Wybory zakończone. Sprawdź wyniki!

Logowanie do profilu lekarza

Przez login.gov

ugryzienie przez psa

fot. Joshua Köller / Pexels

Historia jednej rany kąsanej

Autor: Hanna Odziemska

Elżbieta jest emerytowaną samotną lekarką, której jedynym towarzyszem życia jest pies. Praktykuje jeszcze, ale niewiele, bo – jak mówi – musi wreszcie trochę poczuć życie, którego nigdy nie zaznała, poświęcając się całkowicie pasji zawodowej. – Jedna specjalizacja, druga specjalizacja, trzecia… – wymienia swoje kamienie milowe.

Nie wyszła za mąż, bo nie było czasu na relacje romantyczne, krótkie związki szybko się rozpadały, bo ona ciągle była w szpitalu lub w poradni, nie miała czasu dla partnera, nie urodziła dzieci.

– Przejście na emeryturę było jak obudzenie się z matrixu – śmieje się Elżbieta. – Owszem, nadal pracuję kilka godzin w tygodniu, bo nie wyobrażam sobie życia bez tego, tyle że teraz jest to dodatek do życia, no i do emerytury oczywiście. Kupiłam psa, bo chciałam mieć przyjaciela, podopiecznego, no i także dla zdrowia, bo pies zapewnia konieczność codziennego ruchu, robimy po 20 tys. kroków dziennie. Mam świetne ciśnienie krwi, znakomity lipidogram, prawidłową wagę ciała i nie biorę żadnych leków. Żyć nie umierać.

– A co się stało w tym twoim idealnym życiu? Prosiłaś o rozmowę w tej sprawie.

– Pierwsza część trylogii: pogryzienie. To miał być ostatni tego dnia, krótki, toaletowy spacer z moim pieskiem. Takie 20 min przed snem. Wyszliśmy z domu ok. godz. 22. Po kilku minutach, w drodze do naszego ulubionego parku, wydarzyło się coś, czego do dziś nie rozumiem. Na trawniku, ok. 2 m od chodnika, którym szłam, stał wysoki mężczyzna, również z psem. Chciałam ich minąć, ale ten pies nagle podbiegł do mojego, rzucił się na niego, zaczęło się szczekanie i próby gryzienia z obu stron. Mój pies to fajtłapowaty golden retriever, ale jak jest atakowany, to potrafi bronić się dzielnie. Takie sytuacje, kiedy psy się nawzajem atakują, to właściwie codzienność i do tej pory nigdy nie było zdarzenia, żeby reakcja była inna niż odciągnięcie przez właścicieli psów i oddalenie się w przeciwne strony.

Teraz stało się inaczej, pies z trawnika był masywny, typu amstaff lub pitbull, jego właściciel trzymał w ręku długą smycz, którą jego pies miał przypiętą do szelek, ale nie reagował, patrzył spokojnie, jak sama próbuję odciągnąć mojego psa. To nie mogło się udać, kiedy jego pies ciągle napierał, niepowstrzymywany. Poprosiłam mężczyznę, aby zabrał swojego psa, po dłuższej chwili to zrobił. Chciałam przejść na przeciwną stronę ulicy, ale wtedy pitbull wyrwał się swojemu panu i znowu zaatakował mojego psa. Ponownie zaczęłam odciągać mojego psa oraz prosić, a potem żądać, aby mężczyzna zabrał swojego. Tymczasem on stał nieruchomo jakieś 2 m ode mnie i gryzących się psów i tylko patrzył na moje rozpaczliwe próby rozdzielenia walczących czworonogów. W pewnym momencie poczułam, jak na mojej łydce zaciskają się zęby amstaffa czy pitbulla.

