Logowanie do profilu lekarza

Przez login.gov

Medycyna 12.11.2024 r.

Wirus, który jest w nas

Autor: Aleksandra Sokalska

Koronawirus nie daje za wygraną. Nie chodzi tylko o kolejną falę zakażeń, ale także, a może przede wszystkim, o odległe konsekwencje COVID-19, które przerastają nasze wyobrażenia, czasem nawet (przynajmniej na razie) możliwości diagnostyki i leczenia. Właśnie o nich i o nowych wariantach wirusa SARS-CoV-2 oraz szczepieniach mówi dr n. med. Paweł Grzesiowski, główny inspektor sanitarny.

Jak przebiega w tym roku fala zakażeń wirusem SARS-CoV-2?

Tegoroczną falę zachorowań od zeszłorocznej różni to, że obecna zaczęła się miesiąc wcześniej – liczba przypadków narasta już od końca czerwca. Dlatego spodziewamy się, że jej szczyt przesunie się o miesiąc, czyli wystąpi w październiku. Przewidujemy też, że tegoroczna fala skończy się wcześniej niż ubiegłoroczna. To dobra wiadomość, bo jest szansa, że nie nałoży się na szczyt zachorowań na grypę, który zwykle w Polsce przypada na styczeń – luty.

Obecny przebieg choroby możemy oceniać przez pryzmat liczby hospitalizacji, których w dalszym ciągu nie jest zbyt wiele. Według aktualnych danych [stan na początek października – przyp. red.] w szpitalach przebywa tygodniowo około 1,5 tys. pacjentów z COVID-19, co oznacza, że u większości osób choroba ma łagodny przebieg i wystarcza, że lekarze rodzinni udzielają im porad ambulatoryjnych. Przebieg COVID-19 jest więc lżejszy, choroba obejmuje głównie górne drogi oddechowe albo przewód pokarmowy i trwa kilka dni. Do szpitali natomiast trafiają przede wszystkim osoby z grup ryzyka, czyli pacjenci 65 plus z chorobami towarzyszącymi. Sporadycznie zdarzają się młodsi, bez czynników obciążających.

dr n. med. Paweł Grzesiowski i Aleksandra Sokalska

dr n. med. Paweł Grzesiowski i Aleksandra Sokalska / fot. Karolina Stępniewska

Z jakim wariantem mamy obecnie najczęściej do czynienia?

W tej chwili w Europie dominują dwa warianty Omikron: JN.1 i linia KP, czyli grupa FLIRT. Znany nam już od jakiegoś czasu JN.1 wywołuje jeszcze częściej niż inne warianty objawy dotyczące układu pokarmowego, czyli powoduje biegunkę, wymioty. To sprawia, że wirus jest wydalany w większej ilości ze stolcem, który bywa dodatkowym źródłem zakażenia, oprócz drogi kropelkowej.

Z niepokojem natomiast obserwujemy nowy wariant wirusa SARS-CoV-2 o nazwie XEC. Niewykluczone, że wywoła kolejną falę zakażeń za 4–5 miesięcy, ale to zależy od dwóch czynników. Po pierwsze, jeśli będzie się szybciej namnażał niż poprzednik, a po drugie, jeśli będzie na tyle odmienny genetycznie, by „uciec” naszym przeciwciałom. A zwykle każdy kolejny wariant ma wyższy wskaźnik replikacji. XEC jest już w Europie, na razie w mniejszości.

W Polsce podobno go jeszcze nie ma?

Niestety, w tej chwili mamy na tyle małą liczbę szczepów sekwencjonowanych, że jego obecność mogła jeszcze nie zostać wykryta. W dobie ciągłego przemieszczania się ludzi trudno się spodziewać, że wariant XEC, który zaobserwowano w Niemczech, Austrii czy we Francji, nie dotrze do Polski. W stosunku do Europy Zachodniej zwykle notujemy 3–4-tygodniowe opóźnienie występowania nowego wariantu koronawirusa, więc to tylko kwestia czasu, kiedy pojawi się u nas.

Nowy sezon to nowa szczepionka. Kiedy będzie dostępna w Polsce?

W poprzedniej transzy korzystaliśmy ze szczepionek z terminem ważności do końca sierpnia. W tej chwili [na początku października – przyp. red.] jest luka, czyli w Polsce nie ma bezpłatnych szczepionek o uaktualnionym składzie. Jako pierwsza przeszła europejską rejestrację i została dopuszczona do obrotu w całej Europie szczepionka firmy Pfizer. W Polsce pojawiła się w aptekach, można ją kupić na receptę, ale bez refundacji.

Skąd takie opóźnienia?

