Nie masz konta? Zarejestruj się
Fot. Luisella Planeta/Pixabay
Autor: Małgorzata Solecka
Potężny konflikt ze środowiskiem lekarskim i w końcu dymisja ministra zdrowia na dwa miesiące przed wyborami, multiplikacja kierunków lekarskich na nowych uczelniach, niemal pewny już koniec ośmiu lat rządów Zjednoczonej Prawicy, utajona – a może po prostu ignorowana – pandemia COVID-19 i kompletny rozjazd rzeczywistości i deklaracji w zakresie szczepień ochronnych. To tylko wierzchołek góry lodowej zdarzeń w obszarze ochrony zdrowia, które zapadną nam w pamięć. Nie zawsze dobrą.
Gdyby trzeba było wskazać najważniejsze zdarzenie lub proces w ochronie zdrowia w kończącym się roku, byłby kłopot. Czy najważniejszy był przewlekły, trwający od wiosny i zaostrzony pod koniec czerwca, ale z apogeum ponad miesiąc później konflikt środowiska medycznego z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim o zasady wystawiania recept? Konflikt, w którym szef resortu zdrowia najpierw złamał szereg przepisów, bezprawnie (na co zwracał uwagę rzecznik praw obywatelskich) narzucając lekarzom limity wystawianych recept, potem insynuował działalność lobbingową organizacji lekarskich na rzecz firm receptomatowych, by w końcu 4 sierpnia ujawnić dane pacjenta-lekarza (łamiąc nie tylko prawo, ale i zasady przyzwoitości nakazujące rozdzielać sferę publiczną od prywatnej) i wywołać gigantyczny skandal, który – wiele na to wskazuje – zakończył aktywność publiczną ministra. (Niedługo po wyborach 15 października UODO ogłosił wszczęcie postępowania w sprawie ujawnienia danych, tłumacząc zwłokę brakiem odpowiedzi na zadane resortowi zdrowia pytania.)
Zatem konflikt o recepty (a tak naprawdę o fundamenty państwa prawa) czy konflikt o jakość kształcenia lekarzy? 2023 zapisze się jako rok, w którym rekordowa liczba szkół wyższych otrzymała zgodę na prowadzenie kierunku lekarskiego (proces się nie zakończył, w tym roku akademickim przyszłych lekarzy kształcą 43 szkoły, ale kolejne już po wyborach otrzymały zgody ministerstw Zdrowia oraz Edukacji i Nauki). Samorząd lekarski od wielu miesięcy, właściwie od jesieni 2020 r., gdy zapadały pierwsze decyzje o dopuszczeniu na rynek pracy lekarzy spoza UE oraz o obniżeniu kryteriów, jakim muszą sprostać uczelnie, by otwierać kierunek lekarski, przestrzegał i przestrzega przed dewastacją systemu kształcenia.
Po wyborach ten głos został wyraźnie wzmocniony. Podczas Forum Rynku Zdrowia (16–17 października) rektor WUM, prof. Zbigniew Gaciong stwierdził, że była (i jest) alternatywa wobec mnożenia kierunków lekarskich w niezweryfikowanych szkołach. Wystarczyłoby radykalne zwiększenie przez rząd dotacji dla uczelni, które dotychczas kształciły przyszłych lekarzy, gwarantując odpowiednią jakość tego procesu. Uczelnie, mając więcej pieniędzy z budżetu państwa, mogłyby zrezygnować z English Division lub ją znacząco ograniczyć. Równie mocno wybrzmiał głos dr Małgorzaty Gałązki-Sobotki, wiceprzewodniczącej Rady NFZ, dziekan Centrum Kształcenia Podyplomowego i dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego, która przestrzegała podczas innego panelu, że jeśli będziemy nadmiernie luzować wymagania wobec szkół kształcących na kierunkach lekarskich, możemy narazić na problemy cały system kształcenia lekarzy. Ekspertka podkreśliła, że nie ulega wątpliwości konieczność zwiększenia liczebności kadr lekarskich, ale jakość kształcenia absolutnie musi zostać zachowana. – Nie może być w tej sprawie nawet cienia kompromisu.
