Nie masz konta? Zarejestruj się
Fot. wal_172619/Pixabay
Autor: Paweł Walewski
Odrestaurowanie wartości słowa w medycynie, na wszystkich etapach kształcenia i w każdej specjalności, pomogłoby uratować etos lekarzy w oczach wielu rozczarowanych pacjentów.
Analiza spotkań w 38 przychodniach podstawowej opieki zdrowotnej wykazała, że pacjenci byli bardziej skłonni do udziału w zalecanym programie odchudzania i skuteczniej chudli, jeśli lekarze przedstawiali im leczenie otyłości jako dobrą wiadomość i szansę, zamiast podkreślać jej negatywne konsekwencje. W ankietach uczestnicy badania stwierdzali, że słowa i ton wypowiedzi klinicystów mają dla nich ogromne znaczenie i mogą motywować lub demotywować do utraty wagi. Okazuje się, że język używany podczas takich konsultacji nie powinien być nawet neutralny, lecz akcentować wyłącznie korzyści z odchudzania.
Wyniki badania omówiono na początku listopada w czasopiśmie „Annals of Internal Medicine”. Była to praca naukowców z Uniwersytetu Oksfordzkiego, którzy przeanalizowali nagrania rozmów prowadzonych w gabinetach podstawowej opieki zdrowotnej na temat 12-tygodniowej behawioralnej interwencji odchudzającej i postanowili ustalić związki między językiem używanym przez lekarzy a późniejszymi zachowaniami pacjentów. Okazało się, że rozmowa z otyłymi o… otyłości, wskaźniku masy ciała, jakim jest BMI, oraz ich wadze – w kontekście problemu utraty zdrowia – przynosi dużo gorsze efekty niż przekazywanie na ten temat pozytywnych informacji (co daje odchudzanie, a nie czym grozi tycie). Święta za pasem, więc może to być nieco spóźniony apel do wszystkich, którzy próbują motywować swoich podopiecznych do najtrudniejszych wyzwań: najważniejszy jest język, jakim posługujecie się w tych rozmowach! Język i komunikacja.
I właśnie o języku i komunikacji, a właściwie o efektywnym porozumiewaniu się w medycynie, jest najnowsza książka Wydawnictwa Naukowego PWN, będąca zapisem wielowątkowego dialogu, który prowadzą lekarz z językoznawcą. Zdewaluowaną wartość empatii w tego typu relacjach opisywano już wielokrotnie, wydano nawet kilka podręczników na ten temat. Zasady skutecznego komunikowania się z chorymi wprowadzono na zajęcia dla adeptów medycyny, organizowane są konferencje, więc nie można już powiedzieć, że to problem niezauważony. Tak było kilkanaście lat temu, dziś o wiele trudniej przekonywać o potrzebie właściwej komunikacji z chorym za pomocą nowych, praktycznych argumentów. Ale książka, o której mówię – pod niepozostawiającym żadnych niedopowiedzeń tytułem „Zdrowy język” – jest na tyle oryginalna, że ma szansę stać się dla lekarzy przydatnym uzupełnieniem ich dotychczasowych doświadczeń, a może też nieudanych prób dotarcia do pacjentów, z gruntu opornych na zalecenia i porady.
To, jako się rzekło, rozmowa, choć właściwie rozprawka między reprezentującym środowisko medyczne prof. Arturem Mamcarzem (dla niewtajemniczonych – kardiologiem, kierownikiem III Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego) a jednym z najlepszych popularyzatorów poprawnej polszczyzny oraz znawcą historii języka prof. Jerzym Bralczykiem (również autorem felietonów w „Pulsie”). Panowie gwarzą sobie swobodnie, odwołując się raz po raz do osobistych doświadczeń i spostrzeżeń (ma je przecież zarówno lekarz praktyk, jak i prof. Bralczyk w roli pacjenta), a to o źródłosłowie nazw rozmaitych chorób i terminów medycznych, a to o podejściu do bólu, o „wypróżnianiu” i nazewnictwie intymnych części ciała, a nawet o feminatywach w medycynie (bo skoro od żołądków mają być gastrolożki, to czy kobietę ze skalpelem poprawnie nazywać chirurżką?). Czytelnik zaproszony do tej rozmowy zdobywa potężny ładunek informacji i praktycznych zaleceń, jak komunikować się w gabinecie lekarskim, by wizyta przebiegła satysfakcjonująco dla obu stron.
