Zaktualizuj swoje dane!

Logowanie do profilu lekarza

Przez login.gov

Pacjent w kryzysie

fot. Krists Luhaers / Unsplash

Lekarz – pacjent 28.01.2025 r.

Pacjent w kryzysie

Autor: Hanna Odziemska

Jesienne i zimowe miesiące –to trudny czas, szczególnie dla osób z zaburzeniami nastroju. Nasza szerokość geograficzna nie rozpieszcza słońcem, kolejki do poradni zdrowia psychicznego rosną lawinowo. W tych kolejkach – wiele osób młodych.

Z jednej strony – to dobrze, bo świadczy, że nowe generacje są bardziej świadome swoich problemów ze zdrowiem psychicznym i gotowe zapobiegać zagrażającym zaburzeniom. Z drugiej strony – galopujące przyspieszenie tempa życia, brak higieny snu, presja wyzwań dnia codziennego, wychodzenie z nieheteronormatywnej szafy lub wleczony za sobą bagaż DDA lub DDD nie ułatwiają życia.

Historię Antoniego opowiada mi Alicja, lekarka POZ.

– To był dzień jak co dzień w POZ, zmiana popołudniowa, do 18.00. Grypa, COVID, nadciśnienie, cukrzyca – po prostu rutyna. I nagle około 17.00 wchodzi młody chłopak w towarzystwie matki. Od razu widzę, że ma w oczach coś niepokojącego. Wiesz, taki pusty wzrok, kontakt powierzchowny, prawie bez mimiki. Po latach praktyki czytam to automatycznie natychmiast. Po prostu czuję, że coś nie gra.

Pacjent ma na imię Antoni i 20 lat, więc pytam przede wszystkim, czy zgadza się na obecność matki podczas badania. Zgadza się. Prosi o skierowanie na badania laboratoryjne, więc zaczynam dociekać, skąd ten pomysł. Nigdy nie kupuję tej wersji, że pacjent ot tak wymyślił sobie, że się przebada. Zawsze jest jakiś powód: albo ktoś bliski czy znajomy mu umarł, albo czegoś nadużył, albo coś mu dolega i boi się powiedzieć. Widzę, że obecność matki jednak wpływa trochę blokująco, więc pytam Antoniego wprost, czy chciałby porozmawiać ze mną sam. Potwierdza. Matka wychodzi, a Antoni zaczyna emocjonalnie opowiadać, że miesiąc temu rozstał się z dziewczyną po dwóch latach związku, że nie jest pewny swojej identyfikacji płciowej, chce zbadać poziom testosteronu, nawet jeśli miałby płacić za badania. Próbuję mu tłumaczyć, że wynik badania nie rozwiąże jego wątpliwości, że problem jest dużo bardziej złożony i że najlepiej będzie, jeśli skieruję go do specjalisty.

Antoni prosi, żebym pozwoliła ponownie wejść jego matce i powiedziała jej o treści naszej rozmowy.

 – Jest pan tego pewny? Zwalnia mnie pan z tajemnicy lekarskiej? – pytam, nie przeczuwając nawet, że za chwilę będzie trudniej, niż mi się wydaje.

Tak, proszę jej powiedzieć, zwalniam panią z tajemnicy lekarskiej. Antoni jest zdeterminowany. Odnotowuję wszystko w dokumentacji medycznej, po czym zapraszam matkę z powrotem do gabinetu i mówię jej, o co mnie prosił pacjent.

No tak, to właśnie dlatego trzeba mu zrobić badania – matka zdaje się nie chcieć rozumieć przekazanych treści.

Czy ty rozumiesz, co pani doktor do ciebie mówi?! Ja też ci to mówię! Czy ty rozumiesz, co ja do ciebie mówię?! – zirytowany Antoni próbuje wymusić szczerą rozmowę.

Czego chcesz? – nie daje za wygraną matka. – Przecież sam mówiłeś, że trzeba ci zrobić badania hormonów.

Ja bym się chciał powiesić – mówi Antoni po chwili milczenia i znów ma w oczach tę przerażającą pustkę, z którą tu wszedł. Czuję, jak napinają mi się wszystkie mięśnie. Pytam Antoniego, czy potwierdza to, co przed chwilą powiedział, czy ma myśli lub zamiary samobójcze. Potwierdza. Mówię mu o procedurze, że muszę wezwać zespół ratownictwa w obstawie policji, że jest konieczne pilne przewiezienie go do szpitala psychiatrycznego. Modlę się, żeby się zgodził. Antoni wyraża zgodę, moje mięśnie trochę puszczają.

To ja już pójdę – wtrąca się matka. – Bo jak Antoni ma jechać do szpitala, to ja nie mogę tyle czekać, na 18.00 muszę iść do pracy.

Matka wychodzi, ja wzywam ratownictwo, pielęgniarki pomagają mi zabezpieczyć pacjenta. Antoni jest skrajnie przygnębiony. Staramy się rozmawiać z nim wspierająco przez cały czas, czekanie na ratownictwo wydaje się trwać wieczność, a moje mięśnie stają się twarde jak kamień. Ratownicy przyjeżdżają, Antoni pozwala im się zabrać bez utrudnień. Przed gabinetem czeka na mnie kolejka wściekłych za czterdziestominutowe opóźnienie pacjentów z grypą, koronawirusem, nadciśnieniem i cukrzycą, a ja mogę im powiedzieć tylko „przepraszam”, bo nie wolno mi przecież wyjaśnić przyczyny opóźnienia. Moje mięśnie teraz stają się wiotkie, stres powoli odpuszcza.

