Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. Stacey Koenitz / Unsplash
Autor: Magdalena Flaga–Łuczkiewicz
Gdzie leży granica „zwykłego” zmęczenia i emocji z nim związanych, a zaczyna się to, co psychiatrzy nazywają „psychopatologią”? Po czym poznać, że to depresja?
Otworzyła oczy. Kolejny szary dzień, trzeba wstać, przezwyciężyć zmęczenie. Nie pamiętam, kiedy się ostatnio wyspałam, pomyślała. Z trudem zmusiła się do zwleczenia się z łóżka i jak automat poszła do łazienki. Trzeba się ogarnąć i iść do pracy. Chciało jej się płakać, każdy ruch wymagał wysiłku, jakby była zatopiona w smole. Przetrwać ten dzień, byle do wieczora, a potem może kolejny i kolejny. Cudownie byłoby zniknąć i już nie zmuszać się do życia, pomyślała, wyciągając z szafy coś na chybił trafił. Godzinę później weszła do gabinetu, westchnęła i zajęła się pacjentem. Pierwszym z 20 zapisanych na dziś.
Każdy lekarz, nawet jeśli wyśmiewa patetyczne frazy o poświęceniu, powołaniu, oddaniu się sztuce leczenia, zdaje sobie sprawę, że jego praca jest obciążająca, stresująca, wysysająca energię. Że coś trzeba poświęcić. Wszyscy niedosypialiśmy na studiach, widzieliśmy zmęczone twarze naszych nauczycieli, słyszeliśmy ich sarkastyczne, pełne goryczy komentarze, zastanawialiśmy się, jak to jest dyżurować drugi czy trzeci dzień z rzędu. Wielu z nas doświadczyło – lub doświadcza teraz – dziwnej, trudnej do opisania mieszanki zmęczenia, euforii i rozdrażnienia po całonocnym, pracowitym dyżurze, podczas którego nie zmrużyliśmy oka. Wielu z nas zna uczucie oszołomienia po przyjęciu 20 lub 30 pacjentów, gdy umysł nie jest w stanie przetworzyć ani jednej informacji więcej, a każda osoba, która czegoś od nas w tym momencie chce, dostaje po głowie rykoszetem naszej wściekłości. Osoby pracujące w wymiarze jednego etatu w jednym miejscu są wśród nas raczej ewenementem niż regułą.
Zmęczenie jest nieodłączną częścią pracy lekarza, podobnie jak niewysypianie się, niedojadanie i brak czasu. Nie ma więc powodu, by się przejmować tym, że rano nie ma się siły wstać i mierzyć z kolejnym dniem, że na myśl o pracy chce nam się płakać, że każdy dzień jest sumą trudnych do zniesienia momentów, które trzeba przetrwać. Że czujemy się zobojętniali, smutni, wściekli, że nie mamy ochoty na nic i nic nas nie cieszy. Życie.
Czyżby?... Gdzie leży granica „zwykłego” zmęczenia i emocji z nim związanych, a zaczyna się to, co psychiatrzy nazywają „psychopatologią”? Po czym poznać, że to depresja?
Zerknęła na zegarek. Jeszcze dwie godziny męczarni. Jakoś dotrwam, pomyślała. Jej spojrzenie zetknęło się z pytającym wzrokiem pacjenta i nagle zorientowała się, że stoi nad nim nieruchomo ze stetoskopem w ręku. Skup się, pomyślała ze złością i zabrała się do badania. Co się ze mną dzieje? Przed chwilą nie mogła sobie przypomnieć dawkowania leku, który wypisywała setki razy, musiała sprawdzić. Godzinę temu dostała SMS z ponagleniem do zapłaty rachunku za telefon, bo zapomniała. Kiedyś miała dobrą pamięć, była zorganizowana, punktualna, solidna. Ale w ostatnich tygodniach jest inaczej. Jestem beznadziejna, pomyślała, rozleniwiłam się.
Zmęczenie, przepracowanie i niewyspanie pogarszają funkcje poznawcze, to oczywiste. Nasze umysły są przeładowane ogromem informacji, które na dodatek trzeba bezustannie aktualizować, bo co chwila zmieniają się oczekiwania pacjentów, zasady refundacji i wystawiania recept, wychodzą nowe wytyczne. Czy trzeba się niepokoić, gdy mamy wrażenie, że mózg zwolnił i nie chce współpracować jak dawniej? A może wystarczy pojechać na urlop i wreszcie porządnie się wyspać?
W końcu wieczór. Nalała sobie drinka, na rozluźnienie, jako nagrodę po całym dniu, no i żeby wyciszyć głowę i zasnąć. Zdała sobie sprawę, że nie jadła cały dzień, zapomniała, zresztą od kilku tygodni w ogóle nie była głodna. Sięgnęła po tabliczkę czekolady. Czekolada nie ocenia, czekolada rozumie, mruknęła ironicznie, rozdzierając opakowanie. Siedząc w fotelu z drinkiem, jedząc kostkę za kostką, bezmyślnie scrollowała media społecznościowe, ale nawet nie wiedziała, co ogląda. Książki kurzyły się na regale, strój na siłownię leżał w szafie, dawne pasje jej zobojętniały, nic nie cieszyło. Nie miała nawet ochoty widywać się ze znajomymi, choć kiedyś uwielbiała spotkania, wygłupy, ciekawe rozmowy. Moje życie jest bezsensowne, bezcelowe, nikomu niepotrzebne, zadźwięczało jej w głowie, jak co wieczór od kilku tygodni.
