Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. Michał Parzuchowski / Unsplash
Autor: Paweł Walewski
Czy zamiast kolejnej reklamy leku przeciwbólowego, zobaczymy kiedyś w telewizji spot promujący rozsądek i umiar w stosowaniu tabletek? W końcu, jak mawiał Hipokrates, lepiej zapobiegać niż leczyć.
Mimo szumnych zapowiedzi dyscyplinujących firmy reklamujące leki OTC w mediach, starań aptekarzy, ostrzeżeń i lawiny za truć, specyfiki przeciwbólowe cieszą się w Polsce niesłabnącym powodzeniem. Czy staliśmy się społeczeństwem leko manów? Zanim pojawią się najnowsze dane, pewną pociechą może być fakt, że w 2023 r. liczba kupionych opakowań tych preparatów była o 10 proc. mniej sza niż rok wcześniej. Ale to wciąż aż 85 mln, na które wydano 1,6 mld zł!
Właśnie leki przeciwbólowe stano wią ponad 10 proc. sprzedaży wszyst kich produktów bez recepty, zarów no pod względem ilości, jak i wartości – a w tej grupie najczęściej sprzedawane są preparaty zawierające ibuprofen i paracetamol. Na postawione wcześniej pytanie wolelibyśmy odpowiedzieć przecząco (uznając, że masowa konsumpcja leków uśmierzających ból wynika nie z uzależnienia, lecz z faktycznych potrzeb oraz łaskawości pacjentów, którzy decydują się pomagać sobie na własną rękę, nie angażując lekarzy), ale już na inne – czy Polacy nie wiedzą, jak niebezpieczne może być samoleczenie? – odpowiedź musi być twierdząca. Bo nie wiedzą! A przecież to przede wszystkim świadomość zdrowotna powinna być podstawą samodzielnego stosowania medykamentów, choć całą wiedzę na ten temat, często zafałszowaną, pacjenci zdobywają z reklam, gdyż nawet ulotki mało kto czyta.
Skoro coś jest bez recepty, musi być bezpieczne. Czy nie tak uważa większość sięgających po leki przeciwbólowe? Tymczasem zatrucie paracetamolem jest co roku powodem prawie 80 tys. wizyt na izbach przyjęć amerykańskich szpitali, a jedna trzecia zgłaszających się pacjentów to osoby, które przedawkowały przypadkowo. W proporcjonalnie mniejszym kraju, jakim jest Polska, statystyka byłaby równie zatrważająca. Chociaż na opakowaniach tabletek widoczna jest informacja, że maksymalna zalecana dawka to nie więcej niż 4 g rozłożone na 24 godziny (lub od sześciu do ośmiu tabletek 500 mg), niektórzy przyjmują więcej albo łączą preparaty o różnych nazwach handlowych, nie przejmując się podobnym składem.
Dostępność leków OTC oczywiście temu sprzyja, ale wolna amerykanka w ich sprzedaży zawsze mniej kłuła w oczy niż w przypadku używek, nawet takich jak alkohol czy papierosy. Celowo zestawiam produkty o skrajnie różnych efektach, bo nadużywanie ich ma ten sam mianownik. Wiele hałasu wzbudziły alkotubki, oburza nas przymykanie oka na sprzedaż dzieciom papierosów elektronicznych. Jednak fakt, że opakowania leków przeciwbólowych mieszają się na sklepowych półkach ze słodyczami i nastolatki mają do nich nieograniczony dostęp (jak wszyscy klienci), nie wywołuje żadnych reakcji inspekcji handlowej ani instytucji nadzorujących rynek farmaceutyków.
Niedawny raport Najwyższej Izby Kontroli dotyczący sprzedaży leków bez recepty ujawnił, że łatwy i niekontrolowany w obrocie pozaaptecznym dostęp do środków przeciwbólowych sprzyja wykorzystywaniu ich w celu uzyskania stanu odurzenia. A liczba polekowych zatruć wśród nieletnich (powodowanych nie tylko przez leki przeciwbólowe, ale również nasenne, przeciwhistaminowe i na przeziębienie), jak alarmują warszawscy pediatrzy, wzrosła przez ostatnie dwa lata aż o 76 proc. Kontrolerzy NIK we wspomnianym raporcie kilkakrotnie podkreślili szkodliwość akceptowania przez polskie urzędy sprawujące pieczę nad obrotem lekami opakowań zawierających więcej niż wskazane w ulotce dopuszczalne dawki. Czyli, mimo że zalecana kuracja przy samoleczeniu powinna trwać maksymalnie trzy dni, na co wystarczyłoby 18 tabletek, w opakowaniu znajdowało się 20. Albo zamiast 10 saszetek – podwójna liczba.