Co do samej komunikacji, nie jest to ulubione słowo prof. Bralczyka. „Wolę porozumiewanie się – mówi. – Komunikacja ma wymiar naukowy, a porozumiewanie – potoczny. Komunikacja to przekazywanie wiadomości, a porozumiewanie zakłada pewien rodzaj empatii. Słowo to pochodzi z łaciny, od communicare, i posiada rdzeń, który nawiązuje do jakiegoś rodzaju wspólnoty, jak słowa komunia czy komuna”.
Zaraz potem panowie poruszają kwestię wywiadu lekarskiego i sfer, o których nawet lekarzom trudno się rozmawia. „Łatwiej zapytać pacjenta, czy go boli głowa, niż o to, czy boli go penis, bo pacjent często nie wie, co to jest penis, a już nazwanie żeńskich narządów płciowych jest prawdziwym wyzwaniem” – zauważa prof. Mamcarz i pyta: „Jak sprawić, żeby wysłowić się prawidłowo w sensie medycznym, a jednocześnie zostać właściwie zrozumianym?”. Zdaniem prof. Bralczyka język naukowy być może trafia w sedno, ale zazwyczaj jest dla pacjenta obcy. Podsuwa jednak rozwiązania problemu, z których warto skorzystać.
Poza wszystkim bowiem mamy tu do czynienia z konkretnymi radami, jak omijać językowe rafy i jak ułatwiać sobie werbalny kontakt z chorym; jak sprawić, by język, jakim posługujemy się w pracy, był uwspólniony, czyli aby obie strony były świadome zgodnych skojarzeń i aby te same słowa wywierały na nich podobne wrażenie. Z tego powodu śmiało można polecać tę książkę również pacjentom, bo „Zdrowy język” ich także powinien skłonić do refleksji, jak przedstawiać lekarzowi swoje dolegliwości. Słabością współczesnej medycyny jest marny compliance, za który nie odpowiadają medycy, ale również chorzy. Dobrze więc by było, gdyby przy okazji lektury zastanowili się nad znaczeniem słów, którymi posługują się, rozprawiając o swych chorobach.
Problemy związane z porozumiewaniem się lekarzy z pacjentami do tej pory przypisywano zazwyczaj autorytarnemu podejściu do chorych. Postulat, aby paternalizm zastąpić partnerstwem przewija się w wielu publikacjach, a przede wszystkim stał się refrenem powtarzanym gremialnie przez wykładowców na rozmaitych warsztatach na temat komunikacji w ochronie zdrowia prezentujących swoje przemyślenia. Dr n. społ. Antonina Doroszewska, która kieruje Studium Komunikacji Medycznej na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, mówiła mi rok temu, że o partnerstwie w ochronie zdrowia myśli się w sposób uproszczony, traktując je jak przeciwwagę do paternalizmu. – Ostatecznie chodzi o to, aby w kontaktach z pacjentem kierować się indywidualizacją opieki i umieć zauważyć, czego konkretny chory potrzebuje. Nie powinniśmy więc, ucząc studentów i lekarzy właściwych zasad komunikacji, prezentować im jednej wzorcowej relacji – twierdzi dr Doroszewska. – Ważniejsze jest kształtowanie umiejętności poznawania perspektywy pacjenta.
Znów zatem wypada wrócić do rozmowy profesorów Mamcarza i Bralczyka, bo w niej właśnie na pierwszym planie jest starcie dwóch językowych (czy szerzej – komunikacyjnych) perspektyw. Pierwszy prezentuje ją od strony lekarskiej, a drugi – pacjenckiej. Niemałą przyjemność można czerpać, odnajdując w tym dyskursie swoje własne rozterki lub (nierzadko przykre) doświadczenia. Ale że obydwaj panowie znani są z poczucia humoru, nie stronią od zabawnych dykteryjek, które uprzyjemniają lekturę, czyniąc z tej książki zamiast podręcznika pouczającą rozprawkę.
To wszystko ma znaczenie w okresie przedświątecznym, skłaniającym do zastanowienia się, co warto zmienić w prywatnym i zawodowym życiu wraz z nadejściem nowego roku. Od starszych lekarzy często słyszę: „Nikt nas nie uczył, jak prowadzić rozmowy z chorymi, jak przekonywać, nie gasić nadziei. To dla wielu z nas rozpoznawanie sytuacji bojem”. W myśl zasady: albo masz wrodzone pokłady empatii, albo radź sobie sam. Tymczasem eksperci podkreślają, że z komunikacją w gabinetach lekarskich jest jak z grą na instrumentach – zdolności wrodzone nie wystarczą, trzeba się tego nauczyć i ćwiczyć. Każdy trening, zwłaszcza u początkujących, wymaga jednak kompetentnych trenerów. Trening dobrych manier i przystępnego języka, który połączy starania lekarza z wcale nie mniejszym wysiłkiem chorego, również.