Brak dostępu do bezpłatnych szczepionek wynika z tego, że poprzednie władze wycofały się ze wspólnych zakupów w Unii Europejskiej. Nie mogliśmy więc uczestniczyć w zbiorczym zamówieniu na szczepionkę. Czekamy teraz na zakończenie procedur rejestracji innych szczepionek przez Europejską Agencję Leków. 9 października 2024 r. została ogłoszona decyzja dopuszczająca preparat firmy Novavax.

Warto zauważyć, że rejestracja zmodyfikowanych szczepionek przebiegała mniej sprawnie niż poprzednio. EMA wyraziła nawet krytyczną opinię, że producenci niektórych szczepionek nie przedstawili pełnej dokumentacji, dlatego procesy rejestracyjne uległy wydłużeniu. Należy też podkreślić, że po dopuszczeniu do obrotu danej szczepionki trzeba jeszcze przeprowadzić procedurę przetargową, co wymaga czasu. Ministerstwo Zdrowia rozpoczęło więc ubieganie się o unijne wsparcie i być może wcześniej pojawi się szczepionka przekazana przez jeden z krajów UE z nadwyżek.

Kiedy już szczepionka stanie się w Polsce ogólnodostępna, jaki będzie sposób jej dystrybucji i czy uchroni nas ona przed nowym wariantem XEC?

Do wykorzystania mamy dwa systemy, które mogą być stosowane równolegle. Pierwszy – to system apteczny, w którym szczepionkę kupuje się na receptę, bez refundacji. Dostępna już szczepionka firmy Pfizer kosztuje około 400 zł, co może być barierą dla seniorów. Drugi mechanizm już znamy – szczepionkę kupuje rząd, jest dystrybuowana do punktów szczepień i podawana pacjentom bezpłatnie.

Chociaż wariant XEC różni się od wcześniejszych, to zaktualizowane szczepionki powinny być dobrze dostosowane, gdyż te warianty mają pewne cechy wspólne. Nie opublikowano jeszcze żadnego badania efektywności nowych szczepionek w ochronie przed wariantem XEC, ale warto podkreślić, że każda szczepionka, nawet jeśli nie zabezpiecza w stu procentach przed zachorowaniem, pozwala uniknąć ciężkiego przebiegu choroby i powikłań.

Czy wielu Polaków pana zdaniem zaszczepi się w tym sezonie?

Chętnych do szczepienia się na COVID–19 jest coraz mniej. W zeszłym roku podano około 1 mln dawek, czyli mniej niż w przypadku szczepień przeciw grypie. Wiele osób już nie korzysta z tej formy ochrony. Nawet lekarze, czyli grupa, która na początku pandemii zaszczepiła się w ponad 90 proc., obecnie szczepi się znacznie rzadziej. Nie oczekujemy też, że wszyscy Polacy się zaszczepią, bo przebieg choroby w tej chwili jest zdecydowanie lżejszy, a koncepcja sezonowego, corocznego lub nawet częstszego w przypadku koronawirusa szczepienia jest w Polsce mało popularna. Przykładowo: szczepienie przeciw grypie, które przecież zalecane jest od wielu lat, także nie cieszy się zbyt dużym zainteresowaniem, nawet wśród medyków – co roku szczepi się około 20 proc. personelu medycznego. Tok rozumowania osób rezygnujących ze szczepienia na COVID-19 jest zwykle taki: nie szczepię się, bo musiałbym robić to co sezon, a przecież koronawirus teraz przebiega dość łagodnie. Najwyżej kilka dni posiedzę w domu. Nikt jednak nie myśli, że ta w miarę łagodna choroba może mieć daleko idące konsekwencje w formie poważnych powikłań.

Coraz częściej się o nich słyszy, ale jednocześnie spotykamy się z opiniami, że kiedy trudno znaleźć przyczynę dolegliwości, zawsze można obwinić za nie koronawirusa.

Wiem, że część osób nie akceptuje tego, że tak szeroko mówimy o powikłaniach pocovidowych, bo negują sam COVID-19. Ale naukowcy badający koronawirusa alarmują, że może on pozostawiać w naszych organizmach wręcz bezprecedensowy ślad. Nie ma innego wirusa, który by dawał tak szeroki wachlarz efektów ubocznych. Wynika to z faktu, że receptor ACE-2 i inne receptory, wykorzystywane przez wirus do inwazji, są w bardzo wielu komórkach całego organizmu. Dla porównania, w przypadku powikłań pogrypowych sprawa jest prosta: receptor znajduje się w nabłonku oddechowym, stąd uszkodzenie dróg oddechowych, rzadko po-wikłania kardiologiczne, jeszcze rzadziej neurologiczne, np. encefalopatie. W przypadku koronawirusa sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana: wirus SARS-CoV-2 ma receptory wszędzie – od jąder przez każdą, podkreślam: każdą, tętnicę w naszym organizmie po komórki glejowe w mózgu. A to oznacza, że cały organizm jest podatny na różnego rodzaju efekty uboczne. Gdzie ten wirus dotrze, w którym organie się namnoży – to tak naprawdę loteria. U jednej osoby może wywołać zapalenie tarczycy, a u innej zapalenie prostaty.

