Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. Zhen H/Unsplash
Autor: Małgorzata Solecka
Co zapamiętamy z mijającego roku w zakresie ochrony zdrowia? Dający się odczuć kryzys finansów NFZ, zagrażający dostępności świadczeń? Zapowiedzi zmian w ustawie o wynagrodzeniach minimalnych i ataki polityków dotyczące zarobków lekarzy? Częściowe zwycięstwo rozsądku w sprawie kształcenia na kierunkach lekarskich? Jedno jest pewne: 2024 r. nie był łatwy, kolejny też nie będzie.
Oczekiwania były ogromne. Wiązały się przede wszystkim – jak się wydaje – z przekonaniem, że nowy rząd będzie chciał radykalnie uporządkować kwestię finansowania ochrony zdrowia, poprawiając ustawę 7 proc. PKB na zdrowie przez usunięcie z niej metody n-2, odnoszącej wydatki do PKB sprzed dwóch lat. To, nawet z niewielką korektą (wydłużeniem) mapy drogowej do osiągnięcia założonego pułapu, wpłynęłoby po pierwsze na wzrost, po drugie na przewidywalność finansowania.
Nic takiego się jednak nie stało. Minister zdrowia Izabela Leszczyna wykluczyła już w pierwszych tygodniach swojego urzędowania zmniejszenie odsetka PKB wydawanego na ochronę zdrowia, tłumacząc, że nie przejdzie do historii jako minister zdrowia, który podejmie taką decyzję. Przez cały rok mówiło się (i mówi) o znaczącym wzroście nakładów. Koalicja Obywatelska w ostatnich miesiącach roku chwaliła się wręcz, że „dba o polskich pacjentów”, przeznaczając na ochronę zdrowia ponad 6,5 proc. PKB. Rzeczywiście, w przyszłym roku wydatki w tej dziedzinie mają wynieść 6,52 proc. PKB (z roku 2023), ale to jedynie 0,5 mld zł więcej niż konieczne minimum. Plan, oczywiście, w ciągu roku będzie się zmieniał, tak jak w poprzednich latach. Ale przykład 2024 r. – kiedy również startowaliśmy z absolutnego minimum, wynikającego z ustawy przychodowej – pokazuje, że to przepis może nie na katastrofę, ale na pewno na erozję systemu opieki zdrowotnej. – Pieniędzy mamy tyle, ile mamy, i więcej nie będzie – październikowa wypowiedź minister Leszczyny podczas XX Forum Rynku Zdrowia mogłaby być najlepszym motto mijającego roku, ale i prognozą na rok przyszły. Wszystko wskazuje, że pod względem finansowym będzie on przynajmniej tak samo trudny jak 2024.
Wyzwań jednak przybędzie. Ograniczona podaż środków przekłada się na szukanie oszczędności. W listopadzie zaczęły się krystalizować konkrety w zakresie tzw. reformy szpitalnictwa (de facto zmian obejmujących przede wszystkim szpitale powiatowe), a także deregulacji systemu. Już od stycznia 2025 ma zniknąć część warunków stawianych przez NFZ szpitalom w kwestii np. obsady dyżurowej. Poluzowanie wymagań kadrowych i organizacyjnych przyczyni się – obiecuje minister zdrowia – do spadku zapotrzebowania na kadry (przede wszystkim, oczywiście, na lekarzy). Dzięki temu powinna się istotnie zmniejszyć presja płacowa, którą coraz dotkliwiej odczuwają szpitale.
Politycy (i duża część ekspertów) oceniają jednak, że te działania nie wystarczą, zwłaszcza że skutki zmian systemowych (zakładających m.in. zmniejszenie liczby oddziałów pracujących w trybie całodobowym), jeśli do nich dojdzie, będą odczuwalne po pewnym czasie. Deregulacja da efekty szybciej, ale w dużo mniejszej skali niż obecny poziom kosztów, ponoszonych przez szpitale, których nie pokrywają przychody z NFZ. To główny powód rozpoczęcia przymiarek do zmian w ustawie o wynagrodzeniach minimalnych pracowników ochrony zdrowia lub w sposobie jej realizacji, bo i taka koncepcja jest rozważana. Jednak ewolucja stanowiska minister zdrowia (jeszcze latem zdecydowanie wykluczała decyzje oznaczające „odebranie” pracownikom korzyści, które uzyskali w poprzedniej kadencji) dowodzi, że problem z kosztami pracy jest realny i narastający. Nic w tym zaskakującego, bo ustawa sztywno wiąże poziom średniego wynagrodzenia w gospodarce z metodą n-1, a przychody NFZ rosną według n-2. Lata 2022–2023, z wysokim poziomem inflacji i skokowym wzrostem wynagrodzeń, stanowią zaś ogromne (i wzrastające) obciążenie dla finansów funduszu.
