Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. licencja OIL w Warszawie
Autor: Paweł Walewski
Silna płeć opiera się na wątłym chromosomie Y i testosteronie, nazywanym hormonem zła. Czy dlatego przegrywa z kruchym zdrowiem?
Ach, te statystyki – bezlitosne liczby, które nie kłamią, choć często próbujemy je ignorować. W Stanach Zjednoczonych kobiety dożywają średnio 80 lat, mężczyźni zaś zaledwie 75. W Polsce różnica jest równie uprzejma: panie – 81, panowie – 77. Globalnie? Kobiety wygrywają o cztery– pięć lat, a w niektórych krajach, jak w Rosji, nawet o dziesięć. Męska śmiertelność jest wyższa we wszystkich grupach wiekowych. Dlaczego? Czyżby ewolucja uznała, że panowie są jednorazowi, a panie są inwestycją długoterminową? Albo, jak sarkastycznie zauważył pewien biolog, mężczyźni to te jednorazowe rakiety nośne, które wynoszą potomstwo na orbitę, a potem spadają w płomieniach.
Oto typowa polska rodzina. Pani domu, ta nieustraszona strażniczka zdrowia, która pamięta o corocznych mammografiach, cytologiach i szczepieniach dla wszystkich, łącznie z psem. Ona to ta, co pilnuje, by mąż wziął tabletki na ciśnienie, a dzieci – witaminy. Kobiety odwiedzają lekarzy o 33 proc. częściej niż mężczyźni. Są jak aplikacje na telefonie, które przypominają o wszystkim: Hej, zrób badania krwi, bo inaczej umrzesz przed emeryturą. Mężczyźni traktują zdrowie jak opcjonalny dodatek do życia, coś, co najwyraźniej psuje im imprezę. Ból w klatce? To pewnie od noszenia worków z cementem – takie przyświeca tu motto. Panowie rzadziej więc chodzą na badania przesiewowe, ignorują pierwsze objawy raka lub zawału, bo przecież macho nie powinien narzekać. A kiedy w końcu lądują u lekarza? Zwykle pod presją żony, która grozi rozwodem, jeśli mąż nie pójdzie. Przyszliśmy do pana doktora z naszą prostatą – słyszał niejednokrotnie w swoim gabinecie znany urolog prof. Andrzej Borkowski, czym podzielił się kiedyś z dziennikarzami na konferencji prasowej z okazji tradycyjnej już w listopadzie kampanii społecznej „Movember”. Jej pomysłodawcami w 1999 r. byli Australijczycy, a celem jest podniesienie świadomości społecznej na temat męskich problemów zdrowotnych. Mobilizacja, której towarzyszy zapuszczanie wąsów, ma skłonić mężczyzn do wykonywania badań profilaktycznych – i nie chodzi tylko o wczesne wykrywanie raka jąder i prostaty.
Medycyna kieruje się prostą zasadą: chcesz wyleczyć chorobę – poznaj jej przyczynę. A gdzie jak nie w genach i chromosomach, ukrytych głęboko w komórkach, krystalizuje się męska natura? Obecność igreka (Y) jest konieczna, by stworzyć mężczyznę. Ale niewystarczająca, by zdefiniować męską tożsamość. W tej roli sprawdzić się muszą hormony, zwłaszcza jeden – testosteron. Jego niedobór prowadzi do zaburzeń erekcji, kruchości kości, spadku witalności i masy mięśniowej oraz odkładania tkanki tłuszczowej w okolicy brzucha. Całe szczęście, że natura ma dość wyobraźni, by wyposażyć mężczyznę w największą ilość tego paliwa w młodości, gdy jest mu ono najbardziej potrzebne, i z wiekiem stopniowo ten poziom obniża. Ubytek sił, gorsze samopoczucie, drażliwość, a przede wszystkim brak ochoty na seks – to główne objawy kryzysu, który nazwano kiedyś andropauzą (andros z greki to mężczyzna, pauza – przerwa). Niefortunnie. Bo przecież żadnej pauzy nie ma.
Testosteron to nie tylko broda i mięśnie – to też wolniejsza dojrzałość płata czołowego mózgu, odpowiedzialnego za ocenę konsekwencji. Stąd te wypadki, samobójstwa i agresywna jazda: mężczyźni umierają młodo z powodu „zewnętrznych przyczyn śmierci” – np. wypadków, przemocy, trucizn – trzy–cztery razy częściej niż kobiety. A estrogen u pań? To ochroniarz serca i naczyń: obniża cholesterol, spowalnia miażdżycę. Kobiety po menopauzie tracą ten bonus, ale zanim to nastąpi, wygrywają o dekadę.
