy będę to robić w miarę regularnie. I czy będzie to działało korzystnie właśnie na mnie. Jeśli się uda, zmniejszę ryzyko rezygnacji z ćwiczeń, gdy opadnie pierwszy zapał nuworysza.
Zasada dopasowywania aktywności do organizmu, temperamentu, potrzeb i upodobań dotyczy nie tylko aktywności fizycznej. Podobnie jest z dietą, sposobami na redukcję stresu (jedni medytują, drudzy biegają, jeszcze inni grają w planszówki albo chodzą na koncerty metalowe) i relacjami międzyludzkimi. Nie ma jednej miary dla wszystkich. Bo ilu przyjaciół, bliższych i dalszych znajomych należy mieć? U niektórych osób dwóch–trzech zaufanych, bliskich przyjaciół zaspokaja w pełni potrzebę interakcji, przynależności i wsparcia, ale będą i tacy, którzy muszą mieć całą wioskę, bo inaczej czują się osamotnieni. Wprawdzie psychoterapeuci podkreślają, że należy czasem pobyć w samotności i czuć się dobrze samemu ze sobą, ale to nie oznacza przecież, że mamy obowiązek np. być raz w tygodniu solo. Chodzi o to, by umieć przebywać komfortowo we własnym towarzystwie i nie wybierać bycia z innymi jako ucieczki przed sobą. Nie zmienia to faktu, że możemy lgnąć do ludzi z całkiem zdrowych pobudek – bo lubimy z nimi przebywać i spędzać czas wspólnie, spontanicznie i ciekawie; we wzmiankowanej wyżej wielkiej piątce oznaczałoby to wysoki poziom ekstrawersji i otwartości na doświadczenie.
Dla ciekawych finału poszukiwań dopasowanej aktywności fizycznej dokonam odsłonięcia się, nie z narcystycznej potrzeby opowiedzenia o sobie, lecz w zupełnie niezdrożnym celu użycia siebie jako przypadku klinicznego do zadania „jak dopasować aktywność fizyczną do pacjenta?”. Najwyżej w moim osobistym zestawieniu wypadają sporty walki, siatkówka i długie, dynamiczne spacery. Można się teraz zabawić w zgadywanie, jakie cechy temperamentu, uwarunkowania osobowościowe i upodobania kierują pacjentką, która tak wybrała.
fot. licencja OIL w Warszawie
BONUS
Wynaleziona przeze mnie receptura na roztwór relaksu zawiera cztery składniki, stąd jego nazwa – Solutio 4K: 1 x Kawa, 1 x Książka, 1 x Kocyk, co najmniej 1 x Kot. Bazą, w której rozpuszczamy składniki, jest dostępny OTC roztwór ciszy i spokoju (nazwa handlowa Chillzone). Zamiast kota można użyć innego zwierzęcia, np. psa, choć pies o żywym usposobieniu może zmienić dynamikę i proporcje roztworu. Jeśli chcemy uzyskać optymalny efekt terapeutyczny Solutio 4K, musimy używać go w warunkach sterylnych społecznie, by uniknąć skontaminowania roztworu obecnością innych osób. Można stosować zarówno profilaktycznie, jak i leczniczo, w stanach wyczerpania fizycznego i psychicznego. Dajcie koniecznie znać, jak Solutio 4K sprawdził się u was.