Osobną, ale dla środowiska lekarskiego fundamentalną, kwestią są wynagrodzenia specjalistów. Być może rok 2024 zapisze się w pamięci konkretną liczbą – 299 tys. Na tyle złotych polskich opiewała najwyższa zidentyfikowana faktura, jaką pewien specjalista wystawił szpitalowi. Przedstawiciele MZ i NFZ posłużyli się nią, trudno oprzeć się wrażeniu, że instrumentalnie, jako argumentem za tezą stawianą nie od dziś, że lekarze (przede wszystkim lekarze) są w stanie „przejeść” każde pieniądze, jakie pojawiają się w systemie ochrony zdrowia (pośrednio ma to dowodzić, że nie warto zwiększać nakładów), a niebotyczne stawki, inkasowane na kontraktach, to jedna z głównych przyczyn zapaści finansowej szpitali i (pośrednio) systemu.
Że to argumentum ad absurdum, bo jednostkowy przypadek, w dodatku pozbawiony kontekstu (nie wiadomo np., na jakie kwoty opiewały inne faktury tego specjalisty), nic nie mówi o zarobkach lekarzy? Z danych, jakie pozyskała Naczelna Izba Lekarska w trakcie „awantury o fakturę”, wynika, że powyżej 100 tys. zł miesięcznie zarabia w Polsce niewiele ponad 200 specjalistów, między 50 a 100 tys. zł – około 3 tys. Mediana zarobków lekarzy kontraktowych wynosi, według AOTMiT, około 19 tys. zł. To są pojedyncze faktury, a wiadomo, że duża część lekarzy pracuje w więcej niż jednym miejscu. Dyskusja o zarobkach lekarzy jest wielowątkowa i skomplikowana, ale nie może – a na pewno nie powinna – być toczona z pomocą argumentów nieprzystających do rzeczywistości.
Rzeczywistości nie można opisywać w samych ciemnych barwach – to też byłby fałszywy obraz. „Coś” drgnęło na korzyść systemu, lekarzy, pacjentów w kwestiach związanych z refundacją leków. Trudno mówić o rewolucji (zwłaszcza że zmiany nie stały się ciałem; to ciągle zapowiedzi, mniej lub bardziej zmaterializowane w postaci projektów), ale jest szansa, że wkrótce prawo do leków refundowanych stanie się rzeczywiście prawem pacjenta (recepty na leki z list „S” i „Dz” będą mogli wystawiać wszyscy lekarze, również praktykujący prywatnie). Jest też wola – choć tu zdecydowanie dalej do wdrożenia – przynajmniej częściowej automatyzacji refundacji. Powinno to wpłynąć po pierwsze – na uproszczenie pracy lekarzy, po drugie – na przejęcie przez system odpowiedzialności za określanie poziomu refundacji, żeby lekarze nie byli karani, jeśli z powodu pomyłki lub niedopatrzenia określą ten poziom niewłaściwie. Bo kontrole NFZ w tym zakresie pozostają dla nich ciągle dużym problemem. Po częściowo korzystnym rozwiązaniu sprawy refundacji preparatu mlekozastępczego, co nastąpiło dzięki ogromnemu zaangażowaniu samorządu lekarskiego i determinacji pojedynczych lekarzy, kolejnym spornym tematem między świadczeniodawcami, lekarzami i płatnikiem okazały się leki recepturowe.
Nie można nie zauważyć też zmiany nastawienia decydentów do kwestii systemu no-fault. Obietnica ministra sprawiedliwości dotycząca przeprowadzenia zmian w kodeksie karnym ciągle pozostaje obietnicą, ale jest duża szansa, że w 2025 r. zmiany nastąpią.
Wreszcie, last but not least, zagadnienie kształcenia. Nie ma powodów do ogłaszania pełnego sukcesu, ale fakt, że pięć z dziewięciu kontrolowanych przez PKA w 2024 r. uczelni nie przeszło próby i nie otrzymało zgody na rekrutację nowych studentów na pierwszy rok studiów, daje nadzieję, że trend masowego, niekontrolowanego otwierania kierunków lekarskich został zatrzymany i może być odwrócony. Nawet przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia, choć nie spotyka się to z entuzjazmem dużej części polityków koalicji rządzącej, mówią o konieczności stopniowej redukcji liczby miejsc na tych kierunkach, bo brak takiej decyzji grozi nie tylko „wyprodukowaniem” ich ponad potrzeby, ale przede wszystkim – w kiepskiej jakości.
©Copyright by OIL w Warszawie. Wszelkie prawa do przedruku są zastrzeżone.