Jest mnóstwo anegdot o tym, jak poznać specjalizację lekarza po wyglądzie. W większości z nich jedynymi zadbanymi osobami są dermatolodzy, pediatrzy noszą kolorowe, niepoważne skarpetki, a psychiatrzy mają błysk szaleństwa w oku. Na co dzień zaś często nie ma czasu na dbanie o siebie. Wielu lekarzy pali, źle się odżywia, niewiele się rusza, nie leczy swoich chorób przewlekłych tak, jak powinno. Ilu pije ryzykownie lub jest uzależnionych, nie wiemy dokładnie, bo po pierwsze jednym z kluczowych objawów uzależnienia jest zaprzeczanie i minimalizacja, a po drugie nawet ci, którzy zdają sobie sprawę z problemu, niechętnie się do niego przyznają, nawet w anonimowych ankietach. Często staramy się nie widzieć tego, co jest pod spodem, zagłuszać emocje, lekceważyć je albo radzić sobie z nimi samodzielnie.
Czy to naprawdę jest aż taki problem? Ludzie palą, piją i lekceważą swój organizm od dawna, i jakoś wciąż trwamy, może nie zdrowi i szczęśliwi, ale trwamy. Czy zawsze musimy mieć cel, radość z życia, pasje i marzenia? Może to po prostu naturalna kolej rzeczy, że obojętniejemy, gorzkniejemy i wycofujemy się ze wszystkiego? Nie?... Po czym poznać, że nadszedł moment, gdy trzeba skorzystać z pomocy?
Idź do psychiatry, poradziła jej „niemedyczna” przyjaciółka miesiąc temu. Prychnęła wtedy lekceważąco. Do psychiatry? Żartujesz? Potem trochę o tym myślała i doszła do wniosku, że coś się jednak z nią dzieje. Ale chyba nie jest aż tak źle? Zawracać psychiatrze głowę takim głupstwem? Nie jestem przecież chora psychicznie! Zamyśliła się, wspominając zajęcia z psychiatrii na studiach. W stuletnich murach szpitala było… dziwnie. Pacjenci snuli się po korytarzu zapatrzeni gdzieś w dal, inni zagadywali stłoczonych za asystentem studentów, zza drzwi z napisem „oddział ostrych przyjęć” dobiegały stłumione krzyki. Psychiatrzy opowiadali o objawach i chorobach medycznym językiem, ale nie mogła się otrząsnąć z wrażenia, że to nie jest taka sama medycyna jak interna czy chirurgia. Wiedziała też, że pacjentów, z którymi mieli okazję rozmawiać, nie da się wyleczyć – większość nie uważała siebie za chorych, a ich egzystencja była ograniczona do naprzemiennego przebywania w domu przed telewizorem i w szpitalu, zawsze z nieodłącznym papierosem. To takie obrotowe drzwi, mówili psychiatrzy, co ich podleczymy i wypuścimy do domu, to odstawiają leki i wracają do nas. Z tym kojarzyła jej się psychiatria. I co, teraz miałaby opowiadać, że nie może spać, jest zmęczona, gorzej się skupia i nie chce jej się żyć? To niepoważne. Wstyd nie poradzić sobie z własnymi problemami samodzielnie, wstyd być słabą. Wypiszę sobie tę sertralinę i już.
Nawet jeśli lekarz dojdzie do wniosku, że jego samopoczucie przekracza już granice zwykłego „zmęczenia życiem” (co zwykle następuje dużo później niż u osoby niemającej związku z medycyną), niekoniecznie skorzysta z fachowej pomocy. Dlaczego? Bo uważa, że powinien sobie sam poradzić ze wszystkim. Bo wstyd być słabym, bo nikt nie może się dowiedzieć, bo co to za lekarz, którego przerosła rzeczywistość, niebędąca przecież żadnym problemem dla innych. Bo boi się, że ktoś przeczyta jego dokumentację medyczną, z zabezpieczaniem której różnie bywa. Bo pamięta ze studiów, że psychiatrzy zajmują się poważnie chorymi, a nie osobami takimi jak on, które przecież „normalnie” funkcjonują i pracują. Bo wszyscy się znają w środowisku i trudno znaleźć osobę, której można zaufać. Bo boją się leków, którymi psychiatrzy leczą swoich pacjentów, boją się tak irracjonalnie, nie po lekarsku, tylko po ludzku.
Można wymieniać bez końca. W efekcie jako grupa zawodowa jesteśmy za niedbani pod względem zdrowia psychicznego, mimo że z samego charakteru naszej pracy wynika, że bardzo potrzebujemy zadbania.
Badania jasno wskazują, że zdrowie psychiczne lekarzy jest gorsze niż populacji ogólnej. W polskim społeczeństwie jedna czwarta osób w wieku produkcyjnym ma co najmniej jedno zaburzenie psychiczne. Ilu z nas pod maską „wszystko OK” skrywa cierpienie i walkę o każdy kolejny dzień?
Przeczytajcie jeszcze raz historię bohaterki tego tekstu, historię prawdziwą, choć złożoną z wielu podobnych, które codziennie słyszę w gabinecie.
Jest niepełna, bo nie zajrzeliśmy głębiej, nie zapytaliśmy, co bohaterka sądzi o sobie i przyszłości. Nie usłyszeliśmy o rozpamiętywaniu błędów i myślach, by to zakończyć raz na zawsze. Ale to, co przeczytaliśmy, jest wystarczające, by skonsultować się z psychiatrą. I nie znam psychiatry, który nie potraktowałby bardzo poważnie tego, co dzieje się z bohaterką. Który nie rozpoznałby u niej depresji.
Jeśli więc odnajdujecie się w tej opowieści albo widzicie obok siebie kogoś, o kim ona jest, nie czekajcie. Czas na fachową pomoc. Powiedzenie „nie radzę sobie, proszę mi pomóc” nie jest wyrazem słabości, tylko racjonalnej oceny sytuacji i odwagi.