Logowanie do profilu lekarza

Przez login.gov

ciemna strona recepty

fot. Anshu A/Unsplash

Ciemna strona recepty

Autor: Hanna Odziemska

Recepta. Dawniej – równo przycięty kawałek papieru o określonych przepisami wymiarach, dziś – czterocyfrowy pin, który wraz z peselem składa się w chmurze w kod kreskowy lub QR. Według definicji zamieszczonej w „Słowniku języka polskiego PWN” recepta to „pisemne zlecenie lekarskie, na którego podstawie apteka sporządza lekarstwa lub wydaje leki gotowe”, ale też „sprawdzony, niezawodny sposób na coś”.

Recepta powinna być więc drogą do rozwiązania problemu pacjenta, przepisem na sukces w zmaganiu się z chorobą, a przede wszystkim – efektem rzetelnego procesu diagnostycznego zakończonego rozpoznaniem i decyzją terapeutyczną. Pytanie, kto ma podjąć tę decyzję: czy tylko kompetentny lekarz? Czy także wyposażona w odpowiednie algorytmy sztuczna inteligencja lub sam pacjent?

Z Marią mam spotkanie w kawiarni. Zaangażowała znajomych swoich znajomych, żeby mnie znaleźć.

– Pani musi o tym napisać – mówi z determinacją. – Przecież pisze pani o trudnych sytuacjach lekarzy i pacjentów. Niech pani opowie o tym.

– Chciała pani porozmawiać o swoim zmarłym mężu?

– Tak. Dla mnie sprawa jest prosta. Darek umarł przez brak kontroli nad jego leczeniem. Jest ofiarą chorego systemu, w którym każdy może sobie zamówić receptę jak paczkę do paczkomatu. Wystarczy wypełnić ankietę i zapłacić, a potem można już iść do apteki i dalej pogrążać się w nałogu bez jakiejkolwiek kontroli.

– Pani Mario…

– Mów do mnie: Majka. Rodzina i przyjaciele tak do mnie mówią, on też mnie tak nazywał.

– Majko, powiedziałaś mi przez telefon, że twój mąż był dorosłym, świadomym, inteligentnym człowiekiem. I w pełni uprawnionym do decydowania o sobie. Dlaczego obwiniasz moje środowisko? Czasy paternalizmu to już przeszłość, teraz lekarz jest dla pacjenta wspierającym profesjonalistą, szanującym jego autonomię.

– Nie obwiniam lekarzy, tylko system, który pozwala pacjentowi pozyskiwać recepty na leki w niekontrolowany sposób z portali internetowych, tzw. receptomatów. Ale moglibyście czasem dwa razy pomyśleć, zanim komuś wystawicie receptę na silnie działający środek, zwłaszcza psychotropowy! – twarz Majki zastyga w grymasie bezsilnej złości, po chwili rozluźnia się. – Wiem, że Darek był trudnym człowiekiem, także dla siebie samego. Na trzeźwo cudowny facet, ciepły i mądry partner, dusza towarzystwa. Nieprzeciętnie zdolny. Ale te tabletki go niszczyły.

– Opowiedz o nim.

– Kiedy się poznaliśmy, nie miałam pojęcia o jego problemie. Czasem zachowywał się niekonwencjonalnie, ale przecież był artystą. Już po ślubie zorientowałam się, że nadużywa leków. To były wyłącznie benzodiazepiny, głównie diazepam. Sam nie potrafił powiedzieć, kto i kiedy przepisał mu pierwsze opakowanie, ale na pewno jeszcze w liceum lub na początku studiów. Był wrażliwy, więc miał silne zaburzenia lękowe, i ktoś mu przepisał ten lek.

– Kiedy zorientowałaś się, że Darek nadużywa diazepamu?

– Stosunkowo późno. Był bardzo zaangażowany w prowadzenie domu, długo miałam przekonanie o swoim szczęściu – trafiłam na ideał. Po latach okazało się, że na dnie kosza z rzeczami do prania miał schowek na leki. Chował je też w szufladach ze swoją bielizną, część ukrywał w pracy, w schowku w samochodzie…

– Prowadził auto po lekach?

– Prowadził. Przecież nie mógł mi się przyznać, że coś brał, do czasu, aż się wydało. Nawet dobrze prowadził, po latach był już tak przyzwyczajony do diazepamu, że mniejsze dawki nie powodowały u niego senności. Potem przyznał mi się, że od lat miał problemy z zasypianiem, więc jak upewniał się, że ja już zasnęłam, wyciągał ze schowka swoje tabletki, spał po nich trzy–cztery godziny i potem cały dzień w biegu, do późnego wieczora. Wściekałam się nieraz, kiedy wracał o pierwszej w nocy wyraźnie pod wpływem, bo myślałam, że był po alkoholu. Nie wiedziałam, że było coś jeszcze.

Majka dyskretnie ociera łzę z policzka, pije łyk kawy. Najtrudniejsza opowieść jest dopiero przed nią.