Z jakimi powikłaniami zatem się spotykamy?

Różnorodność powikłań jest ogromna. Są powikłania narządowe, które skutkują przewlekłym zapaleniem serca, mózgu czy nerek. Zachorowanie na COVID-19 wzbudza też różne procesy immunologiczne, w tym choroby z autoagresji – może np. wywołać chorobę Leśniowskiego-Crohna albo łuszczycę, której nowych przypadków notujemy coraz więcej. Coraz więcej diagnozujemy też pocovidowych przypadków cukrzycy typu 1, czyli ostrego uszkodzenia wysp trzustki. Bywa, że wirus SARS-CoV-2 pobudza śpiące wirusy w naszym organizmie, co często kończy się przewlekłym stanem zapalnym. Potwierdzono z całą pewnością, że krążący w organizmie koronawirus może spowodować aktywację wirusów mononukleozy lub cytomegalii, czyli tych wirusów, które potrafią trwać w uśpieniu przez pół życia, a pacjent nie jest ich świadomy.

Trzeba wspomnieć także o zmianach immunologicznych, które polegają m.in. na wyczerpaniu pewnej populacji limfocytów. Może to mieć odległy skutek i oznacza, że część naszych reakcji immunologicznych przestaje istnieć lub reakcje te są zaburzone. Taka sytuacja wpływa na całe zdrowie: od wyższej podatności na infekcje po większą zachorowalność na nowotwory.

Koronawirus może również zaatakować układ nerwowy. U pacjentów po przebytym covidzie obserwuje się coraz więcej przypadków dysautonomii, czyli uszkodzenia układu nerwowego, które objawiają się posturalną hipotensją, zawrotami głowy, zaburzeniami rytmu serca. Oczywiście, zawsze ktoś może powiedzieć, że wystąpienie tych objawów po COVID-19 to koincydencja czasowa. Ale jeśli nie ma innych czynników, a pacjent wcześniej był całkiem zdrowy i z wywiadu medycznego wynika jedynie, że przeszedł covid, jego objawy rozpoznajemy jako zespół pocovidowy.

Na razie nie mamy specjalnych testów, które z całą pewnością mogłyby odpowiedzieć na pytanie, czy wystąpiło powikłanie po COVID-19, czy jest to efekt innego procesu chorobowego. Pojawiły się pierwsze testy cytokinowe, ale na razie są wykonywane w celach naukowych. Potrzebujemy jeszcze trochę czasu, by weszły do powszechnego użycia. Tego czasu potrzeba jeszcze więcej, by rzetelnie naukowo przebadać, jakie powikłania może spowodować wirus SARS-CoV-2 i jakie zastosować leczenie.

Czy lekarze powinni być zatem na określone objawy u pacjenta pocovidowego szczególnie uczuleni?

Lekarze przede wszystkim powinni być otwarci na to, co mówią pacjenci. Nietypowe objawy, takie jak zawroty głowy, szumy uszne, brak koncentracji, obniżona wydolność, jeśli nie łączą się z innymi chorobami, mogą być wynikiem przebytego covidu. Kiedy lekarz tę zależność pacjentowi wytłumaczy, nawet jeśli nie będzie w stanie przeciwdziałać objawom i pomóc farmakologicznie, chory ma szansę uniknąć innych, mylnych rozpoznań. Dzięki temu nie będzie szukał pomysłów na poprawę zdrowia w sieci, nie będzie próbował niekonwencjonalnych i czasem niebezpiecznych metod radzenia sobie z dolegliwościami. Pacjent wymaga także wsparcia psychologicznego, bo wiele objawów z czasem mija. Choć niestety nie wszystkie i nie zawsze. Koronawirus może nas jeszcze naprawdę zaskoczyć, musimy wsłuchiwać się w głos pacjentów i szukać skutecznych rozwiązań.

Aleksandra Sokalska

Autor: Aleksandra Sokalska

Treści autora ⟶

Nasza strona wykorzystuje pliki cookies. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, zgodę na ich użycie, oraz akceptację Polityki Prywatności.