Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. RDNE Stock project / Pexels
Autor: Hanna Odziemska
Komunikatory internetowe to dziś tak oczywista forma prowadzenia konwersacji, że zaczepieni zwykle bez wahania odpowiadamy, szczególnie jeśli znamy rozmówcę z realu.
Przez komunikatory przekazujemy sobie wzajemnie informacje, umawiamy się na spotkania, żartujemy lub flirtujemy, czasem się kłócimy. Taka forma komunikacji interpersonalnej nie budzi wątpliwości, kiedy odbywa się pomiędzy członkami rodziny, znajomymi, a nawet współpracownikami. Jednak kiedy rozmowa przez komunikator dotyczy lekarza i pacjenta, sprawa staje się nieco bardziej skomplikowana.
Piotr, specjalista medycyny rodzinnej, na co dzień przyjmuje w poradni Podstawowej Opieki Zdrowotnej, ale – jak każdy lekarz – bez limitu udziela w razie potrzeby porad krewnym i znajomym przez komunikatory internetowe. Proszą go o to, bo cóż może być łatwiejszego, niż spytać o radę znajomego lekarza? Kiedy zatem ktoś z rodziny lub znajomych zagadnie: Hej, Piotrek, może byś mi coś poradził, bo wiesz, mam taki problem… albo Piotrek, mój znajomy (szwagier, siostra, przyjaciel itd.) ma problem, co byś poradził? – wtedy Piotr odpisuje, dopytuje, docieka i radzi, zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą, w swoim wolnym czasie, po wyczerpującym dniu pracy, w którym przyjął 40 pacjentów, zrobił trzy wizyty domowe, zjadł cokolwiek na szybko, godzinami wstrzymywał mocz, a teraz, wieczorem, nie ma już sił nawet włączyć pralki. Ale to przecież rodzina i znajomi, ludzie z prywatnego życia Piotra, więc on czuje, że pokonując zmęczenie, musi się zaangażować. Jednak życie potrafi zaskakiwać i pewnego razu zaskoczyło Piotra bardzo nieprzyjemnie.
– Była sobota wieczór, na działce – opowiada Piotr. – Tyle razy obiecywałem sobie, że nie będę używał telefonu w weekendy, ale coś mnie podkusiło, żeby zerknąć, kiedy usłyszałem cichy sygnał wiadomości. Pisał mój kumpel z liceum, że jego teściową bardzo boli gardło, że próbowała tabletek do ssania bez recepty i płukania szałwią, ale nie pomaga. Zapytałem jeszcze o choroby przewlekłe i stałe leki teściowej, o inne objawy – nie było nic alarmującego. Kolega prosił, czy nie mógłbym przepisać jakiegoś antybiotyku dla teściowej.
Nie mam zwyczaju przepisywać antybiotyków na podstawie teleporad, ale kolega nalegał, przysłał mi nawet wykonane telefonem zdjęcie gardła teściowej. Jakość zdjęcia nie była najlepsza, ale gardło wyglądało na zaczerwienione, choć bez klasycznych nalotów, a innych objawów oprócz bólu gardła pani nie zgłaszała, więc po upewnieniu się, że pacjentka nie ma uczuleń na antybiotyk, wysłałem receptę. Receptę wystawiłem przez gabinet.gov na siebie, czyli pro auctore, bo przecież teściowa kumpla nie była do mnie przypisana, a i tak to było poza grafikiem POZ. Z jednej strony chciałem pomóc kobiecie, z drugiej nie chciałem odmówić koledze, a z trzeciej przypalały mi się potrawy na grillu, w końcu – jak mówiłem – to była sobota wieczór na mojej własnej działce. Potem był grill z rodziną i znajomymi, miły wieczór, zabawa…
A rano kumpel zadzwonił, że w nocy wzywał ratowników, bo teściowej nie tylko antybiotyk nie pomógł, ale dostała jeszcze bólu w klatce piersiowej i okazało się, że to zawał. Na szczęście przeżyła, trafiła na czas do pracowni hemodynamiki, ale kolega miał do mnie duży żal, że nie rozpoznałem tego zawału. Jak miałem go rozpoznać – przez konwersację z nim na komunikatorze? Próbowałem tłumaczyć, ale nie rozumiał, był na mnie zły, i tyle.
