Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. Jon Tyson/Unsplash
Autor: Dorota Lebiedzińska
Dr n. med. Agata Malenda, specjalistka chorób wewnętrznych, hematolożka, zajmującą się również opieką paliatywną, o opiece nad umierającym pacjentem i jego rodziną.
Czy lekarz może przygotować pacjenta i rodzinę na śmierć?
Proces umierania i śmierci jest indywidualnym przeżyciem każdego człowieka. Myślę zatem, że twierdząca odpowiedź na to pytanie byłaby przesadą. Żaden lekarz, pielęgniarka, psycholog czy duchowny w pojedynkę nie są w stanie przygotować pacjenta oraz jego rodziny na śmierć, a co za tym idzie na żałobę. Przede wszystkim dlatego, że nie możemy przewidzieć, jak te momenty będą w rzeczywistości wyglądały. W mojej opinii możemy jednak nie dokładać cierpienia lub chociażby nie przeszkadzać w tych procesach. Czy możemy pomóc? Tak. I nie mam tutaj na myśli skracania czasu odchodzenia czy jego wydłużania. Śmierć przyjdzie wtedy, kiedy jest jej czas. Jako lekarze możemy jednak sprawić, aby pacjenta nie bolało, aby nie odczuwał duszności, aby nie było mu zimno, aby nie był głodny, aby czuł się zauważony i ważny, aby – jeżeli tego chce – umierał w obecności bliskich. Możemy też po prostu odpowiadać na jego pytania: czy ja już umieram? jak to będzie przebiegało? czy jeżeli będę potrzebował, podacie mi leki?
Jak zaopiekować się umierającym pacjentem? Na co zwrócić szczególną uwagę?
Przede wszystkim zaakceptować, że ten konkretny pacjent może umrzeć. I nie bać się tego. Jeżeli mamy świadomość, że choroba jest nieuleczalna, że wykorzystaliśmy wszystkie możliwości, że podejmowanie kolejnych interwencji przysporzy choremu więcej cierpienia niż przyniesie ulgi, warto dopuścić do siebie myśl, że najlepsze, co teraz możemy zrobić, to pozwolić temu człowiekowi odejść. Jeżeli pacjent jest przytomny, usiąść i porozmawiać z nim o tym. Powiedzieć, że kolejna chemioterapia, radioterapia, zabieg operacyjny mogą spowodować tyle działań niepożądanych, że będzie czuł się gorzej niż dotychczas, a choroba w najlepszym wypadku jedynie na chwilę spowolni. Pokazać inne możliwości: spędzenie ostatnich chwil życia z najbliższymi, opiekę hospicyjną. I pozwolić choremu wybrać. Tylko, aby to zrobić, trzeba najpierw samemu uznać, że te inne możliwości nie są jedynie pozostawieniem chorego samemu sobie. I że często są znacznie lepsze dla pacjenta niż intensyfikacja terapii. Choć postęp medycyny wydaje się nieograniczony, ma jednak swój kres. Dlatego w naszych działaniach podkreślamy konieczność zaprzestania terapii daremnej czy uporczywej.
Jak rozmawiać z rodziną o umieraniu, jak przygotować ją na odejście osoby bliskiej, dziecka? Czy w ogóle można to zrobić?
Niestety, nie istnieje uniwersalny schemat rozmowy, którą można w takich sytuacjach przeprowadzić. Z moich doświadczeń wynika, że każda rodzina jest inna i do każdej trzeba podejść inaczej. Jedynie słuchanie sprawdza się zawsze. I obserwowanie. Przede wszystkim pacjenta. Jeżeli jest świadomy, pytamy go, czy i z kim mamy porozmawiać na temat jego stanu. Nadal zdarza się, że rodzina pacjenta prosi: – Pani doktor, proszę mu nic nie mówić. My wiemy. Ale on umrze, gdy się dowie. Tylko że często on już umiera. Pamiętajmy o tym, że nasza opieka dotyczy konkretnego człowieka i to on jest naszym „przewodnikiem”. On decyduje, ile chce wiedzieć i ile mamy przekazać innym, a my jesteśmy zobowiązani dostosować komunikat do niego. Przekazać informację o rokowaniu oraz umieraniu w sposób, który zrozumie. Ja na pytanie: – Pani doktor, czy ja umieram?, często odpowiadam: – Nie wiem. A jak pan czuje? I ludzie odpowiadają różnie. Często mówią, że tak, czują, że umierają, i mają rację. Często mówią, że tak, ale potrzebują jeszcze chwili, żeby się pożegnać. A często mówią, że chyba tak, ale jeszcze nie chcą, i czy ja coś mogę zrobić. I mogę: podać tlen, aby nie odczuwali duszności, leki, aby nie bolało, sprawić, aby ich lęk był mniejszy, zapytać, czy chcą, abym zadzwoniła do rodziny. Ale powstrzymać śmierci nie mogę.
