Logowanie do profilu lekarza

Przez login.gov

co dolega polskim dzieciom - wywiad z dr. Feleszką

fot. licencja OIL w Warszawie

Medycyna 27.05.2025 r.

Co dolega polskim dzieciom

Autor: Aleksandra Sokalska

Otyłość, cyfrowe uzależnienia, alergie… O tym, z czym mierzą się polskie dzieci i polska pediatria, rozmawiam z dr. hab. n. med. Wojciechem Feleszką, specjalistą pediatrii, immunologii klinicznej i chorób płuc.

Najmłodsi Polacy są zdrowi? 

Pyta pani zapewne w kontekście raportu WHO, który pokazuje, że tempo tycia dzieci w Polsce jest szybsze niż w innych krajach Europy. Rzeczywiście z otyłością mamy problem, ale na pewno nie jest tak, że mali Polacy generalnie chorują bardziej i częściej niż inni młodzi Europejczycy. Co więcej, w kontekście otyłości powiem, że moim zdaniem polskie jedzenie jest zdrowsze niż w innych krajach, a już na pewno od tego w Stanach Zjednoczonych. Wciąż mamy mniej przetworzonych produktów żywnościowych, większy dostęp do tych całkowicie naturalnych. Wystarczy tylko z tego korzystać. 

dr hab. n. med. Wojciech Feleszko

dr hab. n. med. Wojciech Feleszko / fot. Piotr Ratajski

Z jakimi zatem problemami zdrowotnymi oprócz otyłości mierzą się dzieci najczęściej? 

To pytanie z zakresu pediatrii społecznej, która jest niezwykle interesującą dziedziną. Z mojej perspektywy, pierwszym najistotniejszym problemem polskich dzieci jest masowe uzależnienie od mediów elektronicznych. Zresztą przez pandemię wszyscy poniekąd się od nich uzależniliśmy, ale dzieci w szczególności „wrosły w ekrany”. To jest dla nas nowa sytuacja i bardzo trudna, bo nie stworzyliśmy mechanizmów, które pozwoliłyby ograniczyć korzystanie przez dzieci z telefonu czy internetu. A dróg, by temu zaradzić, szukamy po omacku: apelujemy, żeby czytać książki, ograniczać czas przy komputerze, ale nie mamy jasnych standardowych wytycznych, jak przeciwdziałać cyfrowemu uzależnieniu.  

Znów zatem wracamy do otyłości, bo komputer czy telefon, to mniej ruchu.  

Tak, ale konsekwencją uzależnienia cyfrowego jest także spowolniony rozwój i problemy psychiczne. Z badań wynika, że nadmierne korzystanie z ekranów może obniżać kreatywność i wyniki w nauce, zwiększać ryzyko zaburzeń nastroju, a nawet – według niektórych prac – wiązać się z wyższym ryzykiem cech ze spektrum autyzmu. Choć byłbym ostrożny w interpretacji przyczynowości tych zależności, faktem jest, że badania na ten temat opublikowano w JAMA Pediatrics (JAMA). 

Na pewno natomiast bardzo widoczny jest wpływ mediów elektronicznych na nastolatki. Media w ich przypadku mogą m.in. obniżać samoocenę, prowadzić do bullyingu w szkole i przyczyniać się do powstania depresji, że już nie wspomnę o notorycznym „okradaniu” dziecka ze snu 

Kto jest winien takiego stanu rzeczy? Rodzice? Brak systemowych rozwiązań? 

Nie obarczałbym odpowiedzialnością wyłącznie rodziców. Na pewno brak nam systemowych rozwiązań na poziomie państwowym, a nawet ponadpaństwowym. Media elektroniczne łowią dzieci jako potencjalnych konsumentów i nie mają żadnych ograniczeń. Ostatnio Instytut Cyfrowego Obywatelstwa przygotował raport „Internet dzieci” z monitoringu aktywności dzieci i młodzieży w internecie. Jego wyniki przerażają, np. ponad połowa dzieci w wieku 7–12 lat korzysta z przynajmniej jednego serwisu społecznościowego lub komunikatora, które są dozwolone od 13. roku życia. Potrzebne są zatem na poziomie rządowym regulacje, które uniemożliwią młodszym dzieciom korzystanie z takich platform jak TikTok, Messenger czy Instagram i Facebook. Są one bowiem szalenie uzależniające, rodzą wiele patologii, a dzieci korzystają z nich masowo.  