Zapytałem później znajomego prawnika, co właściwie powinienem był zrobić w tej sytuacji. Usłyszałem, że przede wszystkim nie dać się wciągnąć w udzielanie porady przez komunikator bez jakiegokolwiek kontaktu z pacjentką, bez spisania dokumentacji medycznej, za to z wytworzeniem materiału dowodowego przeciwko sobie samemu. Trzeba było poradzić koledze – tłumaczył prawnik – żeby zabrał teściową do nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej. Tylko tyle. To by było prawidłowe postępowanie, a tak to może pan doktor mieć zarzuty prokuratorskie z art. 160 kodeksu karnego, bo wystawiając receptę i zalecając nieprawidłowe leczenie, naraził pan pacjentkę na opóźnienie właściwego rozpoznania i leczenia, czyli na zagrożenie jej życia i zdrowia. No i jest jeszcze kwestia recepty wystawionej na pana doktora, a przekazanej do użycia pacjentce – rażąca nieprawidłowość. Na szczęście dla mnie po tym wszystkim kolega usunął mnie ze znajomych. Od tej pory w dni wolne od pracy wyłączam media społecznościowe.
– Sąsiadka mojego brata kilka miesięcy wcześniej urodziła dziecko. Bratowa się nią przyjaźni, byłam z nią nawet na baby shower, jak ta dziewczyna jeszcze była w ciąży. Nie leczę dzieci, przyjmuję pacjentów od 16. roku życia. Mam trójkę własnych, ale raczej nie chorowały, więc nie mam nawet takiego doświadczenia w leczeniu dzieci. Ale kiedy ta młoda mama napisała do mnie późnym wieczorem przez komunikator, że maluch gorączkuje i prosi o jakąś poradę, co mu podać, poczułam się zobowiązana do podjęcia z nią konwersacji i udzielenia jakiejś wskazówki. Pisanie zajmuje więcej czasu niż mówienie, więc w miarę jak byłam zasypywana pytaniami z opisem objawów dziecka, eksplorowałam literaturę medyczną i próbowałam jej poradzić, jakie leki objawowe podać gorączkującemu dziecku, liczyłam dawki do wagi ciała.
Po kolejnym bombardowaniu pytaniami i zdjęciami dziecka skapitulowałam i pomimo późnej pory zadzwoniłam do koleżanki pediatry z prośbą o pomoc. Poproś, żeby mama przysłała ci zdjęcie nóżek dziecka bez skarpetek – zaleciła koleżanka pediatra. Przesłałam jej otrzymane zdjęcie – były tam drobne wybroczyny. Zaleciłyśmy młodej mamie, żeby wezwała natychmiast zespół ratunkowy i – jak się okazało – dziecko zostało w szpitalu z rozpoznaniem inwazyjnej choroby meningokokowej. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale ja dostałam nauczkę, że nie diagnozuje się i nie leczy przez komunikator, zwłaszcza poza swoją specjalnością. Ponadto przekonałam się, że czasem najlepszą poradą jest odmowa jej udzielenia i wskazanie pacjentowi, gdzie ma się zgłosić.
– To był jeden z pacjentów w poradni przyszpitalnej, przyszedł na zdjęcie szwów po zabiegu. Sympatyczny chłopak, mniej więcej w moim wieku, dobrze nam się rozmawiało. Staram się zawsze być profesjonalna, więc sądziłam, że nie dałam mu żadnej niewerbalnej zachęty, chociaż czułam, że naprawdę mi się podoba. Byłam świeżo po rozstaniu z wieloletnim partnerem i wciąż przeżywałam niesmak po tym, pomimo to nieświadomie miałam już w sobie gotowość na nową relację. Michał znalazł mnie przez portal społecznościowy jeszcze tego samego wieczoru. Najpierw prosił niby o poradę w sprawie gojenia i blizny, potem zaczęliśmy „gadać” o wszystkim i o niczym, skończyliśmy konwersację dobrze po północy. Rano w drodze do pracy słyszałam dźwięki wiadomości, ale prowadziłam auto i dopiero w szpitalu sprawdziłam, kto pisze – to był on, oczywiście. Nie odpowiedziałam, bo po odprawie od razu poszłam do zabiegów, potem znowu była poradnia, ale co jakiś czas słyszałam, jak mój telefon cicho dźwięczy. Po pracy podjęłam konwersację z Michałem i znów pisaliśmy do późna. I tak przez kolejne dni, aż w końcu weszły wątki osobiste, jak to na komunikatorach, i wreszcie zdecydowaliśmy się umówić.
