Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. Marek Studzinski/Unsplash
Autor: Jerzy Bralczyk
W praindoeuropejskim to było coś w rodzaju k’rd-. Po grecku kardia, po łacinie cors, w dopełniaczu cordis. W słowie kardiologia to słyszymy. Ale języki indoeuropejskie dzielą się na kentumowe i satemowe – tam, gdzie w pierwszych jest k- (także zapisywane c-), w drugich jest s-. Nazwy pochodzą od różnej wymowy liczebnika sto: po łacinie to centum, po awestyjsku satem. Języki germańskie i romańskie są kentumowe, słowiańskie satemowe i w prasłowiańskim ten, według niektórych najważniejszy, nasz organ nazywano srdce.
Dawni Polacy mówili miękko sierdce, potem, pod czeskim wpływem, serce stwardniało. W dawnej postaci przypominało środek – bo właśnie mieści się w środku człowieka. Dzisiejsze medyczne osierdzie czy podniosłe miłosierdzie jeszcze i miękkość, i d w sobie mają, a w zdrobniałym serduszku i w zgrubiałym serduchu wciąż słychać to zwarcie w postaci d. No i oczywiście w słowie serdeczny, tak często nadużywanym, że niektórzy mają go serdecznie dość (to jeden z rzadkich negatywnych kontekstów słów z tej serdecznej rodziny).
Do serca mamy stosunek szczególny. Możemy z nim rozmawiać, przemawiać do niego i słuchać go, a także wzywać do milczenia. Uosobiamy je do tego stopnia, że jego nazwę i ludziom nadajemy (a serdeńkiem nazywamy już tylko najbliższych). Jest niekwestionowanym siedliskiem uczuć i emocji, a właściwie wszystkiego, co dla nas drogie. Od serca zależy, jaki człowiek jest, bo może mieć serce lwie, gołębie i zajęcze, twarde, kamienne, ale i miękkie jak wosk. Wielkie i małe, otwarte i zamknięte, pokorne i dumne, czyste i nieczyste. Takie są serca, jacy ludzie – tacy ludzie, jakie ich serca.
Serce jest organem zmysłów: mówimy, że czuje, słyszy, widzi. Nie smakuje, ale przecież bywa słodkie. A nawet najsłodsze – jako takie funkcjonuje też w sferze religii. I zachowuje się serce jak człowiek: drży i raduje się, gniewa się i wybacza, bywa spokojne i poruszone. Jeżeli czasem sami nie wiemy, co czujemy, możemy zajrzeć w swoje serce i dowiemy się. Serce to trochę ja sam, ale trochę ten drugi, ten, który może mną kierować. Sługą, niestety, nie bywa, ale przecież może nam służyć, oby jak najlepiej i jak najdłużej.
Kiedyś uważano (tak pisał np. nieoceniony biskup Krasiński w swoim „Słowniku synonimów”), że słowo serce nie ma synonimów. To niezupełnie prawda. Zwłaszcza wtedy, gdy nam dokucza, doskwiera, kiedy mamy z nim problemy. Wtedy wymyślamy dla niego nazwy, często żartobliwe, wzięte a to z funkcji (pompka), a to z dźwięku (pikawa). Może staramy się je wzruszyć i rozbawić, jakoś zjednać, a może sygnalizujemy w ten sposób swój dystans do niego...
Lubimy to słowo. I jego symbol, czasem w postaci znaku graficznego, czasem kształtu, który nadajemy naszym wytworom (bardzo często słodkim). Kształt ten niezbyt dokładnie oddaje wygląd tego, co mamy w środku, ale na słowo serce reagujemy też wyobrażeniem kształtu.
Nie tylko my, zwierzęta, mamy serce. Serce właściwie może mieć wszystko, czemu choćby metaforycznie i okazjonalnie przypiszemy byt organiczny. I kraj, i miasto, i instytucja. To jest to, co w środku – ale ważniejsze, że to to, co najważniejsze.
A w ogóle to, jak mówi przedwojenna piosenka, „serce – to najpiękniejsze słowo świata”. Może to prawda.