I tu dygresja: tak, poczułam ugryzienie, ale nie ból. Nawet wtedy mnie to zdziwiło, teraz tym bardziej jestem zdumiona, jak mózg ludzki potrafi obsługiwać sytuacje kryzysowe, regulując czy też blokując odbiór pewnych bodźców. Pewnie neuronauki mają więcej do powiedzenia w tej sprawie. Po ugryzieniu krzyknęłam, bardziej ze strachu niż z bólu, a następnie zażądałam, żeby mężczyzna natychmiast zabrał psa. Potem upadłam, nadal trzymając mojego psa na smyczy blisko siebie i myśląc tylko o tym, że za chwilę amstaff przegryzie mi tętnicę szyjną albo zmasakruje twarz. Tak musiał się czuć ten biedny afroamerykański niewolnik w filmie „Django”, którego postać grana przez Leonardo DiCaprio kazała rozszarpać swoim psom na oczach biernych świadków.

Po chwili zobaczyłam jednak obok siebie kilka młodych kobiet, które przybiegły z pobliskiej kamienicy, oraz mężczyznę, który akurat przechodził ulicą. Dopiero pod wpływem ich nacisków mężczyzna odciągnął swojego psa, który od razu przestał szczekać i atakować i usiadł spokojnie przy swoim panu. Okazało się, że jedna z kobiet była lekarką – obejrzała i opatrzyła moją ranę, zaś pozostałe dziewczyny zaopiekowały się moim psem. Otoczyły nas, odgradzając od agresywnego czworonoga i jego nieodpowiedzialnego pana.

Gdy byłam już bezpieczna, zapytałam właściciela, czy pies ma aktualne szczepienie przeciw wściekliźnie. Pan spokojnie odpowiedział, że tak, poprosiłam więc, aby przyniósł książeczkę szczepień. Wtedy mężczyzna zaczął kręcić, twierdząc, że nie wie, gdzie jest książeczka, bo właściwie pies nie jest jego, tylko koleżanki, i ona dopiero będzie musiała jej poszukać, ale to nie dzisiaj, i jeszcze dodał, że nie poda jej danych. Przyparty do muru przez mojego anioła – młodą panią doktor – podał swoje imię i nazwisko oraz numer telefonu, ale nie adres zamieszkania. Pani doktor prosiła go jeszcze o PESEL, ale powiedział, że nie pamięta, więc wtrąciłam się i poprosiłam o datę urodzenia, którą podał. Młoda pani doktor, która przejęła dowodzenie w akcji, skrzętnie odnotowała wszystkie dane na moim telefonie, w tym także kontakty do świadków, łącznie z nią samą. 

Powiedziałam, że wzywam policję, aby ustalić tożsamość właścicielki psa i pozyskać książeczkę, oraz że pan powinien zostać na miejscu do jej przyjazdu. Po wezwaniu policji mężczyzna oświadczył, że nie będzie czekał 40 min, tylko idzie z psem do domu. Zaczęłam już odczuwać rozpierający ból pogryzionej łydki, ale znalazłam w sobie siłę, żeby wstać i zrobić mu kilka zdjęć z tym psem. Inni świadkowie też robili zdjęcia, ale ostatecznie te moje okazały się najbardziej czytelne. Przywołując znów analogię filmową, tak musiał się czuć John Rambo, kiedy podczas tortur i pomimo bólu nadal zarządzał sytuacją. Policja przyjechała, zebrała ode mnie wywiad i założyła nieobecnemu już mężczyźnie sprawę o wykroczenie.

– Trafiłaś na SOR?

– Część druga trylogii: szpital. Zadzwoniłam do brata, który szybko przyjechał, zaopiekował się psem i zorganizował dla mnie transport do szpitala. Nie pojechałam na SOR, tylko na izbę przyjęć szpitala zakaźnego, bo nie uzyskałam książeczki szczepień psa i bałam się, że może mieć co najmniej nieaktualne szczepienie przeciw wściekliźnie. Młoda pani doktor też była zdania, że trzeba zadbać przede wszystkim o szczepienia poekspozycyjne. Przy wejściu na izbę przyjęć był dzwonek i ogłoszenie: dzwoń tylko raz i czekaj cierpliwie. Zadzwoniłam.