Jednak biologia stanowi ledwie połowiczny wycinek całej prawdy o męskiej ułomności – za resztę odpowiada nasza kultura macho. Mężczyźni palą więcej (ryzyko chorób serca o 80 proc. wyższe, według Harvard Chan School), piją więcej (alkoholizm skraca życie o lata), objadają się tłustym (otyłość wokół brzucha, nie pod skórą, jak u kobiet). Chcą być twardzielami: Nie pójdę do lekarza, bo co ludzie powiedzą? To nie żart – badania pokazują, że faceci unikają wizyt, bo boją się… słabości. W efekcie najpoważniejsze choroby – nowotwory, udary, zawały – właśnie dlatego zabijają ich szybciej. A luka wciąż się powiększa: w latach 2010–2021 różnica w śmiertelności między kobietami a mężczyznami w USA wzrosła z 4,8 do 5,8 roku.
Zastanówmy się jednak, czy mężczyźni skazani są na porażkę? Czy lekarze mogą coś zdziałać z męskimi pacjentami, by oddalić od nich ryzyko wcześniejszego umierania? Badania z „The Lancet” pokazują, że interwencje behawioralne działają: jeśli lekarz buduje zaufanie, mówi prosto z mostu (Panie Janie, rak prostaty nie zniknie od machania młotkiem) i angażuje rodzinę – zwłaszcza strażniczki zdrowia – to panowie zaczynają chodzić do lekarza regularnie. W Szwecji, gdzie edukacja zdrowotna jest w szkołach przedmiotem uznanym za niezbędny, luka w długości życia to zaledwie trzy lata.
Tylko ile tego rozsądku można z siebie wykrzesać, gdy tak łatwo ulec obsesji konsumpcji? Prof. Tomasz Szlendak, badacz i uważny obserwator zmieniających się w naszej kulturze obyczajów, w arcyzabawnej książce „Leniwe maskotki, rekiny na smyczy” stawia zasadniczo pesymistyczną diagnozę: Rozmiękliśmy. Zrzedliśmy. Wysubtelnieliśmy. Strywializowaliśmy nasze pragnienia. Mamy ładne futerko zamiast husarskiej zbroi, olśniewający uśmiech zamiast wojennego grymasu. Każemy się dzisiaj stawiać na półce z misiami. Jesteśmy maskotkami. Coraz bardziej leniwymi. Coraz bardziej samotnymi. Coraz bardziej uzależnionymi.
Co się porobiło z mężczyznami w świecie, który nie oferuje im wielu okazji do naturalnych zabaw, takich jak polowanie (ewentualnie wyjazdy integracyjne z obowiązkową grą w paintball)? I to wszystko w pewnym sensie na własne życzenie, bo gdzieś ulatuje poczucie, że o własne hormony należy dbać, tak jak od dawna czynią to kobiety.
W erze cyfrowej transformacji mężczyźni stoją przed nowymi wyzwaniami, które dodatkowo komplikują dbanie o zdrowie. Media społecznościowe i kultura instant gratification promują szybkie nagrody – od lajków po fast food – zamiast długoterminowej troski o ciało i umysł. Aplikacje zdrowotne, smartwatche i algorytmy przypominające o badaniach mogłyby być sprzymierzeńcami, ale mężczyźni częściej postrzegają technologię jako narzędzie rozrywki, a nie profilaktyki. Tymczasem dane z badań przeprowadzonych przez University of Oxford w 2024 r. wskazują, że ci, którzy regularnie korzystają z aplikacji monitorujących zdrowie, mają o 25 proc. większe szanse na wczesne wykrycie problemów kardiologicznych. Może więc kluczem do przełamania męskiego oporu jest nie tylko perswazja lekarzy, ale też sprytne wykorzystanie technologii, która przemówi do męskiego zamiłowania do gadżetów i danych?
Co więcej, zmieniająca się rola mężczyzn w społeczeństwie otwiera nowe możliwości dla profilaktyki zdrowotnej. Współczesny mężczyzna coraz częściej angażuje się w życie rodzinne, dzieląc obowiązki opiekuńcze z partnerką. To szansa, by zdrowie stało się wspólnym projektem rodzinnym, a nie indywidualnym ciężarem. Programy zdrowotne skierowane do par, promujące wspólne badania czy warsztaty o zdrowym stylu życia, zyskują popularność w wielu krajach, np. w Kanadzie, gdzie odsetek mężczyzn uczestniczących w badaniach profilaktycznych wzrósł o 15 proc. dzięki takim inicjatywom. Medycyna może zatem pójść o krok dalej, przekształcając dbanie o zdrowie w akt wspólnej odpowiedzialności, który nie tylko wzmacnia więzi, ale też pozwala mężczyznom zobaczyć w trosce o siebie nie słabość, lecz siłę – dla siebie i bliskich. Ostatecznie medycyna to nie tylko przykładanie stetoskopu i pobieranie krwi, ale też sztuka perswazji.