Nie masz konta? Zarejestruj się
Fot. Gosia K./Pixabay
Autor: Małgorzata Solecka
„Koalicja chce zdecydowanej poprawy jakości i dostępności systemu ochrony zdrowia. Podniesiemy nakłady na ochronę zdrowia. Zniesiemy limity na leczenie przez NFZ. Wprowadzimy mechanizmy oddłużania szpitali i urealnimy wycenę świadczeń zdrowotnych. Zapewnimy powszechną i dostępną pomoc psychologiczną i psychiatryczną finansowaną przez państwo. Zwiększymy rolę placówek podstawowej opieki zdrowotnej. Rozszerzymy uprawnienia przedstawicieli innych zawodów medycznych i niemedycznych, by usprawnić funkcjonowanie systemu. Dołożymy wszelkich starań, aby skrócić kolejki do specjalistów” – to punkt umowy koalicyjnej, podpisanej przez liderów obozu demokratycznego 10 listopada.
Oprócz niego w dokumencie mowa jest o zmianach składki zdrowotnej (ale w wymiarze podatkowym, chodzi o uporządkowanie obciążeń przedsiębiorców), a także o prawach prokreacyjnych kobiet, choć nie porusza się bezpośrednio tematu aborcji.
Czego jeszcze nie ma? Oczywiście – twardej deklaracji wzrostu nakładów na ochronę zdrowia. I właśnie przede wszystkim kwestie aborcji i braku gwarancji podniesienia wydatków publicznych osłabiły jedność koalicji demokratycznej. Nowa Lewica nie kryła rozczarowania kształtem kompromisu, a współtworząca ją partia Razem zrezygnowała, na kilkanaście godzin przed podpisaniem umowy, z wejścia do rządu Donalda Tuska, choć jednoznacznie zadeklarowała jego poparcie.
Rząd Tuska będzie tworzony długo. Tak długo, jak długo Prawo i Sprawiedliwość będzie wykorzystywać terminy konstytucyjne, bo prezydent Andrzej Duda na tydzień przed pierwszym posiedzeniem Sejmu ogłosił, że misję tworzenia rządu powierza nie Donaldowi Tuskowi, lecz Mateuszowi Morawieckiemu. Kto będzie ministrem zdrowia w rządzie Morawieckiego? Katarzyna Sójka, czy Filip Nowak, prezes NFZ? A może któryś z dotychczasowych wiceministrów? Znaczenie ma to żadne, emocji budzi zero, ale z kronikarskiego obowiązku – trzeba odnotować.
A w rządzie Tuska? Ani personaliów, ani podziału stanowisk w rządzie umowa koalicyjna nie zawiera, ale na 99,9 proc. jest pewne, że za ochronę zdrowia odpowiedzialność weźmie Koalicja Obywatelska. Teoretycznie dobra wiadomość, bo to przecież największa partia w rządowej układance. Jednak tak naprawdę nie musi to znaczyć nic. Można sobie wyobrazić zarówno silnego ministra zdrowia z KO, jak i takiego, który nie będzie mieć najmniejszego przełożenia na rząd ani – przede wszystkim – na premiera Donalda Tuska. Zdrowie i jego potrzeby będą pozostawać gdzieś daleko na marginesie priorytetów. To perspektywa fatalna, ale możliwa. Będzie można ją potwierdzić lub wykluczyć dopiero wtedy, gdy poznamy skład rządu i oczywiście po exposé. Zapisy w umowie koalicyjnej nie rozstrzygają niczego, wysoki poziom ogólności, a przede wszystkim brak odpowiedzi na pytanie „za co?” hamują optymizm.
Od obsady Ministerstwa Zdrowia i jego miejsca w rządowej układance w ogromnym stopniu zależy nie tylko przyszłość, ale też bieżąca sytuacja w systemie ochrony zdrowia. Nie ma żadnej wątpliwości, że jednym z głównych problemów jest spuścizna po działaniach (wspólnych) ministrów nauki oraz zdrowia w obszarze kształcenia przeddyplomowego lekarzy. Jakość edukacji na wielu kierunkach lekarskich, otwartych w kończącym się roku, pozostawia bardzo wiele do życzenia. I to najoględniejsza ocena, jaką można sformułować. O ile w ostatnich kilkunastu miesiącach samorząd lekarski, konsekwentnie wskazujący niebezpieczeństwa (a może po prostu następstwa) motywowanego politycznie rozdawnictwa zgód na otwieranie kierunków lekarskich, był dość osamotniony, o tyle już pierwsze dni i tygodnie po wyborach pokazały, że również duża część ekspertów i osób odpowiedzialnych za proces kształcenia, głównie rektorów akademickich uczelni medycznych, nie kryje obaw i daleko posuniętego sceptycyzmu wobec linii odchodzącego rządu.
Przesądzony jest podział Ministerstwa Edukacji i Nauki na dwa resorty. O resort edukacji trwa jeszcze spór, natomiast jeśli chodzi o resort nauki, praktycznie jest pewne, że obejmie go przedstawiciel Koalicji Obywatelskiej. Wśród kandydatów jest prof. Tomasz Grodzki, ustępujący marszałek Senatu. Wprawdzie w umowie koalicyjnej nie ma ani słowa o uporządkowaniu systemu kształcenia lekarzy, ale biorąc pod uwagę deklaracje wszystkich komitetów ugrupowań demokratycznych podczas kampanii, można mieć nadzieję, że ten problem zostanie po pierwsze dostrzeżony, po drugie – przynajmniej częściowo rozwiązany. Zanim, przed czym ostrzegała podczas październikowego Forum Rynku Zdrowia dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, cały polski system kształcenia lekarzy na arenie międzynarodowej znajdzie się na cenzurowanym.