Jeżeli pacjent jest nieprzytomny, nie zapytamy go o to, kogo poinformować o jego odchodzeniu. Informujemy upoważnione osoby. Choć tak naprawdę nigdy nie mamy pewności, czego chciałby pacjent w takiej sytuacji. Dlatego tak ważne jest prowadzenie tych rozmów wcześniej i poznawanie naszych chorych. Dlatego tak bardzo nam zależy na wprowadzeniu oświadczeń pro futuro oraz stanowiska pełnomocnika zdrowia pacjenta. Abyśmy nie zgadywali, tylko wiedzieli, czego chciałby pacjent.
A rozmowy z rodziną? Przede wszystkim należy być szczerym. I wobec siebie, i wobec osób, z którymi rozmawiamy. Nie kłamać. Nie obiecywać czegoś, czego nie jesteśmy w stanie zrobić. I słuchać. Pobyć trochę w tej niewygodzie, trudnych emocjach, czasami złości, czasami zaprzeczeniu, często wielkiej rozpaczy. Te wszystkie emocje, nawet kiedy wydają się wymierzone w nas, nie nas dotyczą. Najlepsze, co możemy zrobić, to pozwolić owym emocjom przepłynąć. Ale na to potrzebny jest czas. A w warunkach, w jakich pracujemy, to towar deficytowy. Warto więc pracować w zespole, czy w wiosce, jak ją nazywamy na naszych konferencjach.
Jak takie emocje odbijają się na lekarzu, na jego psychice?
Jeżeli młody lekarz zderza się ze śmiercią pacjenta po raz pierwszy, a nie ma z kim o tym porozmawiać, poprosić o pomoc, czuje się samotny i bezsilny. W toku edukacji uczeni jesteśmy przede wszystkich robić „coś”, walczyć o życie, ratować, nie poddawać się. Śmierć pacjenta wydaje nam się porażką. Co więcej, wciąż słyszymy, że jest porażką: „Pacjent i lekarz przegrali walkę z nowotworem”. „Był dzielny, ale choroba go pokonała”. „Medycyna okazała się bezradna”. Trudno więc odczuwać cokolwiek innego niż bezsilność i frustrację, że nam się nie udało. Młodzi lekarze coraz częściej wybierają dziedziny medycyny, w których rzadko spotykają się z pacjentem umierającym. A jeżeli się spotykają, wolą odwrócić oczy, przekazać go pod opiekę hospicyjną i nie zastanawiać się, co było dalej. Czasem czytają epitafia o treści: „X zmarł w dniu Y. Powiadamia pogrążona w smutku rodzina”. I tyle. Ale te emocje w człowieku pozostają i przychodzą w najmniej spodziewanym momencie.
Jak lekarz znosi taką presję?
Często nie znosi. Jest zmęczony, sfrustrowany, wypalony, myśli o zmianie zawodu. Albo zaczyna działać automatycznie, nie widzi już człowieka, tylko procedurę medyczną: uszkodzenie nerek -> dializa, zatrzymanie oddechu -> reanimacja i respiratoterapia, brak możliwości karmienia -> sonda. A przy tym wszystkim nie rozmawia ani z pacjentem, ani z jego rodziną, ani ze współpracownikami, ani z samym sobą. A rozmowa to podstawa. Działanie w pojedynkę jest bardzo wyczerpujące. Trudno to wytrzymać.
Dlatego organizujemy konferencje. Aby pokazać, że można inaczej. Chcemy, aby nasi słuchacze uwierzyli, że dobra opieka nad umierającym pacjentem to nasza powinność, a terapia daremna jest naprawdę daremna i czas, który na nią przeznaczamy, warto wykorzystać w inny sposób. Że rozmowy o umieraniu, śmierci czy żałobie wzbogacają nasze życie i sprawiają, że bardziej je doceniamy. A co najważniejsze – nikt z nas nie jest wszechmogący, a każdy człowiek kiedyś umrze. Pragniemy rozbudzić myśl, że tak samo jak walczymy o życie naszych pacjentów, tak samo powinniśmy walczyć o ich dobrą i godną śmierć. A jest ona możliwa tylko wtedy, kiedy zadbamy o nas samych, zespoły, w których pracujemy, oraz nawiążemy dialog z pacjentami i ich rodzinami.