Nie masz konta? Zarejestruj się
Fot. Pexels/Pixabay
Autor: Dariusz Paluszek
Podobnie, jak w głośnych kampaniach medialnych dotyczących bezpieczeństwa najmłodszych w sieci, także w przypadku leczenia przez Internet należy ostrzec, że nigdy nie można być pewnym, kto znajduje się po drugiej stronie.
Techniczna możliwość udzielania świadczeń medycznych w formie zdalnej daje ogromne korzyści, ale jednocześnie stwarza ryzyko obniżenia jakości leczenia. Świetnym przykładem takich korzyści i niebezpieczeństw jest e-recepta. W czasie utrudnionej pracy medyków podczas pandemii w pewnym stopniu uratowały system ochrony zdrowia. Teraz natomiast wykorzystywane są tzw. receptomaty, czyli strony internetowe oferujące wypisanie recepty w kwadrans. Mamy więc do czynienia z lekarzami, którzy wystawiają kilkaset tysięcy recept rocznie, a w rzeczywistości – z systemami informatycznymi wypisującymi recepty automatycznie, z wykorzystaniem numeru PWZ lekarza.
Niestety, postęp techniczny także w przypadku leczenia stomatologicznego może okazać się ostrzem obusiecznym. Dzięki możliwości zdalnej komunikacji z pacjentem pewne obszary, zarezerwowane dotąd dla lekarzy dentystów podczas spotkania z pacjentem twarzą w twarz, dziś są przejmowane przez systemy informatyczne. Czy jest to partactwo? Tak kiedyś nazywało się pracę marnych, niewykwalifikowanych rzemieślników, którzy nie należeli do cechu, i to określenie dość dobrze oddaje opisywany stan rzeczy. Nieraz owi partacze są nawet przedstawicielami zawodów związanych z medycyną.
Ustawodawcy nie stawiają temu procederowi barier. Być może rządzący, wiedząc o deficycie personelu lekarskiego, widzą w tym możliwość zwiększenia dostępności usług medycznych. Czasami chodzi np. o wybielanie zębów bez nadzoru dentysty. Jednak znacznie poważniejsze konsekwencje powodują świadczone bez udziału lekarza dentysty lub bez kontaktu lekarza z pacjentem usługi protetyczne albo ortodontyczne. Na Zachodzie wręcz oferowane są aparaty ortodontyczne tworzone na podstawie wycisku czy skanu dostarczanego zdalnie przez pacjenta, a przesyłane do niego pocztą! Także na naszym rynku pojawiają się już podobne oferty.
Jak się kończą takie zabawy? Ruchomość, rozchwianie zębów, zanik wrostka zębodołowego – to tylko kilka pośród wielu grożących problemów. Problemów, które nieraz będą się ciągnęły całe życie, bo powikłania są nie do naprawienia, niezależnie od tego, ile później poświęci się na to czasu i pieniędzy. A nawet jeśli są odwracalne, i tak na końcu trzeba leczyć je u lekarza. Zlikwidowanie ich jest znacznie dłuższe i kosztowniejsze niż uporanie się z pierwotną dolegliwością.
Oczywiście, każdy zabieg, także wykonywany przez dentystę, obarczony jest pewny ryzykiem. Tym jednak różni się osobista wizyta u lekarza od zdalnej usługi, świadczonej przez człowieka „bez twarzy”, że lekarz widzi żywy organizm, może przewidywać niebezpieczne objawy, kontrolować oraz modyfikować leczenie i dzięki temu niwelować ryzyko zdarzeń niepożądanych.
W społeczeństwie panuje jednak przekonanie, że praca lekarza jest łatwa, a procedury medyczne i decyzje o wyborze leczenia oglądane z boku wydają się oczywiste. Dochodzi nawet do przypadków, kiedy leczeniem zębów zajmuje się ktoś bez najmniejszego przygotowania, np. mechanik samochodowy (nie zmyślam! wydawało mu się, że może przejąć biznes po zmarłej żonie stomatolożce). Także częste nieudane zabiegi upiększające, prowadzone bez nadzoru lekarza, są tego konsekwencją. Niestety, popyt na upiększanie obserwujemy duży, więc podaż partaczy jest adekwatna do potrzeb.
Środowisko lekarskie alarmuje, apeluje do pacjentów, by nie dawali się naciągać na oferty typu „szybko i tanio”. Trudno nam jednak przebić się przez krzykaczy opłacanych z potężnych budżetów reklamowych. Dlatego uważam, że już czas, by sprawę uregulować prawnie.