Nie masz konta? Zarejestruj się
Fot. kzd/Pixabay
Autor: Jerzy Bralczyk
Łacińskie słowo corpus, pod różnymi postaciami obecne w wielu językach, to oczywiście przede wszystkim ‘ciało’. W polszczyźnie korpus całym ciałem nie jest, ale jego największą częścią, a w przenośni (już zresztą nieodczuwanej) ma i inne znaczenia, m.in. wojskowe i dyplomatyczne (korpus dyplomatyczny).
Łaciński czasownik corporare miał znaczenie ‘ucieleśniać’, niejako ‘wcielać’, co naturalne. Znaczył jednak także ‘zabić’, co trochę trudniejsze, ale wytłumaczalne jako ‘pozbawić duszy’, a więc ‘uczynić (tylko) ciałem’. Ten czasownik miał jako dość regularny odpowiednik rzeczownikowy słowo corporatio, czyli ‘wcielenie’ – tak było w Wulgacie, u Eklezjasty.
Z tego rzeczownika narodziły się różnojęzyczne korporacje, które jednak już do biblijnego znaczenia się wcale nie odnoszą. Nasza korporacja, odpowiadająca w innych językach bardzo podobnym do niej słowom, oznacza w pewnym sensie ciało – jako związek różnych osób, związek owszem formalny, ale także przesiąknięty jakimś duchem. Dawne korporacje zawodowe, zrzeszające ludzi o tym samym zajęciu, zakładały nie tylko wspólnotę interesów, ale i wspólne cele o charakterze ogólnym, czasem wręcz ideologicznym.
Tak było też w korporacjach akademickich, a wielu z nas takie skojarzenie najpierw przychodzi na myśl. Wspólnoty akademickie, zrzeszające korporantów, charakteryzowały się związkami wynikającymi z silnego poczucia przynależności. W naszej historii, co znajdowało odbicie w literaturze, studenccy korporanci zapisali się nie tylko jako członkowie zrzeszenia o charakterze naukowym. Ta nazwa wywołuje u wielu ludzi starszych obraz jednolicie ubranych młodych ludzi (mężczyzn), którzy, aktywnie uczestnicząc w życiu społecznym, posuwają się do niezbyt akceptowanych aktów przemocy (np. o charakterze antysemickim). Wyrazistość pozaakademickich działań zaszkodziła konotacjom tego szlachetnego słowa.
Dziś o korporantach się nie słyszy, choć o korporacjach – jak najbardziej. Korporacje są tak powszechne, że mają już swój skrót – korpo, który zresztą jest używany również jako przedrostek w wielu innych słowach, oszczędnie charakteryzujących różne zjawiska z korporacjami związane: mamy korpojęzyk, korpozwyczaje i inne nazwy, niekoniecznie wywołujące pozytywne nastawienie. Dlaczego?
Korporacje – jasne, bez nich się nie da. Ale bardzo często, słysząc o korporacjach, zwłaszcza wielkich (to związek frazeologiczny, wielkie korporacje), myślimy o czymś nieco groźnym, co zmienia obraz współczesności i co raczej nie sprzyja rozwojowi indywidualnemu. Członków korporacji, także korporantów, zastąpili pracownicy korporacji, którzy jakoby wyzbywają się poczucia wolności na rzecz interesów tych ogromnych i trochę dla postronnych tajemniczych ciał, jakimi są współczesne korporacje. Wielkie korporacje.
I mam wrażenie, że gdy mówi się publicznie, do mniej przygotowanej publiczności zwłaszcza, o dzisiejszych korporacjach zrzeszających środowiska zawodowe wyższej użyteczności, np. o korporacjach sędziowskich, a nawet o korporacjach lekarskich, nieraz wykorzystuje się tę ambiwalencję ocen.
Miejmy nadzieję, że wszystko, co dobre w korporacjach, ocaleje i że ich członkowie będą z nich (i z siebie w związku z tym) dumni.