Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. Aliaksandra Yadzeshka / Unsplash
Autor: Małgorzata Solecka
Polacy 1 czerwca zdecydowali: do Pałacu Prezydenckiego w sierpniu wprowadzi się Karol Nawrocki. Co werdykt wyborców oznacza dla ochrony zdrowia?
Minimalna różnica głosów i sygnalizowane w wielu miejscach kraju nieprawidłowości w protokołach wyborczych stawiają znak zapytania przy werdykcie Sądu Najwyższego, w którym już rejestrowane są pierwsze protesty wyborcze, ale prawdopodobieństwo, że po raz pierwszy w historii wynik wyborów zostanie podważony, jest więcej niż znikome.
Dla rządu Donalda Tuska zmiana Andrzeja Dudy na Karola Nawrockiego to, oczywiście, hiobowe wieści. Wszechobecna w ostatnim roku strategia odkładania ustaw na „po wyborach prezydenckich”, oparta na pewności, że wygra je Rafał Trzaskowski, runęła. Premier Donald Tusk w telewizyjnym przemówieniu zapewnił co prawda, że istnieje „plan B” i jego rząd będzie wprowadzać zapowiedziane zmiany, ale siłą rzeczy szczegółów nie ujawnił. A w komentarzach pojawiło się zasadnicze pytanie: jeśli teraz jest możliwość wprowadzania przepisów bez zwracania uwagi na weto prezydenta, dlaczego nie zaczęto jej wykorzystywać zaraz po objęciu władzy, gdy Andrzej Duda zaczął, trzeba przyznać, wybiórczo, ale dotkliwie, blokować rządowe decyzje? No i drugie: czy ów „plan B” nie jest tylko atrapą?
Jednym z obszarów, w których odkładano zmiany na bardziej sprzyjający politycznie czas, jest ochrona zdrowia. Reforma szpitali, ustawa o wynagrodzeniu minimalnym, oczywiście przepisy antyaborcyjne, ale też choćby powrót do nowelizacji ustawy Prawo farmaceutyczne, umożliwiający realizację obietnicy dostępu do antykoncepcji awaryjnej bez recepty – to wszystko miało zostać odblokowane, podobnie jak (na przykład) domknięcie sprawy obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Miało, ale przynajmniej na drodze ustawowej się nie wydarzy.
Premier, deklarując wolę współpracy z przyszłym prezydentem, nie miał złudzeń – zdradzała go mowa ciała, mimika i spojrzenie – że współpracy nie będzie. Karol Nawrocki jest, i to trzeba powiedzieć jasno, taranem dla kolejnej koalicji PiS–Konfederacja i będzie robić wszystko, by po pierwsze, kolejne wybory ta koalicja wyraźnie wygrała, po drugie, by ta wygrana nastąpiła szybciej niż za dwa lata. Choć tu akurat mogą pojawić się wątpliwości, czy nie lepiej poczekać, by obecny rząd do końca „się wykrwawił”.
Karol Nawrocki, który na początku kampanii w sprawach związanych ze zdrowiem wypowiadał się raczej oszczędnie, w miarę upływu czasu tematowi zaczął poświęcać więcej uwagi, choć trudno przesądzić, co było uwarunkowane po prostu strategią wyborczą, a co – ugruntowanym poglądem kandydata.
Najmniej wątpliwości budzi blok światopoglądowy. Nawrocki od początku deklarował się jako przeciwnik liberalizacji aborcji, opowiadał się wielokrotnie „za życiem” i choć w przeciwieństwie do kandydatów Konfederacji wykluczył usunięcie przesłanki do legalnego przerwania ciąży będącej wynikiem przestępstwa, jest raczej pewne, że nie podpisze nawet powrotu do tzw. kompromisu aborcyjnego (czyli legalizacji przesłanki związanej z ciężkim uszkodzeniem płodu). Wyraźny sygnał Nawrocki dał również w sprawie in vitro podczas ostatniej debaty z Rafałem Trzaskowskim, w trakcie której zapowiedział, że jego światopogląd nie pozwala mu na popieranie tego rozwiązania.
W obszarze zdrowia publicznego również nie ma wątpliwości. Z jednej strony Karol Nawrocki promował się jako zwolennik tężyzny fizycznej, miłośnik różnego rodzaju sportów (podobnie jak Andrzej Duda, który jednak kojarzy się wyłącznie z elegancką dyscypliną, czyli narciarstwem zjazdowym), z drugiej – trudno nie dostrzec negatywów. Nawrocki zadeklarował się jako przeciwnik obowiązkowych szczepień ochronnych, przy okazji obnażając swój całkowity brak wiedzy. – Jestem przeciwny przymusowym szczepieniom, szczególnie ludzi dorosłych. Ale także jestem przeciwny przymusowym szczepieniom dzieci, z wyłączeniem tych chorób, które są zagrożeniem generalnym dla populacji, jak polio czy choroba Heinego-Medina – mówił pod koniec lutego na jednym ze spotkań (media wytykały Nawrockiemu błędy, ale nieprzesadnie energicznie, nic nie wskazywało wówczas, by mógł realnie zagrozić kandydatowi Koalicji Obywatelskiej). Nawrocki wyraźnie jednak zabiegał o wyborców nastawionych „wakcynosceptycznie”. – Ci, którzy byli zmuszani do tego, żeby się zaszczepić, powinni zostać przeproszeni i mogą liczyć na moje wsparcie – mówił.