Rok 2023 możemy też zapamiętać jako rok ignorowanej pandemii. COVID-19 przestał być postrachem nie tylko w Polsce. Są jednak kraje, które zagrożenie ciągle traktują serio, prowadzą monitoring zachorowań (bardziej zachorowań niż zakażeń), a przede wszystkim starają się zapewniać dostępność szczepień i aktualizować immunizację grup najbardziej narażonych na ciężki przebieg choroby i komplikacje. W Polsce szczepień przeciw COVID-19 praktycznie nie ma, w październiku dziennie szczepiło się w kraju 70–80 osób (więcej w środku tygodnia, w weekendy pojedyncze osoby). Ministerstwo Zdrowia jeszcze przed wyborami ogłosiło, że w listopadzie do Polski trafią szczepionki przeciw nowym wariantom SARS-CoV-2, ale szczegóły akcji szczepień będą znane dopiero w drugiej połowie miesiąca, a szczepienia rozpoczną się nie wcześniej niż w grudniu. W środku sezonu infekcyjnego i praktycznie tuż przed szczytem sezonu grypowego. Przy okazji warto nadmienić, że dopiero od listopada apteki mogły podjąć szczepienia przeciw grypie na większą skalę (sarkazm, ironia, eksperci spodziewają się powrotu do poziomu zaszczepienia 4–5 proc.) i z dużymi zmianami zasad. Można je sprowadzić do tego, że nawet osoby 65 plus, jeśli nie przedstawią recepty od lekarza, będą musiały wyciągnąć z portfela około 50 zł, bo recepta farmaceutyczna pozostaje pełnopłatna. Gdyby podsumować pomysł MZ na szczepienia przeciw grypie, można użyć jednego słowa: chaos.
Zupełnie inne określenie nasuwa się na myśl o programie szczepień przeciw HPV dla dwunasto- i trzynastolatków. Gdy rząd ogłaszał rozpoczęcie akcji szczepień późną wiosną 2023 r., ówczesny minister zdrowia obwieszczał: – Dołączamy do elity! Po czterech miesiącach akcji zaszczepionych jest około 125 tys. (na ponad 800 tys.) młodych nastolatków, eksperci zaś z rosnącym zniechęceniem odnotowują brak pomysłu (a może i woli) na akcję edukacyjną, skierowaną zarówno do dzieci, jak i rodziców. – Wyrwijmy to szczepienie z oparów seksu – apelował podczas październikowego Kongresu Vaccine Forum 2023 dr Tomasz Sobierajski, socjolog. Starania ekspertów, lekarzy, Ministerstwa Zdrowia rujnują konserwatywni politycy, którzy co prawda nie są jawnie „przeciw”, ale żeby byli „za”, też nie można powiedzieć.
Na niewątpliwy plus – choć to dopiero początek drogi – można zapisać wdrożenie opieki koordynowanej w POZ. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej mówił podczas Forum Rynku Zdrowia, że koordynacja i kompleksowość opieki w niektórych obszarach (sieci) to przynajmniej fragmentaryczne rozwiązanie systemowe, skoro system jako całość nie funkcjonuje, a droga pacjenta tylko na pewnych odcinkach staje się prostsza.
Last but not least – rok 2023 przyniesie zmianę rządu, choć proces, licząc od dnia wyborów, jest sztucznie przedłużany i niewykluczone, że skończy się dopiero w grudniu. Nowy rząd to nowe nadzieje, w ochronie zdrowia związane nie tyle z osobą nowego ministra, ile z programem, a przede wszystkim z perspektywą realizacji obietnic wyborczych dotyczących wzrostu nakładów. Niestety, w tej kwestii najprawdopodobniej przełomu, czyli szybkiego wzrostu nakładów, nie będzie. Rozmowy koalicyjne o podziale resortów wskazywały raczej, że Ministerstwo Zdrowia „leżało na stole” najdłużej, właśnie z powodu braku perspektyw na dołożenie minimum kilkudziesięciu miliardów od ręki, a w dalszej perspektywie (roku, może dwóch lat) kolejnych 100 mld (maksymalistyczny postulat Nowej Lewicy, czyli 8 proc. PKB na ochronę zdrowia).
To wróżba, że w pewnych obszarach zmieni się na pewno bardzo wiele, ale niektóre problemy (wyzwania) nie zmienią się wcale.