Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. licencja OIL w Warszawie
Autor: Hanna Odziemska
Piotr jest lekarzem specjalistą hematologii z ponaddwudziestoletnim doświadczeniem w zawodzie i rozpoznawalną marką osobistą, więc headhunterzy różnych podmiotów leczniczych polują na niego niczym paparazzi. Jeśli dzwoni nieznany numer albo wpada do spamu mail od nieznanego nadawcy, to najczęściej kolejna propozycja pracy. Coraz trudniej o prywatność.
Rekrutacje Piotr dzieli na „poważne” i „przelotne”.
– Ta, o której chcesz mówić, była przelotna?
– Miała być. Ale rekruterzy mają swoje triki, a ja lubię być grzeczny, bo tak mnie wychowano, więc jak odmawiam komuś, to lubię to zrobić elegancko, po rozmowie i rozważeniu propozycji.
– Jaka to była placówka?
– Niepubliczna poradnia specjalistyczna, taka mała sieciówka. Miało być przelotnie, z taktownym „nie” w finale, ale zaczęli od wysokiego „C”, czyli od dobrej stawki za godzinę, no i zaczęło się robić poważnie.
– Co jeszcze było na „tak” oprócz stawki?
– W sumie sporo, do wyboru placówka, w której chcę pracować, grafikowe dni tygodnia i godziny tak, jak mi wygodnie, duże wsparcie menedżera w procedurach rekrutacyjnych, zapoznaniu z programem i systemem pracy. Było coś jeszcze o miłym zespole i przyjaznej atmosferze, bo choć to początkująca sieciówka, to najwyraźniej z ambicjami na korpo.
– A co cię zniechęcało?
– Umowa. Przezornie poprosiłem o draft umowy na e-mail – Piotr unosi brwi i przeciera okulary. – Mam przykry zwyczaj czytania wszelkich umów ze zrozumieniem, zanim cokolwiek podpiszę. To też wyniosłem z domu, mama jest radcą prawnym.
– Co wyczytałeś w tej umowie?
– To była umowa o świadczenie usług medycznych, B2B oczywiście, bo jak większość z nas mam indywidualną praktykę lekarską. Kiedy pierwszy raz to przeczytałem, miałem tylko ogólne wrażenie, że umowa jest zbyt długa i skomplikowana. Zabrałem ją na niedzielny obiad i przy poobiedniej kawie razem z mamą dokładnie przeczytaliśmy.
– Mamie, jako prawniczce, pewnie coś się nie podobało?
– Wiele rzeczy. Po pierwsze, że umowa jest niesymetryczna: mnóstwo obowiązków i sankcji oraz wyłączna odpowiedzialność osobista po mojej stronie jako zleceniobiorcy, mało obowiązków i dużo wymagań oraz zabezpieczeń po stronie placówki medycznej jako zleceniodawcy. Mama powiedziała, że nie powinienem podpisywać tej umowy, bo jest dla mnie niekorzystna.
– No dobrze, a podasz jakieś konkrety?
– Zacznę od tych lżejszego kalibru. Był punkt, w którym zobowiązano mnie do zapoznania się z regulacjami wewnętrznymi i procedurami zleceniodawcy oraz ich przestrzegania. W tym punkcie mama - mój prawnik rodzinny – od razu zapytała: A gdzie załącznik z tymi regulacjami i procedurami? Załącznika nie było, więc dopisaliśmy ręcznie, że prosimy o ten załącznik. Przecież nie można od kogoś oczekiwać, że podpisze w ciemno przestrzeganie czegoś, czego nie zna. Drugi punkt sporny to propozycja wystawiania moich faktur przez firmę. Po co ci ten punkt, przecież masz dobrą księgową, zachowaj pełną kontrolę nad swoimi fakturami – jednomyślnie skreśliliśmy z mamą ten fragment. Następny zakwestionowany przez mamę punkt umowy to było prawo zleceniodawcy do natychmiastowego rozwiązania ze mną umowy w razie utraty przeze mnie prawa do wystawiania recept z refundacją. To prywatna placówka, nie musisz oferować im swojej umowy z NFZ na wystawianie recept refundowanych. Ale pewnie im na tym zależy, bo to przyciąga pacjentów, więc możesz się zgodzić na ten punkt, pod warunkiem że dopiszą twoje prawo do natychmiastowego rozwiązania umowy z nimi w przypadku opóźnienia wypłaty wynagrodzenia powyżej pięciu dni roboczych po terminie ustalonym w umowie pomimo terminowego dostarczenia przez ciebie prawidłowo wystawionej faktury.