Prezydent elekt dał się też poznać – już na początku kampanii – jako zdecydowany przeciwnik edukacji zdrowotnej, przynajmniej w kształcie zaproponowanym przez MEN. Wziął udział w demonstracji przeciwników nowego przedmiotu, której głównym hasłem było „Nie dla deprawacji!”. Choć edukacja zdrowotna jest wprowadzana do szkół nie na podstawie ustawy, ale rozporządzenia, można się zastanawiać, w jaki sposób prezydentura Karola Nawrockiego wpłynie na deklarowane przez obecne ministerstwo plany, by po roku (czyli od września 2026 r.) był to jednak przedmiot obowiązkowy, czego zresztą jednoznacznie domagają się eksperci, w tym przede wszystkim autorytety medyczne.
Jeśli chodzi o sprawy związane z organizacją i funkcjonowaniem systemu ochrony zdrowia, sytuacja jest bardziej złożona. W trakcie kampanii przez długi czas przebijał się jeden postulat Nawrockiego – pierwszeństwo w dostępie do świadczeń medycznych dla obywateli polskich (domyślnie – przed uchodźcami z Ukrainy). Wpisuje się ono w dużo mniej przyjazne Ukrainie nastawienie prezydenta elekta choćby w porównaniu z Andrzejem Dudą. Jako remedium na kolejki czy sposób na skrócenie czasu oczekiwania – kompletny „kapiszon”, bo obywatele Ukrainy, zwłaszcza ci, którzy korzystają ze świadczeń zdrowotnych na podstawie specjalnych przepisów (czyli nie płacą składek zdrowotnych), stanowią niewielki odsetek pacjentów. Tu zresztą eksperci nie mają wątpliwości: o kolejności udzielania świadczeń decydować może, w systemie publicznym, jedynie stan zdrowia pacjenta, zaś na pewno nie jego narodowość.
Pod koniec kampanii Karol Nawrocki o sytuacji w systemie ochrony zdrowia mówił już znacznie więcej i śmielej. Przestrzegał pracowników medycznych przed prezydenturą Rafała Trzaskowskiego, który miał, w razie wyboru, podpisać zmianę ustawy o wynagrodzeniach minimalnych i zabrać medykom podwyżki. Można się spodziewać, że Nawrocki takiej ustawy nie podpisze, chyba że… podpiszą się pod nią związki zawodowe, wtedy głowa państwa znalazłaby się w trudnej sytuacji.
Karol Nawrocki opowiedział się też jako przeciwnik obniżania składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, a jednocześnie obiecał, że nie podpisze żadnej ustawy zwiększającej obciążenia podatkowe (czyli również – składkowe). A jeśli chodzi o wiedzę prezydenta elekta o finansach ochrony zdrowia, podczas ostatniej „debaty” w Końskich (przed drugą turą, gdzie nie było Rafała Trzaskowskiego) obiecał przywrócenie Funduszu Medycznego. Odpowiadając na pytanie dotyczące możliwości finansowania terapii genowej DMD (najdroższego w tej chwili leku na świecie) ze środków publicznych, Nawrocki uznał, że konieczność organizowania zbiórek na ten cel jest wyrazem dysfunkcjonalności państwa polskiego, bo pieniądze powinny się znaleźć w funduszach służby zdrowia. – Pewnym rozwiązaniem tego miał być Fundusz Medyczny, który funkcjonował za sprawą prezydenta Andrzeja Dudy i Ministerstwa Zdrowia za czasów Zjednoczonej Prawicy. To dawało prezydentowi realną szansę na reagowanie właśnie w tego typu sytuacjach. Ze względów politycznych fundusz ten został zlikwidowany. Ja doprowadzę do przywrócenia Funduszu Medycznego – stwierdził. Problem w tym, że w tej krótkiej wypowiedzi są aż dwie nieprawdziwe informacje.
Po pierwsze, i najważniejsze, Fundusz Medyczny nie został zlikwidowany (nawet jeśli obecna koalicja miała na to ochotę, co więcej, miała być może takie plany „po wyborach”).
Po drugie, Fundusz Medyczny nie dawał prezydentowi żadnych realnych szans na reagowanie w takich sytuacjach, bo nie prezydent nim zawiaduje i nie on podejmuje decyzje dotyczące sposobu wydatkowania środków. Fundusz Medyczny nie jest skarbonką, do której głowa państwa może w sposób uznaniowy sięgać, by regulować rachunki za drogie terapie, choć niektóre z nich – w sposób systemowy – są rzeczywiście finansowane z FM.
Po trzecie, prezydent musi, a w każdym razie powinien, wiedzieć, że żadnego państwa na świecie nie stać na finansowanie „wszystkim wszystkiego”. Polski, z jej poziomem wydatków na zdrowie, tym bardziej. Choć… cóż szkodzi obiecać