Nie masz konta? Zarejestruj się
fot. Vladimir Fedotov / Unsplash
Autor: Małgorzata Solecka
Zabójstwo lekarza w krakowskim szpitalu uniwersyteckim 29 kwietnia jest zdarzeniem, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Każe też postawić pytanie, a w zasadzie wiele pytań, dokąd zmierza ochrona zdrowia nie tyle jako system, co konglomerat relacji międzyludzkich, z kluczową relacją lekarz–pacjent.
Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej kilka godzin po tragedii mówił w mediach, że relacja pacjent–lekarz runęła w gruzach. To ocena jednocześnie nacechowane silnymi, zrozumiałymi, emocjami, ale też przygnębiająca konstatacja faktu. Lekarze (i inni profesjonaliści medyczni) zastanawiają się i będą zastanawiać, czy im – w miejscu wykonywania pracy i poza nim – nie grozi niebezpieczeństwo ze strony tych, którym niosą pomoc.
Lekarze symbolicznie protestują: 6 maja, tydzień po tragedii i dzień przed pogrzebem zamordowanego Tomasza Soleckiego, stanęli przed szpitalami, oddając hołd ofierze nożownika. 10 maja, w sobotę, zorganizowali Marsz Milczenia przeciw narastającej agresji.
Medycy mają też długą listę postulatów, których wspólnym mianownikiem jest przyspieszenie ścigania sprawców pozwalających sobie na napaść fizyczną lub werbalną na pracowników medycznych w czasie wykonywania obowiązków. Przykładów tej agresji nie trzeba długo szukać, bo w tygodniu po wydarzeniach w Krakowie nie było dnia, by media nie informowały o atakach na ratowników medycznych, pielęgniarki, również lekarzy.
Postulaty zostały przedstawione 5 maja minister zdrowia Izabeli Leszczynie. – Bezpieczeństwo lekarzy to nie przywilej – to fundament sprawnie działającego systemu ochrony zdrowia. Nie możemy tolerować sytuacji, w której osoby ratujące życie same potrzebują ochrony. Zawsze, uderzając w bezpieczeństwo lekarza – uderza się w bezpieczeństwo pacjenta. Liczymy na szybkie i konkretne działania rządu w tym zakresie – komentował spotkanie prezes NRL Łukasz Jankowski. Na co liczą lekarze? Na liście jest m.in.:
W sprawie tego ostatniego powstała już zresztą petycja przygotowana przez Fundację Matki Lekarki. Jej autorzy nawiązują do funkcjonującej w Polsce od wielu lat procedury tzw. niebieskiej karty, która zakładana jest sprawcom przemocy domowej. Procedura, po pewnym dostosowaniu, mogłaby być wykorzystywana również w innych obszarach życia społecznego, w tym konkretnym przypadku w ochronie zdrowia. Pacjenta, który dopuścił się aktu agresji (formalnie potwierdzonego, zgłoszonego służbom lub przełożonym), umieszczano by w rejestrze i ta adnotacja byłaby widoczna przy kolejnych kontaktach z ochroną zdrowia. Nie chodzi przy tym, jak tłumaczą lekarze, by pacjentowi świadczeń nie udzielać, ale by personel miał świadomość, że pacjent ma skłonności do agresji, więc świadczenie powinno być udzielone w specjalnym standardzie (np. w obecności dodatkowego personelu). Taki rejestr wymagałby oczywiście zmian w przepisach, ale już na wstępnym etapie nie brak głosów, że pomysł wart jest przemyślenia. Również dlatego, że sama świadomość możliwości znalezienia się w takim rejestrze czy umieszczenia w nim może działać powściągająco. Zwłaszcza jeśli zastosowano by inne, towarzyszące, środki – choćby takie jak obowiązkowa konsultacja psychologiczna.
Lekarze wskazują jednak również na inny problem. Duża część aktów agresji ze strony pacjentów jest związana z wszechobecnym, różnorodnie umotywowanym, hejtem na środowisko lekarskie. Zapanowanie nad tym destrukcyjnym dla wszelkich relacji zjawiskiem jest wyzwaniem bez porównania trudniejszym niż zdyscyplinowanie służb mundurowych czy prokuratur, by z pełną powagą traktowały zgłaszane im przypadki napaści na pracowników ochrony zdrowia.