– Czy jesteśmy już blisko wisienki na torcie? – zapytałam.
– O tak – uśmiecha się Piotr – oto i wisienka. Zleceniodawca zastrzegał sobie w kolejnym punkcie prawo do naliczenia mi kary umownej w wysokości 20 proc. wystawionej przeze mnie faktury, jeśli w ocenie zleceniodawcy wystawię za dużo skierowań na badania diagnostyczne. Czyli po lekarsku, jak będę dobrym lekarzem i będę diagnozował pacjentów, zanim wydam zalecenia, to ryzykuję pracę na wolontariacie w wymiarze jednej piątej miesięcznego grafiku. Rozumiesz? Kara umowna za badania diagnostyczne… Akurat w mojej specjalności badania to warsztat codzienny. Nie mogłem tego podpisać.
– Co poradził ci prawnik domowy?
– Krótka piłka – punkt do wykreślenia.
– A jak zareagował menedżer na twoje uwagi?
– Napisałem za radą mamy krótkiego maila do menedżera, załączając draft umowy z poprawkami. W mailu wypunktowałem, co i dlaczego chcę zmienić, plus bardziej szczegółowe uwagi do punktu o karach za zlecanie badań. Napisałem wprost, że ten punkt jest zapewne korzystny dla firmy, ale na pewno nie jest korzystny dla mnie i dla moich pacjentów. Dodałem jeszcze, że presja wywierana przez firmę na lekarza, aby limitował badania diagnostyczne, może narażać pacjentów na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia (prawnik rodzinny podpowiedział, że to art. 160 kodeksu karnego), i że rozważam, czy nie zasięgnąć opinii w tej sprawie u Rzecznika Praw Pacjenta (to też był pomysł rodzinnego prawnika). A ponadto dodałem, że jestem doświadczonym lekarzem, nie zlecam niepotrzebnych badań i ten punkt mnie po prostu obraża.
– Jaka była odpowiedź menedżera?
– Najpierw był szybki telefon od pani menedżer, jak tylko dostała maila, i wielkie zdziwienie, że chcę zmian w umowie, bo to są umowy standardowe i jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakiś lekarz chciał coś zmieniać. Powiedziałem, że albo zmiany, albo nie podpiszę umowy, a pani menedżer na to, że musi się porozumieć ze swoim działem prawnym i skontaktuje się, jak będzie opinia prawna i dalsze decyzje.
– Niech zgadnę… Nie zatrudnili cię?
– Nie zgadłaś – śmieje się Piotr. – Owszem, zatrudnili. Po kilku dniach zadzwoniła pani menedżer z informacją, że dział prawny pozytywnie zaopiniował moje uwagi i możemy kontynuować rekrutację, że zaprasza mnie na szkolenie z obsługi programu do elektronicznej dokumentacji i że bardzo się cieszy na naszą współpracę. Pracuję tam od kilku miesięcy, rzeczywiście jest superzespół i superatmosfera, a ja przyjmuję pacjentów skupiony na sprawach merytorycznych, bez strachu o zmniejszone wynagrodzenie z powodu zlecania badań. Zlecam takie badania, jakie trzeba, i tyle, ile trzeba. To pacjent jest w tej pracy najważniejszy, jeśli ktoś tego nie rozumie, to niech sobie założy inną firmę niż medyczna.
– Twój domowy prawnik jest zadowolony?
– Mama zdziwiła się, że tak łatwo mi poszło. Mówi, że jej zdaniem to się odbyło w ten sposób, że pani menedżer poszła do pana prawnika firmy i powiedziała: Stefan, on chce zmian w umowie, a prawnik Stefan przeczytał moje uwagi i zapytał pani menedżer: Jolu, a zależy nam na nim? Chcesz go zatrudnić? Jola powiedziała, że jej zależy i Stefan uciął temat: To zmień mu to, co chce, i zatrudniaj.
– Tak mogło być – przyznaję. – Jednak co innego mnie zastanawia… Dlaczego inni lekarze podpisują takie niekorzystne umowy?
– Szczerze? Myślę, że nie czytają. Powinni czytać. I powinni negocjować umowy, nawet jeśli nie mają w rodzinie prawnika, przecież można zapytać prawnika choćby w Izbie Lekarskiej. Ja spróbowałem i okazało się, że można. Mam nadzieję, że inni lekarze też pójdą tą drogą.