A może pomógłby odpowiedni system edukacji? 

Na pewno powinniśmy uczyć dzieci krytycznego myślenia medialnego, ale sama rodzicielska czy szkolna edukacja nie wystarczy. Potrzebne są odgórne ograniczenia. 

Potrzebna jest też dobra alternatywa – jeśli dzieci nie powinny siedzieć przed komputerem czy smartfonem, gdzie mają spędzać czas? 

W otoczeniu zieleni. Jestem doradcą w Fundacji Rozwoju Dzieci, która zainicjowała program „Dzieci mają wychodne”. Celem programu było zachęcanie przedszkoli do prowadzenia zajęć poza murami placówek, wychodzenie do lasu, na łąki itd. Ta akcja przyniosła bardzo dobre rezultaty, bo dzieci po prostu były zdrowsze, bardziej odporne fizycznie i psychicznie, lepiej funkcjonujące emocjonalnie. Zresztą w alergologii, w którą jestem mocno naukowo zaangażowany, od kilku już lat trwa trend pokazujący, że bioróżnorodne otoczenie wpływa korzystnie na układ odpornościowy. A badania na ten temat zaczęły się od… motyli. Naukowcy podczas ich obserwacji zauważyli, że motyle lepiej się rozwijają w bioróżnorodnym środowisku.  

Idąc za tą teorią, jakiś czas temu zaproponowałem naukowcom Uniwersytetu Harvarda, którzy prowadzili od wielu lat badania na dużej, bo liczącej 1000 dzieci kohorcie, że sprawdzę, jaki wpływ na nie ma zielone otoczenie. W kohorcie znajdowały się dzieci, które w wieku kilku czy kilkunastu miesięcy trafiły do szpitala z powodu choroby dróg oddechowych. Pochodziły z różnych stref geograficznych, reprezentowały wiele ras, miały różny status ekonomiczny, mieszkały w zróżnicowanym środowisku, czyli i w zabetonowanych miastach, i na bardzo zielonych przedmieściach. Tak duża i zróżnicowana kohorta, analizowana od wielu lat, pozwoliła uzyskać bardzo wiarygodne wyniki badań. A one pokazały, że zieleń środowiskowa ma ogromny pozytywny wpływ na zdrowie. I tu nie chodzi tylko o patrzenie na zieleń, ale także o biochemiczne mechanizmy, które w jakiś sposób stymulują organizm. Czekamy właśnie na rozstrzygnięcie grantu, który ma pogłębić dokonane przez nas obserwacje.  

A tak może być? 

Jak wychodzi się w nocy z latarką czołówką do lasu, można zaobserwować, że w powietrzu unosi się wiele drobinek. To rosa, pyłki drzew i traw, ale być może także pierwotniaki, spory grzybów, które coś modyfikują i działają na nas i nasz układ immunologiczny… Przecież my to wszystko wdychamy. 

Aż dziwne, że wcześniej tego naukowcy nie zbadali. 

Rzeczywiście, braliśmy pod lupę szkodliwy smog, braliśmy pod lupę pyłki wywołujące alergię, ale dopiero teraz pojawiły się narzędzia, które mogą zbadać powietrze pod kątem metabolicznym, dopiero teraz też zaczynamy badać mikrobiom dróg oddechowych.  

Nawiązując do pyłków i alergii, czy teraz jest ona częstsza u dzieci niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, czy po prostu są lepsze możliwości diagnostyczne? 

Od 1989 roku, po zmianie systemowej, zaobserwowaliśmy zdecydowany wzrost alergii. Kiedy byłem młodym lekarzem, nie widziałem np. tak częstej alergii na orzeszki ziemne jak teraz. Z jednej strony zapewne wynik tego, że dzieci obecnie jedzą więcej orzeszków niż dawniej, ale też zmieniło się środowisko wokół nich. Zmieniliśmy się konsumpcyjnie, społecznie i środowiskowo, a efektem tego jest m.in. częściej występująca alergia. 