– Znasz dalsze losy Antoniego?

– Wróci do mnie po wypisaniu ze szpitala. Na pewno będzie pod opieką psychiatry i psychologa. Dużo pracy przed nim. Nie wiem, czy uda mu się znaleźć wsparcie w rodzinie.

Druga historia jest opowieścią mojej pacjentki. Jej dwudziestosiedmioletnia córka, od kilku lat pod opieką psychiatry z powodu zaburzeń lękowo-depresyjnych, zdekompensowała się.

– Na początku Ola chodziła regularnie do psychiatry i brała leki – opowiada Barbara. – Ale jak po dwóch latach zaczęło jej się dobrze układać w życiu i w pracy, uznała, że jest wyleczona i sama odstawiła leki. W tym roku, po wakacjach, zaczęło być gorzej. Widziałam to, ale co mogłam zrobić. Ona jest dorosła, od dawna nie mieszka już ze mną. W listopadzie powiedziała mi, że miała w domu zapas dawnych leków i znowu zaczęła przyjmować, i że od dwóch tygodni zwiększyła dawkę, tak jak kiedyś zalecił jej psychiatra. Pytałam, czy zapisze się na wizytę, potwierdzała, że tak, ale że są odległe terminy i trzeba czekać, nawet prywatnie. Na początku grudnia przyjechała na moje imieniny i zapytała, czy może u mnie nocować przez kilka dni. Nie pytałam, po co, nawet się ucieszyłam, bo po rozwodzie od lat mieszkam sama i zawsze to raźniej, jak druga osoba się kręci po mieszkaniu. Miałam trochę gości, Ola siedziała z nami przy stole, ale była jakaś dziwna, nieobecna. Zapytałam ją o to po wyjściu gości iwtedy pokazała mi pociętą skórę w pachwinie.

Kiedy to zrobiłaś?

Dziś miałam wolne w pracy. Dziś rano to zrobiłam. Nożem kuchennym. Ola jeszcze w gimnazjum miała wielokrotne samookaleczenia, teraz na szczęście cięcia były płytkie i choć świeże, już nie krwawiły. Ale nadal wyglądały okropnie.

Ola… dlaczego? Co się dzieje? – rozpłakałam się.

Mamo, mówiłam ci przecież, że od jakiegoś czasu mam pogorszenie. Lek mi nie pomaga. Do psychiatry nie ma szybkich terminów. Mam druzgocący bilans życia, nic mi się nie udało, mój związek to porażka, w pracy nie mam żadnych sukcesów, żadnego rozwoju, po prostu żyję po nic. Chciałabym nie żyć.

Czy ty… masz znowu myśli… albo plany

Chcesz zapytać, czy mam myśli samobójcze? Tak.

Wezwę pogotowie, Olu. Zgódź się, proszę.

Dobrze, mamo.

Pogotowie z policją było szybko, zabrali Olę, ja pojechałam za nią na izbę przyjęć. Nie przyjęli jej, bo w izbie przyjęć zaprzeczyła myślom samobójczym, jak usłyszała, że ma leżeć na korytarzu. W karcie informacyjnej wpisali jej tylko, że neguje te myśli i odmawia przyjęcia. Powiedzieli jej jeszcze, że ma wsparcie rodziny i lepiej jej będzie w domu, tylko ma iść do psychiatry, najlepiej prywatnie, ze względu na terminy. Ja też zostałam poproszona na rozmowę i usłyszałam, że córki trzeba pilnować, bo złe myśli mogą wrócić, że nie powinnam chodzić do pracy, tylko być z nią w domu, żeby w razie potrzeby znowu wezwać pogotowie.

– Czy ktoś pani pomagał?

– Nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc w takim stopniu, przecież każdy ma swoje życie i swoje problemy. Bardzo bałam się o Olę. Przez dziesięć dni spałam po dwie – trzy godziny dziennie, piłam siedem – osiem podwójnych espresso, prawie nie jadłam. Po dziesięciu dniach zasłabłam. Po prostu szłam do łazienki i nagle poczułam, jak nogi zapadają się pode mną, jakby złożyły się, niczym kostki domina. Jakimś cudem nie straciłam przytomności. Ola wezwała karetkę. W izbie przyjęć miałam bardzo niskie ciśnienie, a we krwi niski sód i potas. Tu jest moja karta wypisowa – Barbara podaje mi dokumentację. Czytam epikryzę: odwodnienie, dyselektrolitemia, reakcja na ciężki stres, deprywacja snu, wyczerpanie.

– Po tym moim zasłabnięciu Ola przestraszyła się. Jest już po wizycie u psychiatry, ma zmienione leki, zapisała się na terapię. Daleko jeszcze do tego, żeby powiedzieć, że jest dobrze, ale jest w miarę stabilna.

– A pani jak się czuje, pani Basiu?

– Odstawiłam espresso – uśmiecha się lekko Barbara. – Staram się wysypiać i pić dużo wody. Ale gdybym miała uczciwie odpowiedzieć… Jest taka jedna piosenka Jacka Kaczmarskiego… Nie jestem pewna tytułu, ale chyba „Listy”. „Coś po torturach w kręgosłupie zaszło”. Tak właśnie teraz się czuję, pani doktor.

Hanna Odziemska

Autor: Hanna Odziemska

Treści autora ⟶

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, zgodę na ich użycie, oraz akceptację Polityki Prywatności.