Zdaniem NIK na rozwój rynku OTC w Polsce istotny wpływ miała pandemia COVID-19, która spotęgowała wzrost sprzedaży w tym segmencie leków. Wydaje się jednak, że wzrost popularności samoleczenia rozpoczął się dużo wcześniej. Już 20 lat temu pisałem w „Polityce” o narastających problemach z agresywnym marketingiem producentów farmaceutyków dostępnych poza aptekami. To wtedy właśnie politycy zajmujący się zdrowiem zauważyli, że samoleczenie odciąża finanse ochrony zdrowia. A jeśli coś przynosi oszczędności, można być pewnym, że spodoba się w Polsce i zacznie rozkręcać spiralę samoleczenia jeszcze szybciej. Tym bardziej że najłatwiej realizować politykom coś, co mogą przerzucić na barki społeczeństwa.
Ludzie będą brać leki, aby dobrze sypiać w nocy, będą brać leki na przeziębienie i będą je brać na bóle głowy lub stawów. Nie łudźmy się, że może być inaczej. Oparte na dowodach podejście do łagodzenia bólu musi uwzględniać realistyczne alternatywy. Ale w praktyce trzeba poważnie zastanowić się, jak bardzo jest to szkodliwe i co zrobiliby pacjenci, gdyby nie łykali ulubionych tabletek. Zdaniem zwolenników samoleczenia rozszerzenie listy preparatów ze statusem OTC przynosi korzyści całemu systemowi opieki zdrowotnej, bo nie trzeba płacić medykom za konsultacje i powiększać kolejek po recepty. A to, w ich mniemaniu, przeważa nad ryzykiem utraty zdrowia, gdy sięgamy po preparaty przeciwbólowe na własną rękę. Tymczasem już 20 lat temu prof. Krzysztof Bielecki, nestor chirurgii na Mazowszu, mówił mi, że najchętniej zakazałby reklam preparatów OTC, ponieważ masywne krwotoki z żołądka po środkach przeciwzapalnych i przeciwbólowych z kwasem acetylosalicylowym stały się codziennością na jego oddziale. Zawsze jednak była to u nas walka z wiatrakami, bo nie liczono kosztów powikłań związanych z samoleczeniem. A są niemałe, skoro wspomniane zatrucia przeciwbólowym paracetamolem nierzadko kończą się przeszczepieniem wątroby.
Tylko, czy zakaz reklam rzeczywiście rozwiązałby problem? W krajach, gdzie są one bardziej kontrolowane, nadużywanie leków przeciwbólowych wciąż jest zjawiskiem powszechnym. Skuteczniejsze wydaje się więc nie tyle eliminowanie takich kanałów dotarcia do konsumentów, ile edukowanie ich, aby bardziej krytycznie podchodzili do treści reklam. Ale kto i kiedy powinien za tę edukację się zabrać? Na to pytanie właściwie nie ma dobrej odpowiedzi.
Bo czy jedynie medycy mają poświęcać czas podczas wizyt na rozmowę o bezpiecznym stosowaniu leków? I czy mają odpowiednie narzędzia, aby sprostać temu zadaniu? Czy w dobie dominacji reklam farmaceutycznych i dezinformacji w mediach społecznościowych ich głos może przebić się do świadomości pacjentów? Dla wielu lekarzy priorytetem jest nie edukacja, lecz efektywne wykorzystanie czasu przeznaczonego na zbadanie pacjenta, wypisanie mu recept i potrzebnych zaświadczeń. To trudny wybór, choć podczas wywiadu lekarskiego – niezależnie od powodu wizyty i charakteru udzielanej porady – na pewno warto zainteresować się samodzielnie zażywanymi przez pacjenta lekami i suplementami. Idę o zakład, że wiele osób nie przyzna się do samoleczenia, jeśli nikt ich o to w gabinecie wyraźnie nie zapyta.
Kwestia przyszłości rynku leków OTC oraz odpowiedzialności za konsekwencje rozwoju tej branży pozostaje otwarta. Czy powinniśmy wprowadzić bardziej rygorystyczne regulacje dotyczące sprzedaży leków przeciwbólowych? Ucierpiałyby na tym zwłaszcza dwie grupy: mło- dych, aktywnych zawodowo, którzy nie mają czasu się leczyć ani broń Boże położyć na trzy dni do łóżka, oraz ludzie starszego pokolenia, którzy nadużywanie leków mają we krwi. Słyszą zewsząd, że nie musi boleć, a do przychodni dostać się nie sposób. Łykają więc garściami przeciwbólowe proszki. Jedno jest pewne: ignorowanie problemu będzie nas drogo kosztować. Ilu więc pacjentów musi doświadczyć skutków przedawkowania, abyśmy zaczęli traktować ten problem z należytą powagą?