Ten trend narasta? 

Właśnie tworzymy nowatorski projekt epidemiologiczny Aller Scan, na którego realizację otrzymaliśmy grant od Polpharmy. W jego ramach opracowaliśmy narzędzie dla lekarzy, które jest już w procesie walidacji przy użyciu narzędzi AI, a dzięki któremu na bieżąco będziemy mogli sprawdzać, ilu w Polsce mamy alergików. Rodzice będą mogli na telefonie komórkowym wypełnić ankietę, która z dużym prawdopodobieństwem odpowie na pytanie, czy ich dziecko ma astmę, katar sienny itp. Ankieta trwa ok. 7 minut i zawiera nie tylko pytania, ale także zdjęcia, dźwięki czy filmy – po to, by rodzice dokładnie potrafili rozpoznać objawy u swojego dziecka. Dzięki temu prawdopodobnie już w następnym roku będziemy mieli szansę na poznanie poziomu zachorowalności na trzy choroby alergiczne w Polsce i obszarów, na jakich występują one najczęściej. 

To znaczy, że do pediatrii AI też wchodzi pełną parą? 

Oczywiście! To sfera, która w medycynie niezwykle szybko się rozwija. Sam używam czasem sztucznej inteligencji i zachęcam do tego wszystkich moich współpracowników. AI oczywiście nie zastąpi lekarza, ale wspiera diagnostykę, analizę danych i komunikację z pacjentem.  

A jakie, pana zdaniem, są największe wyzwania, które stoją  przed polską pediatrią? 

Jest ich kilka. Po pierwsze zmiana pokoleniowa. Pediatria długo była kojarzona z dziedziną dość statyczną, z lekarzami w starszym wieku. Teraz powoli może to się zmienia, ale wyzwaniem jest, by pokazać świeższą twarz tej specjalizacji. Aby jednak pediatrię zdynamizować, potrzebne jest także odpowiednie wynagradzanie pediatrów. A oni zwykle nie zarabiają tak dobrze jak inni specjaliści. Nie znam dokładnych polskich statystyk, ale zapewne nie różnią się one zbytnio od tych z innych krajów, a np. w Stanach Zjednoczonych pediatrzy są na szarym końcu zarobków spośród wszystkich lekarskich specjalizacji.  

Drugim obszarem potrzebującym zmian jest podejście do samych dzieci. Pediatrzy oraz rodzice wspierają zjawisko „overparentingu”, czyli zbytniej troski o dziecko. Czapeczka w ciut chłodniejszy dzień, odraczanie szczepień, nadopiekuńczość, zawożenie na zajęcia, bo nie pójdzie przecież piechotą – to wszystko może ograniczać jego rozwój psychospołeczny.   

Trzecim wyzwaniem, które tak naprawdę stoi przed całą medycyną w Polsce, jest nauka komunikacji medycznej. W pediatrii to może nie jest tak dotkliwie widoczne, bo empatię mamy wręcz w DNA tej specjalizacji. Faktem jednak jest, że edukacja komunikacyjna w Polsce dopiero raczkuje. W Wielkiej Brytanii lekarz niezdający z niej egzaminu nie może praktykować. U nas to nowość. Dlatego wspólnie z Marią Nowiną Konopką i Łukaszem Małeckim napisałem na ten temat podręcznik „Komunikacja medyczna dla studentów i lekarzy”, wydany przez Medycynę Praktyczną, który ma wypełnić lukę. To się zbiegło w czasie z dyrektywą Unii Europejskiej, która wymusiła na Polsce wprowadzenie do programu studiów medycznych nauki komunikacji. Mam więc nadzieję, że komunikacja lekarz–pacjent będzie się stopniowo poprawiać. 

Aleksandra Sokalska

Autor: Aleksandra Sokalska

Treści autora ⟶

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, zgodę na ich użycie, oraz akceptację Polityki Prywatności.