Po dłuższej chwili kobieta w kolorowym mundurku uchyliła drzwi i zapytała, po co przyszłam. Starałam się być zwięzła i konkretna, ja przecież też dyżurowałam, wiem, jak jest po tamtej stronie. Kobieta kazała mi czekać. Stałam dłuższą chwilę przed drzwiami, czując, jak ból pokąsanego podudzia narasta. Wreszcie kobieta wróciła i wprowadziła mnie do przedsionka, gdzie druga, w mundurku innego koloru, znowu spytała, po co przyszłam. I znowu filmowe skojarzenie – z wilkiem przebranym za babcię w pierwszej części „Shreka”, który na każde wejście innej osoby reaguje opryskliwym: czego? Znowu zwięźle powiedziałam, o co chodzi. I po to pani przychodzi o tej porze do szpitala? Rano do poradni mogła pani przyjść! Spojrzałam na telefon: ta pora to było 10 min po północy. Wewnętrzne dziecko skuliło się we mnie i omal nie powiedziałam: to może ja już sobie pójdę…, ale pani właśnie założyła mi ciśnieniomierz i pulsoksymetr, po czym kazała dużo podpisywać, najpierw papierowo, potem elektronicznie.

Następnie umieszczono mnie w izolatce i kazano czekać na lekarza. Poczucie winy skutecznie zostało we mnie zaimplementowane, pomyślałam, że jak przyjdzie lekarz, to przeproszę i powiem, że rezygnuję z konsultacji. Jednak nie czekałam długo, a lekarz okazał się miły i nie czynił mi wyrzutów, że przyszłam. Dostałam szczepienie poekspozycyjne przeciw tężcowi i wściekliźnie oraz zalecenia. Wypis był tak błyskawiczny, że w domu byłam chwilę po drugiej w nocy. Z poczuciem bycia intruzem systemu, pomimo wyuczonych jeszcze na studiach zaleceń, że po pokąsaniu trzeba się zgłosić jak najszybciej po pomoc medyczną.

– Aż się boję trzeciej części…

– Trzecia część trylogii: wymiar sprawiedliwości. Następnego dnia po zdarzeniu, zgodnie z rekomendacją zespołu policji, który założył sprawę, poszłam do komendy rejonowej złożyć zeznanie. Miły policjant kazał czekać. Nie było gdzie usiąść, noga rwała niemiłosiernie, podobnie jak ramię, w które dostałam anatoksynę tężcową. W końcu zeznanie, na szczęście na siedząco, bo trwało prawie 3 godziny. Trochę jak egzamin, na który nie miałam szans się przygotować, bo nikt mi nie dał giełdy pytań. A gdzie dokładnie to było? A przy jakim numerze budynku? A czy jest tam monitoring? A jakiej rasy był ten pies? A dlaczego pani uważa, że ten pan zachowywał się dziwnie?

Wewnętrzne dziecko znów mnie prosiło, żeby już iść do domu. Jednak mniej więcej po godzinie aspirant przestał być surowym egzaminatorem, a okazał się empatycznym człowiekiem, więc choć czynności trwały długo, to jednak w końcu poczułam, że ktoś mnie słucha i kogoś to obchodzi. Nawet poradził mi, żebym zbierała faktury za wszystkie koszty leczenia związane z pogryzieniem, to może będzie mógł postawić nieodpowiedzialnemu panu zarzuty z kodeksu karnego, a nie kodeksu wykroczeń. Jak mówi mój znajomy prawnik: z sądownictwem w Polsce bywa różnie, ale policję i prokuraturę mamy naprawdę dobrą. To jego zdanie, nie moje, bo ja nie miałam dotąd żadnych doświadczeń z wymiarem sprawiedliwości.

– Czego teraz oczekujesz?

– Przede wszystkim powrotu do zdrowia. Ale też bezpieczeństwa. Żebym mogła spokojnie wyjść z psem na spacer, nawet w nocy. Żeby mężczyzna od agresywnego psa umiał nad nim zapanować, a pies już nigdy nikogo nie skrzywdził. I żeby personel medyczny nie był systemowo sfrustrowany, bo pacjent to czuje.

Hanna Odziemska

Autor: Hanna Odziemska

Treści autora ⟶

załatw sprawę

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, zgodę na ich użycie, oraz akceptację Polityki Prywatności.