Potem było szaleństwo, namiętne randki w czasie wolnym od pracy i permanentny czat, pisaliśmy do siebie w każdej wolnej chwili, spotykaliśmy się prawie codziennie, dyżury w szpitalu stały się dla mnie udręką z powodu rozłąki z nim. Michał jest informatykiem, więc łatwiej mu było pogodzić to szaleństwo z pracą. Po jakimś czasie zaczęliśmy mówić o zamieszkaniu razem i chyba mniej więcej wtedy Michał zaczął mnie prosić o recepty na leki nasenne. Wiesz – pisał na komunikatorze – moja praca to wieczny jet lag, pracuję też dla zleceniodawców z USA, więc muszę mieszać strefy czasowe. Tłumaczyłam mu, również przez komunikator, że to nie moja działka, jestem chirurgiem, nie znam się na leczeniu zaburzeń snu i że powinien iść do psychiatry. On pisał, że planuje, ale nie teraz, że teraz chce być jak najwięcej ze mną i potrzebuje tylko doraźnie leków, żeby się wyspać na kolejne spotkanie. To było takie urocze. Wystawiałam mu te recepty na dane mojej mamy, bo przecież nie mogłam go przyjmować w poradni chirurgicznej z powodu zaburzeń snu. Po kilku miesiącach sielanki zaczęło się psuć między nami, zaczęłam dostrzegać wady mojego ukochanego i to, jak mnie wykorzystuje jako żywy receptomat.
Czara goryczy się przelała, kiedy pewnego razu bez zapowiedzi wpadłam do Michała i zastałam go na wręczaniu wypisanego przeze mnie opakowania preparatu benzodiazepiny jakiemuś kolesiowi – za pieniądze. Zrobiłam wtedy Michałowi straszną awanturę i postanowiłam odejść, na co on odparł, że przecież to ja go uzależniłam od tych leków, wystawiałam mu bezprawnie recepty na dane mojej mamy, przez co złamałam RODO, wykorzystałam go seksualnie, z premedytacją zmieniając mu świadomość przy pomocy przepisanych leków, i że on teraz doniesie na mnie do prokuratury i do izby lekarskiej, i że mnie zniszczy zawodowo, bo ma dowody przeciwko mnie w screenach naszych konwersacji. Na szczęście skończyło się na groźbach, bo chyba za dużo miał za uszami, żeby próbować drogi prawnej przeciwko mnie. Od czasu rozstania z Michałem jestem znowu sama i nie odpowiadam na żadne zaczepki przez komunikatory, zresztą prawie już nie odwiedzam portali internetowych.
Lekarze nie mają łatwego życia. Ani pogadać, ani pożartować, ani się zakochać nie jest bezpiecznie przy użyciu komunikatorów. Bo przecież jak odmówić porady komuś, kto o nią prosi, a jednocześnie nie wpaść w pułapkę niewłaściwego działania w dobrej wierze, skoro nie ma szans oddzielić zwykłej rozmowy od udzielania świadczenia zdrowotnego, a każde napisane słowo może być użyte przeciwko lekarzowi? Z definicji świadczenia zdrowotne to wszelkie czynności i procesy, które mają na celu poprawę stanu zdrowia pacjenta, a zatem jeśli pogawędka na komunikatorze z luźnego small talk przechodzi w udzielanie porady, warto postawić granice i odpowiednio przekierować rozmówcę. Dla bezpieczeństwa lekarza i pacjenta.