Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. Daniel Dan/Pexels
Autor: Jerzy Bralczyk
Groźne słowo, groźniejące okresowo, kiedy obok nas, także w mediach, zaczyna się częściej pojawiać, zazwyczaj z nazwą własną, która dodatkowo może zwiększać realność zagrożenia.
Czasem to już jakieś istniejące imię własne jak Ebola (nazwa afrykańskiej rzeki) czy Marburg (nazwa niemieckiego miasta), czasem nowe, naukowo brzmiące (SARS-CoV-2). I jedno, i drugie brzmi bardzo niebezpiecznie. W każdym razie łączy się z czymś nieco tajemniczym, aktywnym, przed czym trudno się uchronić.
Tajemniczość wirusa potęguje i to, że przeciętny użytkownik języka (i przeciętny potencjalny nosiciel) nie bardzo wie, do jakiej kategorii można wirusa zaliczyć. Czy to organizm? Nasze słowniki mówią, że tak. W słowniku pod redakcją Doroszewskiego z połowy ubiegłego wieku wirusy to „najmniejsze drobnoustroje chorobotwórcze”, a drobnoustroje – „najmniejsze istoty żywe”; w „Uniwersalnym słowniku języka polskiego PWN” wyjaśniono, że wirus jest „organizmem żywym znacznie mniejszym od bakterii”, w nowym internetowym „Słowniku języka polskiego PWN” napisano zaś dość enigmatycznie: „twór zbudowany z…” itd., a w innym słownikowym miejscu Internet mówi nam, że wirusy to „pogranicze świata istot żywych i martwej materii”.
Chociaż nowsze definicje raczej odmawiają wirusom życia, w języku polskim wirus jednak żyje. Świadczy o tym odmiana przez przypadki: rzeczownik wirus odmieniamy jak rzeczowniki męskożywotne, stąd łapiemy wirusa (biernik jak dopełniacz, tak jak łapiemy psa), nie zaś wirus (biernik jak mianownik, np. łapiemy długopis).
I pewnie sposób mówienia o nim choćby częściowo zakłada myślenie o nim jak o czymś żywym. Mówimy, że grozi, że szaleje nawet…
Moje pokolenie od dzieciństwa straszono niewidocznymi i na ogół groźnymi bytami – otaczały nas różne zarazki, mikroby i drobnoustroje, czasem konkretyzujące się w bakterie i, nieco później, w wirusy. Ten mikroświat przerażał, niósł choroby, trzeba się było tych maluchów strzec. To, że były nie do zobaczenia, przydawało im mocy i tajemniczości.
Słowo wirus brzmi z łacińska. Niektórym może się poważnie kojarzyć z łacińskim vir, czyli ’mąż, wojownik’. Innym może swojsko łączyć się z czymś czy kimś, co wiruje, kręci się – taki wiercipięta… Ten rzeczownik jest istotnie z łaciny, gdzie virus oznaczał ‘jad, truciznę’. Czyli cechą główną tego, co było nazywane słowem wirus, miała być jego szkodliwość, niszczycielskie działanie.
Ale nasze metafory różnymi drogami chodzą i często, do niedawna, słychać było, że ktoś złapał wirusa poezji czy odkrywczości, że oto nie tyle odkrył sam w sobie pasję do czegoś, ile ta pasja z zewnątrz niejako przyszła i że może nie tyle on ją złapał, ile ona jego…
W ostatnich latach jednak ta podstawowa szkodliwość wirusa zwyciężyła i pojawiła się nawet w naszym niemal równoległym świecie – w Internecie. Tu wirus to niechciany, działający bez naszej woli i wiedzy, przeszkadzający nam program komputerowy, któremu nie zawsze mogą zapobiec programy antywirusowe. I o tym programie też czasem skłonni jesteśmy myśleć jak o czymś żywym…