Nie masz konta? Zarejestruj się
Fot. Michal Jarmoluk/Pixabay
Autor: Małgorzata Solecka
Dobrze się stało, że powstały nowe uczelnie, nawet jeśli kilka miałoby się nie utrzymać. Odwrotu od kształcenia większej liczby lekarzy nie ma. Ci, którzy twierdzą, że lekarzy mamy wystarczającą liczbę, niech podadzą numery telefonów, żeby dyrektorzy mogli zadzwonić i ich zatrudnić.
Oczywiście, to cytat. Konkretnie – wypowiedź wiceministra zdrowia Wojciecha Koniecznego z posiedzenia Komisji Polityki Senioralnej (9 maja) poświęconego dostępności opieki geriatrycznej.
To nie jest sensacja. Politycy Lewicy, konsekwentnie podtrzymując twierdzenie o wielkiej wadze utrzymania jakości kształcenia lekarzy, w ostatniej kadencji, przy kolejnych nowelizacjach ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym, głosowali za obniżeniem kryteriów, jakie muszą spełniać uczelnie, by kształcić lekarzy. Być może dlatego, że – idąc do wyborów w 2019 r. – jako jeden z postulatów w obszarze ochrony zdrowia wymieniali zwiększenie przynajmniej o 50 proc. liczby miejsc na studiach lekarskich. Czyli w sumie – nic nowego pod słońcem.
Jednak słowa wiceszefa resortu padają w konkretnym momencie. Najpóźniej w czerwcu Ministerstwo Zdrowia oraz Ministerstwo Nauki muszą wydać decyzję w sprawie limitu miejsc na kierunkach lekarskich. Decyzja ta, zgodnie z zapowiedziami z pierwszych tygodni roku, miała zapaść wtedy, gdy znane będą wyniki audytu prowadzonego przez Polską Komisję Akredytacyjną w uczelniach, które uruchomiły kierunki lekarskie bez jej pozytywnej opinii. Nic jednak nie wskazuje, by PKA miała w tej sprawie jakieś konkrety. Przeciwnie, z jej strony napływają informacje, że kontrole w zasadzie dopiero się rozpoczynają, a wnioski będą gotowe… we wrześniu.
Co to w praktyce oznacza? Nie będzie w tym roku decyzji o zamykaniu kierunków lekarskich. Studenci, którzy w tej chwili zmierzają ku sesji letniej kończącej pierwszy rok, będą więc prawdopodobnie kontynuować naukę w kolejnym roku akademickim. Uczelnie (które już prowadzą kształcenie przyszłych lekarzy, ale również te, które nabór będą przeprowadzać po raz pierwszy) przygotowują się do rekrutacji lub już ją rozpoczęły. Dlaczego miałyby tego nie robić, skoro instytucje państwa odpowiedzialne za jakość kształcenia zachowują daleko idącą powściągliwość?
Powściągliwość uzasadnioną politycznie. Liczba lekarzy w przeliczeniu na liczbę mieszkańców jest gorącym tematem sporu. Lekarzy ciągle jest dramatycznie mało, w najlepszym razie niemal wystarczająco (nikt nie mówi, że lekarzy mamy za dużo, choć na horyzoncie majaczy zapowiadana oficjalnie przez przedstawicieli MZ na jednym z posiedzeń Podkomisji Stałej ds. Organizacji Ochrony Zdrowia „nadpodaż pracy lekarzy”). Tymczasem w cieniu tego sporu pozostaje temat absolutnie fundamentalny, czyli liczba pracowników medycznych i niemedycznych w systemie ochrony zdrowia, która – o wiele bardziej niż sama liczba lekarzy – jest miernikiem jakości i bezpieczeństwa pacjenta. Polski system ochrony zdrowia, również przez niski poziom finansowania, nie jest atrakcyjnym pracodawcą w zasadzie dla przedstawicieli żadnego zawodu medycznego. Może poza lekarzami, ale to (jeśli rzeczywiście pojawi się wieszczona „nadpodaż”) może być stan przejściowy. A nawet jeśli nie, już dziś widać, że pieniądze to nie wszystko i zwłaszcza młodsze pokolenie lekarzy nie jest chętne pracować w takim wymiarze, jakiego niewydolny i źle zorganizowany system wymaga.
Dlatego politycy obecnej koalicji otwarcie wolą mówić o wspieraniu uczelni, które w tej chwili nie gwarantują jakości kształcenia, niż zastanawiać się nad rozwiązaniami alternatywnymi, bezpieczniejszymi również dla studentów, którzy podjęli naukę w nowych szkołach. Elżbieta Polak, posłanka KO z województwa lubuskiego, podając za przykład Uniwersytet Zielonogórski, na który również patrzono z dużą podejrzliwością, gdy w 2015 r. uruchamiał kierunek lekarski, argumentuje, że będą miliardy złotych z KPO, które trzeba wydać szybko. I można ten strumień pieniędzy skierować do szkół, którym brakuje np. prosektoriów.
Jednak, czy pieniądze wystarczą? Prof. Marcin Gruchała, ustępujący rektor GUMed i przewodniczący KRAUM, przypomniał posłance, że różnica między uczelnią z Zielonej Góry (i nie tylko) a obecnymi „nowymi” uczelniami, kształcącymi na kierunkach lekarskich bez pozytywnej opinii PKA, jest fundamentalna. Dekadę temu wszystkie uczelnie, które otrzymywały zezwolenia na prowadzenie kierunków lekarskich, musiały spełnić wyśrubowane, ale jednakowe dla wszystkich kryteria. W latach 2021–2022 kilka razy te kryteria liberalizowano, doprowadzając do sytuacji, w której kierunek lekarski może otworzyć praktycznie każda szkoła wyższa. Dosłownie każda.