– To był sylwester, mieliśmy go spędzić tylko we dwoje. Ja poszłam do pracy, on miał wolne. Napisał mi, że jest na obiedzie u swoich rodziców i żebym po niego podjechała po pracy. Jak szedł do samochodu, czułam, że złość we mnie wzbiera, bo z trudem stawiał kroki. Przez całą drogę złościłam się, że nie mógł poczekać do wieczora, tylko musiał się sponiewierać. Prosił, żebym go zawiozła do domu, to wszystko mi powie. W domu zjedliśmy kolację, po czym wziął kartkę i napisał na niej, co przyjął tego dnia. Były tam spore ilości alkoholu, jakieś leki, których nie znałam, i diazepam. W sumie 26 tabletek diazepamu, każda po 5 mg, w ciągu 12 godzin. To dużo, prawda?

– Niebezpiecznie dużo. Musiał długo i dużo brać, skoro miał taką tolerancję.

– Następnego dnia od rana czuł się fatalnie. Prosił, żebym otworzyła okno, bo mu gorąco, a zaraz potem, żebym zam-knęła, bo miał dreszcze i trząsł się z zimna. Zadzwoniłam do znajomej lekarki. Kiedy powiedziałam, co wziął, kazała mi natychmiast wezwać karetkę. Nie zgodził się na karetkę, ale udało mi się jakimś cudem nakłonić go, żeby pozwolił zawieźć się na SOR. Liczyłam na to, że go zostawią w szpitalu, że zacznie się leczyć… Ale on się nie zgodził zostać i usłyszałam od doktor dyżurnej, że nie ma podstaw do zatrzymania go wbrew woli. Potem było tylko gorzej. Darek miewał coraz częstsze napady paniki, zdarzała mu się autoagresja. Mnie nigdy nie uderzył, ale i tak byłam przerażona, kiedy zaczynał się dziwnie zachowywać. Tabletki były wszechobecne, przestał się już z nimi kryć. Błagałam, żeby poszedł do psychiatry, więc poszedł chyba dla świętego spokoju. Po trzech miesiącach stwierdził, że leki od lekarki mu nie pomagają, a co gorsza ona mu nie chce przepisywać diazepamu. Zaopatrywał się w przychodni u lekarza rodzinnego, u prywatnych lekarzy, a kiedy nastała pandemia i teleporady, już nic go nie mogło powstrzymać. Najgorsze, że preparaty były coraz tańsze, na portalach, gdzie trzeba tylko wypełnić ankietę i zapłacić 50 zł, najłatwiej mu było uzyskać receptę. Brylował na tych portalach, opanował do perfekcji sztukę skutecznego wypełniania ankiet, dostawał swój narkotyk legalnie, niedrogo i w coraz większych ilościach.

Majka znowu zbiera chusteczką łzy z policzków, mówi coraz wolniej i ciszej.

– W końcu nie wytrzymałam. Postawiłam Darkowi ultimatum: diazepam albo ja. Powiedział, że ja, ale pewnie sam w to nie wierzył. Nie miałam szans wygrać z narkotykiem, bo jego uzależnienie było już zbyt silne, podobnie jak przekonanie, że to nie jest nałóg, tylko leczenie, bo przecież nie kupuje proszku od mafii tylko lek na receptę w aptece. Po kolejnym przedawkowaniu, które tłumaczył jak zwykle stresem w pracy, wyprowadziłam się, nie byłam w stanie dźwigać tego dłużej. Błagał, żebym wróciła, ale byłam twarda, zażądałam terapii i abstynencji, więc przegrałam. Utrzymywaliśmy życzliwe, ale coraz bardziej słabnące kontakty, ja zajęłam się moją pracą, on swoją. Czasem dzwoniłam lub pisałam, co u niego, czy coś robi dla swojego zdrowia, ale nie chciał o tym rozmawiać. Od jego siostry wiedziałam, że bierze coraz więcej, że sprzedał samochód, bo już nie był w stanie prowadzić. Przyznał się jej, że zażywa diazepam na noc, żeby zasnąć, a potem rano, żeby móc pracować. Pewnego wieczoru zadzwonił mój brat z wiadomością, że Darek nie żyje. Nie przyszedł do pracy, nie odbierał telefonu, nie otwierał drzwi. Kiedy do mieszkania weszła policja, był już zimny. Na kilka dni przed jego śmiercią chodziło mi po głowie, żeby zadzwonić albo napisać, co tam u niego, ale nie mogłam się jakoś zebrać. A teraz już za późno…

Patrzę na płaczącą bezgłośnie Majkę i nie znajduję słów, które mogłabym teraz wypowiedzieć. Myślę o tych wszystkich produktach cyfryzacji w medycynie, o tym, że są osiągnięciem i ułatwieniem dostępu do opieki zdrowotnej, ale też o tym, jaką mogą stać się pułapką dla osób uzależnionych od leków. Siedzi przede mną przegrana, zrozpaczona, niema oskarżycielka, już nie walcząca, tylko cierpiąca, przeżywająca stratę ukochanego człowieka, którego zjazdu po równi pochyłej ku przedwczesnej śmierci była bezsilnym świadkiem. I nie znajdując słów pocieszenia ani usprawiedliwienia, myślę o nas, lekarzach, i o pisanych w dobrej wierze, z intencją pomocy pacjentowi, receptach na leki z potencjałem uzależniającym. Oby żadna z nich już nigdy nie stała się dla pacjenta niezamierzonym biletem w jedną, mroczną stronę.

Hanna Odziemska

Autor: Hanna Odziemska

Treści autora ⟶

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, zgodę na ich użycie, oraz akceptację Polityki Prywatności.